Gry

Recenzja Master Reboot - pseudointelektualny bełkot

Kamil Ostrowski
Recenzja Master Reboot - pseudointelektualny bełkot
0

Są indyki drobne, genialne w swojej prostocie, oparte na błyskotliwej mechanice, na pomyśle. Są też pomysłowe, mądre gry, których twórcy wykorzystują swoją niezależność  żeby opowiedzieć ważne historie, skłaniające do myślenia, głębokie. Taki tytuł próbowało stworzyć studio Wales Interactive. Nieste...

Są indyki drobne, genialne w swojej prostocie, oparte na błyskotliwej mechanice, na pomyśle. Są też pomysłowe, mądre gry, których twórcy wykorzystują swoją niezależność  żeby opowiedzieć ważne historie, skłaniające do myślenia, głębokie. Taki tytuł próbowało stworzyć studio Wales Interactive. Niestety, bez powodzenia.

Na papierze wszystko wygląda dobrze. Mamy pomysłową fabułę – w niedalekiej przyszłości śmierć nie jest ostateczna. Przed zejściem z tego padołu łez mamy możliwość wgrania swojej osoby, własnych wspomnień, myśli, całego wzorca osoby, do tzw. „Soul Cloud”. Jest to wirtualna rzeczywistość, gdzie prowadzimy swoiste życie po życiu. Tam właśnie toczy się akcja.

Master Reboot jest czymś w rodzaju gry logicznej, połączonej z horrorem z widokiem z pierwszej osoby. Produkcja szybko przenosi nas w miejsce centralne, z którego mamy dostęp do kolejnych lokacji – łącznie jest ich 34. Od tego momentu przechodzimy kolejne poziomy, rozwiązując zupełnie nielogiczne zagadki. Od czasu do czasu wyskoczą na nas jakieś dziwaczne dziewczynki ze świecącymi oczami, które z niewiadomych powodów pragnące naszej śmierci. Niekiedy natkniemy się też też inne atrakcje, pragnące nas uśmiercić. Wszystko zależy od miejsca w którym się znajdujemy.

Właściwie to straszenie jest jedynym elementem, na którym Master Reboot jeszcze jako-tako daje sobie radę. Z drugiej strony, nie powiedziałbym, że jakoś specjalnie się wzdrygałem (a kiepsko znoszę horrory) – jeżeli już, to były to raczej efekty spowodowane wyskakiwaniem czegoś na mnie. Przez resztę czasu byłem znudzony brakiem pomysłu na rozgrywkę i sileniem się na intelektualizm.

Właśnie. Ta nuda. Jest wszechogarniająca. Kolejne zagadki czasami urągają wszelkiej logice, innym razem są monotonne, za trzecim razem brakuje wskazówek żeby je rozwiązać, a przede wszystkim nie ma niczego, czego byśmy jeszcze nie widzieli. Zagraj melodyjkę, ułóż planety w kolejności. Innym razem pojawiają się proste (żeby nie powiedzieć prostackie) elementy zręcznościowe – unikaj aut, ucieknij przed podnoszącą się wodą. Wszystko nudne jak diabli. Przez dwie godziny ciśnienie podnosiło mi się tylko wtedy, kiedy byłem już zirytowany. Czym? Zdarzają się okazyjne zacięcia, blokady nie do ominięcia. Poza tym zagadki są zupełnie nielogiczne.

Na domiar złego, twórcy zalewają nas swoją „artystyczną wizją”. Minimalizm, jakieś filtry, symbole, kolory, znaki. Sprawia to wrażenie pseudointelektualnego bełkotu, deweloperskiej grafomanii, skierowanej „do wybranych”, a w rzeczywistości odtrącającej.

Niestety, Master Reboot to zwyczajny gniot. Jestem prawie równie mocno zbulwersowany, co po przejściu Gone Home - wtedy próbowano mi wcisnąć podobną kulawą koncepcję, chociaż tym razem przynajmniej nie podlano tego ckliwą, godzącą w intelekt warstwą fabularną. Hm, z drugiej strony, trudno powiedzieć. Wszystko się tak wlecze, nie składa się w całość, nie mówiąc o tym, że jest podane w formie poszatkowanych bzdurnych kawałków, że ciężko jest się zorientować co się właściwie tutaj dzieje. Próbowałem przebrnąć przez większy kawałek gry, ale nie dałem rady. Mechanika nie istnieje, estetyka jest przeintelektualizowana, nie mówiąc o tym, że mimo najlepszych chęci, nie znalazłem w fabule (bardzo skromnie do tej pory obecnej), żadnego ciekawego punktu zaczepienia. Unikać jak ognia!

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu