Gry

Recenzja Dragon's Crown – fantasy, na które warto było czekać

Arkadiusz Ogończyk
Recenzja Dragon's Crown – fantasy, na które warto było czekać
0

Niemal zawsze gdy wydaje się, że jakiś gatunek gier jest bliski śmierci pojawiają się tytuły udowadniające, że jeszcze za szybko na wystawienie mu nekrologu. Choć chodzone dwuwymiarowe bijatyki mają od dłuższego czasu potężny kryzys, to z premierą Dragon’s Crown należy spojrzeć na nie zupełnie inacz...

Niemal zawsze gdy wydaje się, że jakiś gatunek gier jest bliski śmierci pojawiają się tytuły udowadniające, że jeszcze za szybko na wystawienie mu nekrologu. Choć chodzone dwuwymiarowe bijatyki mają od dłuższego czasu potężny kryzys, to z premierą Dragon’s Crown należy spojrzeć na nie zupełnie inaczej – nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa. I co najważniejsze: nawet mimo korzeni mocno sięgających do klasyki, produkcja studia Vanillaware uciera nosa praktycznie całej konkurencji, zabierając gracza na cudowną wędrówkę trwającą długie godziny.

Żeby oddać jej sprawiedliwość należy czym prędzej zaznaczyć, że równie ważną sprawą co szybkie palce, jest tu taktyka walki i rozwój postaci. Elementy charakterystyczne dla gier RPG wylewają się zresztą z każdej minuty spędzonej z Dragon’s Crown. Historia zaczyna się od wybrania jednej z postaci, do wyboru są Rycerz, Amazonka, Mag, Elfka, Krasnolud i Czarodziejka – przy każdej z nich twórcy umieścili też krótką sugestię, dzięki której dowiemy się która klasa jest najbardziej odpowiednia dla nowicjuszy, która dla graczy ze średnim doświadczeniem, a jaka dla wyjadaczy. Oczywiście nic nie przeszkadza skoczyć nam od razu na głęboką wodę, jednak logicznym wyborem dla każdego kto dawno nie miał okazji grać w dwuwymiarowe beat’em upy powinien być Rycerz. Postaci mają po kilka wersji kolorystycznych i można w czasie zabawy wymienić je sobie na inne klasy, bez potrzeby zaczynania podróży od nowa.

„Dzięki sztuce możemy zwać się wnukami Boga”

Co uderza od samego początku to wyjątkowy styl graficzny – gry Vanillaware zawsze zaliczały się do najpiękniejszych pozycji w historii całej branży (GrimGrimoire, Odin Sphere, Muramasa), tym razem wydaje się, że graficy z projektantem Georgem Kimitanim przeszli po prostu samych siebie. Przedstawiony świat pełen jest motywów znanych z klasycznego fantasy, w którym umięśnieni barbarzyńcy z przepaską na biodrach pokonywali smoki, a wojowniczki o idealnej figurze korzystały z pancerzy zakrywających mniej powierzchni ich ciała, niż bujne włosy. Nie brakuje w tym wszystkim oczywiście odrobiny groteski i twardych realiów, w których każda piękna kraina atakuje nie tylko dziką zielenią drzew, ale i wściekle jadowitymi potworami wyskakującymi z zarośli. Innymi słowy, każdy fan Conana powinien dobrze odnaleźć się w tej stylistyce.

To, że zaczerpnięto z powszechnie znanych wzorców nie oznacza jednak, że Dragon’s Crown wygląda jak byle gra fantasy z Dragon w tytule. Twórcy nie tylko dopracowali niesamowicie szczegółowe projekty plansz i postaci w wysokiej rozdzielczości, ale też świetnie odwzorowali ich ruch. Przeróżne mandragory, upiory, nekromanci i bestie jakie napotkamy na swej drodze aż kipią od kunsztu i spójnej wizji sprawiającej, że czmychając przez lochy czujemy wręcz wilgoć ich ścian. Wyjątkowy japoński styl może budzić uprzedzenia wśród osób niechętnych do mangi i anime, jednak dzieje się tak tylko na statycznych obrazkach, gdyż w akcji mamy tu do czynienia z niesamowitym pejzażem przesiąkniętym przez kontrast typowo zachodniego klimatu ożenionego z azjatycką kreską. To prawdziwie bujne odrodzenie klasycznego fantasy w grach wideo.

Siła symboli, symbole siły

Kontrowersyjne projekty nie raz przedstawiają w bardzo odważny sposób seksualność kobiet i mężczyzn podkreślając ich, mocno eksponowane, przerośnięte atrybuty. Może to stanowić problem wśród szczególnie pruderyjnej widowni. Sądzę jednak, że każdy kto pozwoli grze choć trochę się rozwinąć zostanie wchłonięty nie tylko przez jej system rozgrywki, ale i wygląd świata, który swą spójnością zabija wszelkie wątpliwości „czy designerzy aby nie przesadzili”. Jedyne z czym mogli przegiąć to dopracowanie każdego fragmentu swego uniwersum, w którym mieszają się nie tylko przygody łowców potworów, ale i szlacheckie dwory, magiczne istoty i elementy sakralne tak istotne dla europejskiego średniowiecza, którego sztuką jawnie się tu inspirowano. Efekt jest znakomity. Political fiction wrzucone w klasyczny, ale nie nudny świat fantasy to wciąż rzadki widok w grach wideo.

Intryga jaką poznamy jest równie prosta co satysfakcjonująca – wypełniając zadania dla swej gildii wplątujemy się bowiem w odkrywanie tajemnicy króla, który zaginął podczas wielkiej wyprawy. Znalezione poszlaki kierują nas w stronę wielu niebezpiecznych krain i starożytnego artefaktu zwanego Smoczą Koroną. Jego moc ma uwolnić pradawnego smoka uwięzionego przez mistyków w innym wymiarze – dlatego też toporem, łukiem, mieczem, halabardą, czy magiczną laską musimy szybko i sprawnie stworzyć sobie drogę do chwały i wykonania powierzonych nam zadań. Od tego zależą losy królestwa. System jest łatwy do opanowania jednak kryje w sobie coraz rzadziej spotykaną głębię. Oczywiście kręgosłupem na którym go zbudowano są modyfikowane od lat standardy: Elfka korzysta z łuku, czarodzieje wzywają golemy i atakują z dystansu, a Amazonka zawsze jest w centrum akcji - w tej kwestii raczej nic nas nie zaskoczy. Każda z postaci może się za to rozwinąć na wiele sposobów, co zachęca nas do wykonywania misji pobocznych i wielokrotnego powracania do tych samych plansz.

Oddzielny akapit należy się także muzyce za która odpowiadał Sakimoto, znany głównie z Vagrant Story i Tactics Ogre, ale także poprzednich gier Vannillaware. Efekty dźwiękowe oraz gra aktorów głosowych dopełniają obrazu dzieła. Dragon’s Crown brzmi piękne, postaci mają charakterystyczne, ładne głosy, a towarzyszący przygodzie narrator przypomina bardzo dobrą sesję RPG lub Bastiona – i tutaj wyszedł nawet fajniej.

„Wojna jest lepsza niż nietrwały pokój”

Rozwój bohatera jest na tyle elastyczny, że każdy może stworzyć swój unikatowy styl gry. Nawet jeśli klasa postaci predysponuje nas do określonych zachowań, to zawsze możemy zdobyć się na kilka eksperymentów. Kolejne ulepszenia zyskujemy odkrywając karty w siedzibie swej gildii – korzystamy jednak z dwóch talii. Jedna z nich jest przeznaczona specjalnie dla naszej klasy i pozwala rozwijać się w kierunkach typowych dla wojownika czy maga, a druga zawiera uniwersalne umiejętności, z których korzystać może każdy heros. Poza standardowym zwiększaniem sobie punktów zdrowia możemy zatem odkrywać takie rzeczy jak skutek działania mikstur, specjalne ataki, czy efekty. Samo jądro rozgrywki to jednak dynamiczne naparzanie przycisku ataku, blokowanie, skakanie i unikanie coraz mocniejszych oponentów.

Choć autorzy dali nam do dyspozycji mocno uproszczone sterowanie nie wymagające uczenia się na pamięć combosów, to sama zabawa w uniki i wyprowadzanie ciosów w odpowiednim momencie nie nudzi się, nawet pomimo tego, że korzystamy przez cały czas właściwie z trzech przycisków. Całą sprawę pogłębia jednak ekwipunek, który zmieniamy w czasie rzeczywistym, cios specjalny, różne rodzaje broni znajdowane na planszy i wielkie bestie jakie możemy dosiąść po ich pokonaniu.

Kolejnym elementem wpływającym na nasze zachowanie są przedmioty rozlokowane na planszy. Nieopatrznie rozlana beczka z olejem w połączeniu z ogniem potrafi zmienić lokację w prawdziwe piekło, także dla nas. Warto też skupić się na odszukiwaniu skarbów. Tak się bowiem składa, że cały czas towarzyszy nam postać rabusia trzymającego się daleko od starć – nie jest w nich ani trochę pomocny, jednak bez jego wsparcia nie otworzymy żadnych zamków ani skrzyń ze skarbami. Ten niewielki szczegół świetnie wpływa na to, jak odbieramy wizję Dragon’s Crown. Pokazuje to, że komuś zachciało się zadbać nawet o taki detal. Jest to tym ciekawsze, że czasem na ekranie pojawiają się też obcy rabusie, którzy mogą otworzyć jakąś skrzynię nim do niej dojdziemy i zgarnąć łup! Oczywiście najczęściej natrafiamy na nich będąc w centrum walki z potężnymi stworami co nieźle podbija tempo zabawy.

Dzielenie łupów

Jak przystało na grę z mocnymi elementami RPGa, zdobywanie skarbów jest tu równie istotne co levelowanie. Po ukończeniu każdego lochu sumowane są nasze zdobycze, wśród których poza monetami są również amulety, elementy garderoby, broń i mikstury. Oręż dodatkowo podzielono na klasy, trzeba go naprawiać i posiadać odpowiedni poziom doświadczenia, by być godnym jego noszenia. Gra pozwala nam powtarzać każdą lokację dowolną liczbę razy w przeróżnych konfiguracjach – z czego najbardziej opłacalne, ale też ryzykowne są samotne wycieczki. Całą grę można przejść bowiem wraz z trzema postaciami, które stale nas wspierają, lub – jeśli chcemy podkręcić swój budżet, doświadczenie i zdobyć coś lepszego – wybrać się na wyprawę z mniejszą grupą pomagierów.

Balans między fajną nagrodą, a podejmowaniem coraz odważniejszych prób powinien przekonać do siebie wszystkich graczy chcących od gier czegoś więcej, podczas gdy bardziej casualowa widownia w razie jakichkolwiek problemów może zdać się na pomoc sojuszników, którzy potrafią zrobić taki blitzkrieg na ekranie, że nie nadążymy nawet zebrać monet, które wypadły z ciał przeciwników. Innymi słowy, jest to pozycja rozbudowana i głęboka, pozwalająca jednak cieszyć się sobą bez niepotrzebnych nerwów, spowalniając jednak w ten sposób rozwój naszej postaci. To bardzo udane rozwiązanie, dużo przyjemniejsze i bardziej organiczne niż bezduszne wejście w opcje i przełączenie na „easy” przy większym problemie.

Zostając jeszcze przy składaniu swej drużyny, jak się to właściwie robi? Podczas każdej wyprawy możemy napotkać niewielkie mogiły – zbierając z nich szkielety i odnosząc je do świątyni w mieście (w której możemy też wymodlić błogosławieństwo pewnych bóstw) zostaniemy spytani przez kapłana czy chcemy je pochować czy też przywrócić do życia. Jeśli zdecydujemy się na to drugie to w pobliskiej karczmie będziemy mogli przyłączyć „ożywieńców” do swej ekipy i wraz z nimi walczyć o przyszłość krainy. Każdy szkielet opisany jest własnymi statystykami i specjalnymi umiejętnościami, warto zatem dobrze przemyśleć ilu pomagierów naprawdę się nam przyda, w końcu im mniej ich weźmiemy tym większa nagroda nas czeka.

Zostań dziś ze mną

Poza samym eksperymentowaniem z różnymi klasami i sposobem rozwoju naszej postaci, czas spędzony przy padzie nakręca także ciekawy tryb online. Gdy dojdziemy dostatecznie daleko w swej przygodzie odblokowuje się bowiem możliwość przyłączania się do światów innych graczy i wraz z nimi, w kooperacji, walczenie z demonami. W ten sposób uzyskamy kolejne bonusy, a poza tym wspólne oczyszczanie lochów zawsze jest dobrym sposobem na spędzenie czasu z przyjaciółmi. Tu nie ma zlituj i podczas każdego odpalenia konsoli musimy się liczyć, że krótka partyjka (gdy wykonanie jednej misji zajmuje przeważnie około 15 minut) może zmienić się w wielogodzinną eksterminację w przepięknym świecie fantasy.

Szczególnie, że im dłużej trwa nasza wyprawa bez powrotu do miasta na tym lepsze łupy mamy szansę – system lootów jest tutaj jednym z najlepiej dopracowanych w grach wideo. Czasami między przerwami możemy pobawić się też w gotowanie, a po kilkunastu godzinach dostajemy do dyspozycji także losowo generowany loch... Uff, czego w tej grze nie ma!

Przystępność połączono tu z głębią rozwoju, a podejmowane ryzyko ze zgarnianiem nagród... a tak naprawdę jest to tylko wierzchołkiem góry lodowej. W Dragon’s Crown wciąż można coś odkrywać, a skończenie głównego wątku to tak naprawdę tylko preludium do dalszej zabawy pełnej kolejnych przygód i stale rosnącego wyzwania. W historii ogromną rolę odgrywa narrator wprowadzający nas w każdą sytuację, ożywiając statyczne kadry, „budując” tło do każdej sytuacji. Jego kojący głos idealnie nadawałby się do czytania baśni co tylko podkreśla umiejętność z jaką zaprojektowano tę grę zrobioną za... niewiele ponad milion dolarów. Tak, ten dopieszczony, cudowny świat, którego jedyną wyraźną wadą może być to, że czasem nie widzimy co dzieje się na ekranie (bo dzieje się tak dużo) został stworzony z budżetu, który przekracza niejedna gra Indie nie mogąca równać się ani oprawą, ani szczegółowością z tym co stworzyła ekipa Vanillaware. To niemal cud, że tak wyglądająca, tak grywalna i ciekawa pozycja została stworzona za takie pieniądze.

Dragon’s Crown to zakup obowiązkowy, to tytuł łączący najlepsze elementy starej szkoły, z nowoczesnym i przyjaznym nagradzaniem gracza oraz mnożeniem przed nim kolejnych wyzwań, które wykonuje się z wielką chęcią. To zdecydowana czołówka dwuwymiarowych gier pod względem wizualnym i projektu całego świata, pozwalająca się dobrze bawić, doceniająca zaangażowanie i zwyczajnie angażująca w rozwijanie swojego herosa. Nawet osoby nie przepadające za takim sposobem zabawy powinny choćby spróbować tego dzieła, jest tego warte.

  • Gra została zakupiona na amerykańskim PSN-ie, w wersji na PlayStation 3 (wyszła też na PS Vita). Jej premiera w Europie została zaplanowana na 11 października.

Opinia Piotra R. : Fantastyczna chodzona bijatyka i RPG akcji z elementami gatunku "szukanie przedmiotów" / hidden object. Zaskakuje pomysłami, pięknym wykonaniem i kampanią którą można skończyć w kilkanaście godzin, ale można bawić się nią również miesiącami. Autorzy połączyli liczne inspiracje z wszystkich zakątków świata, ze wspaniałą formułą gier takich jak Golden Axe, a wszystko przyprawili odrobiną Dark Souls. Spodziewałem się gry dobrej, w której będzie przeszkadzało mi kilka elementów. Okazało się, że Dragon’s Crown to jedna z najlepszych gier tej generacji. Polecam z całego serca.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu