Recenzja

Piękny świat, emocjonujące walki, wspaniałe Javeliny. Jednak coś poszło nie tak. Recenzja Anthem

Artur Janczak
Piękny świat, emocjonujące walki, wspaniałe Javeliny. Jednak coś poszło nie tak. Recenzja Anthem
Reklama

Nowe dzieło Bioware zaintrygowało mnie od pierwszych zapowiedzi. Egzoszkielety, wielkie potwory, walka w powietrzu i akcja na dużą skalę. Do tego obietnica ciekawego świata, interesującej fabuły i wiele więcej. Oczywiście, to wszystko były jedynie głośne hasła, a nauczony doświadczeniami z poprzednich gier, doskonale wiedziałem, że sama gra może okazać się zupełnie inna. Czekałem, oglądałem kolejne materiały, słuchałem twórców i gdy nadarzyła się okazja, sprawdziłem pierwsze demo. Bolesne demo. Drugie nie było o wiele lepsze. Mimo to postanowiłem dać szansę pełnej wersji. Oddałem kawałek swojego życia Anthem i nie żałuję. Niestety, pod piękną oprawą i dynamiczną rozgrywką ukryto wiele brzydkich rzeczy. Czy zatem warto w ogóle zagrać w ten tytuł?

Graficzne cudo!

Anthem to przepiękna wizualnie produkcja, która potrafi przyciągnąć do monitora. W świecie, gdzie wszystko zależy od mistycznej mocy o tym samym tytule gracz wciela się w pilota potężnego Javelina. Ludzie ukryli się za wielkimi murami, podzielili na frakcje, a wszystko to, co jest po drugiej stronie muru, uznają za śmiertelnie niebezpieczne. Niegdyś można było żyć bez strachu, ale nic nie trwa wiecznie. Doszło do wielkiego kataklizmu, pojawiły się potężne istoty zwane Tytanami, zwierzęta stały się agresywne, a ludzkość nie była w stanie sobie z tym wszystkim poradzić. Niegdyś dumna i silna rasa musiała odsunąć się w cień, aby zacząć żyć na nowo jeszcze bardziej respektując “naturalne” prawa dyktowane przez Anthem.

Reklama


Przed tym osoby kierujące Javelinami były uznawane za bohaterów, którzy są w stanie zrobić wszystko. Gdyby to było możliwe, nazywano by ich bogami, ale w momencie, gdy pojawiło się zupełnie nowe niebezpieczeństwo, któremu nawet oni nie zdołali sprostać, to przeciętni obywatele dość szybko się od nich odwrócili. Przestali wierzyć, że istnieje ktoś, kto będzie zdolny zawsze ich ochronić. Wcielając się we Freelancera, dobitnie odczuwamy, że jesteśmy jedynie najemnikiem wykonującym brudną robotę. Za dobrą wypłatę udamy się w najgorsze miejsca, gdzie ryzyko utraty życia jest naprawdę wysokie. Choć nasza postać, wcale nie chce zmienić swojego życia, nadchodzące wydarzenia sprawią, że zmieni zdanie.

Banał goni banał

Fabularnie, Anthem nie wybija się przed szereg. Choć wykreowany przez Bioware świat i jego historia mają ogromny potencjał, to ten nie został odpowiednio wykorzystany. Masę szczegółów i detali dowiemy się z kodeksu, który dodatkowo trzeba samemu uzupełnić. Wątek główny natomiast nie jest zły i momentami bywa naprawdę interesujący, ale gdy dochodzimy do wielkiego finału, to cały czar pryska. Postacie, które spotykamy na swej drodze są bardzo “nierówne”. Czasami wypowiadają tak banalne frazesy, że aż głowa boli. W Destiny też były takie persony, ale uzupełniały je inne, dzięki czemu równowaga pozostawała zachowana.


Tutaj nie ma tego balansu. Dobrym przykładem jest Owen, który od samego początku wydaje się jedynym ciekawym NPC, do czasu, aż sprowadzą go do roli oburzonego nastolatka z wyolbrzymionym ego. Miło jest odkrywać kolejne fragmenty fabuły, bo poznajemy przy tym “lore” Anthem, ale po takiej firmie jak Bioware, spodziewałem się o wiele więcej. Nie wiem, po co dodano opcje dialogowe, jeśli te i tak prowadzą do tego samego. Jeszcze ograniczono cały system do dwóch wypowiedzi. Może i omawiana gra to RPG, ale w takim wydaniu “light” na każdej możliwej płaszczyźnie.

Nieoszlifowany diament?

Po Mass Effect Andromeda miałem ogromny niedosyt. Ostatnia odsłona serii z ludźmi, Turianami i innymi rasami miała zadatki na naprawdę ciekawą produkcję. Nie żałuję, że takowa w ogóle powstała, ale gdzieś ten cały klimat się rozmył, a to, za co fani pokochali markę, było w dużej mierze nieobecne. Bioware mimo to nie porzuciło tematyki sci-fi i przygotowywało dla graczy kolejne dzieło. Tym razem nieco inne, w zupełnie nowym świecie, gdzie najważniejszą i najpotężniejszą siłą jest Anthem. Studio porzuciło pomysł na tytuł dla jednego gracza, skupiając się na dostarczeniu produktu, w który może grać kilka osób jednocześnie.


Reklama

Takie podejście czuć od samego początku. Na każdym kroku jesteśmy zachęcani, aby misje wykonywać w grupie lub ze znajomymi. Nie to, że sobie nie poradzimy w pojedynkę, ale z sojusznikami u boku zawsze raźniej, prawda? Nie do końca, ale do tego jeszcze wrócę. Zatem, czy Bioware, który specjalizował się w tytułach singleplayer bez konieczności podłączenia do sieci, poradził sobie z grą usługą à la Destiny? Trochę tak, trochę nie. Gdyby Anthem wyszedł przed dziełem Bungie, zapewne otrzymałby same ósemki i dziewiątki, zamiast tego mamy nieco ponad 60/100 uśredniając inne recenzje.

Takie walki to czysta przyjemność

Największym plusem Anthem jest szalenie satysfakcjonująca rozgrywka. Deweloper świetnie zaprojektował swobodny system walki, gdzie latamy, skaczemy, strzelamy i uderzamy piorunami w swoich wrogów. Wszystko to dzieje się najczęściej na jednej wielkiej mapie, gdzie nie jesteśmy sztucznie ograniczani. Możemy odlecieć i prowadzić ostrzał z daleka. Jako Storm, unosząc się nad wrogiem, korzystamy z mocy żywiołów. Ranger to chodząca artyleria wojskowa, Colossus służy jako taran i obrońca grupy, a Interceptora można określić jako mechanicznego wojownika. Każdy Javelin oferuje nieco inne doświadczenia i warto przetestować je z osobna. Przeciwnicy wymagają od nas różnych zachowań, choć niestety inteligencją nie grzeszą.

Reklama


Większość można przygwoździć dużą ilością amunicji lub zdolności specjalnych, aby ich pokonać. Największym wyzwaniem są natomiast Tytani. Tych spotkamy w dwóch formach, słabszej i silniejszej. Mimo to nie można żadnego lekceważyć. Te istoty posiadają naprawdę spory wachlarz ataków i łatwo przy nich o szybką śmierć. Warto dodać, że dzięki przepięknej oprawie każde starcie jest prawdziwą ucztą dla oka. Efekty specjalne, cząsteczkowe, animacje, wybuchy, ataki specjalne, jest tego cała masa. Jeśli chodzi o grafikę, to nie jestem w stanie nic zarzucić. Takiego poziomu oczekuję od gier w 2019. Dobrze by jednak było, gdyby inne elementy były na równie wysokim poziomie.

Jeden za wszystkich, wszyscy bez jednego?

Wspominałem, że gra zachęca nas do zabawy w grupie. Jednak zalecam wszystkim, aby misje fabularne robić w pojedynkę. Funkcja ta nie jest widoczna w podstawowym menu, tylko ukryto ją w opcjach wyszukiwania. Tam należy zmienić typ zabawy z Public na Private. Wszystko dlatego, że łącząc się z innymi, może się okazać, że nowe zlecenie — ważne dla głównego wątku — zaczniecie od środka, a czasami i od końca. Tak, deweloper doszedł do wniosku, że jeśli jakaś czteroosobowa drużyna zmaleje do trzech, to idealnym rozwiązaniem będzie nas dołączyć. Co z tego, że nie usłyszymy ważnych dialogów, ominie nas część łupu i tak dalej. Taka mechanika miałaby sens, gdyby grupa zaczynała misję od zera i aby ta w ogóle się rozpoczęła, gdy wszyscy pojawią się na mapie.


Często zdarza się, że po loadingu zobaczymy naszych sojuszników, którzy są już daleko. Wtedy włącza się system, który ma nas przenieść do nich, o ile w ciągu 20 sekund nie nadrobimy odległości. Jeśli się nie uda, mamy kolejny ekran ładowania, a tych w Anthem i tak jest naprawdę dużo. Jeśli myślicie, że w trakcie walki zmienicie coś w swoim Javelinie, to jesteście w błędzie. Takie rzeczy można robić jedynie w Forge. W końcu i tak zdobyty łup jest ukryty, a dopiero po skończeniu misji dowiadujemy się, co tak naprawdę znaleźliśmy. Widać jedynie jakiego poziomu przedmiot otrzymamy. Takie engramy z Destiny, tylko w nieco prymitywnej formie.

Reklama

Loot, loot, loot...

Za wykonywanie zadań otrzymujemy punkty doświadczenia, dzięki którym rośnie poziom pilota, a także frakcji, do której należymy — jest tylko jedna i nie można jej zmienić. Pierwszy odblokuje nam kolejne Javeliny, sklepy i inne dodatki, natomiast dzięki drugiemu zdobywamy więcej złota — podstawowej waluty do craftingu, zakupu skinów i tak dalej. Nie ma to wpływu na moc naszego Javelina, ale im wyższy “level”, tym silniejsze przedmioty znajdujemy. Te natomiast mają już realny wpływ na to, jak potężny stanie się posiadany przez nas egzoszkielet. W przypadku Storma otrzymamy nowe “czary”, Ranger może zostać wyposażony w silniejsze rakiety, Colossus będzie jeszcze bardziej odporny na ataki, a Interceptor zwiększy swoją siłę w walce. Przedmiotów jest naprawdę wiele, część z nich jest ogólnie dostępna dla wszystkich, ale nie brakuje również takich, które pasują jedynie do konkretnego Javelina.


Jest w czym wybierać, tylko różnic w przypadku dodatkowych komponentów nie ma zbyt wiele. Niby posiadają jakieś specjalne parametry, ale to w ogóle nie przekłada się na walkę. Przynajmniej w moim przypadku tak było, a skupiłem się głównie na Storm i Rangerze. Podobnie jest z bronią. Karabinów, strzelb, pistoletów i tym podobnych w Anthem nie brakuje, ale wszystkimi strzela się podobnie. Chodzi o to, że biały Assault Rifle względem epickiego różni się jedynie kolorem i zadawanymi obrażeniami. W Destiny, The Division czy Warframe czuć po czasie, że posiadany ekwipunek to nie tylko zmiana wyglądu. Tutaj nawet sam design broni się nie zmienia, a jedynie ich barwy. Jedne pistolety strzelają wolniej, drugie szybciej, mają mniej lub więcej naboi i tyle. Samo strzelanie jest przyjemne, ale nie czuć w tym wszystkim tego całego rozwoju inwentarza oraz samego Javelina.

Znajdź, zabierz, zabij

Kolejną bolączką Anthem, są bardzo powtarzalne misje. Głównie musimy gdzieś polecieć i: zabić wrogów, coś zebrać, bronić danego miejsca lub kogoś uwolnić. To by było na tyle. Czasami są jakieś malutkie łamigłówki, ale nawet 5-latek nie miałby z nimi problemu. Nie liczcie więc, że trzeba będzie wysilić szare komórki. Rozumiem, że trudno jest zaprojektować coś oryginalnego, ale warto stworzyć taką otoczkę zadania, aby odbiorca czuł, że robi coś innego. Konkurencji to się udało, więc jest to możliwe. Wybór wyższego poziomu trudności nieco ratuje sprawę, bo trzeba więcej kombinować, unikać, latać i w ogóle. Wrogów także jest więcej, pojawiają się silniejsze jednostki, a snajperzy potrafią położyć “słabszego” Javelina jednym strzałem.


Niemniej, to trochę za mało. Anthem jest niczym pierwsze Destiny bez dodatków. Piękne z solidnymi fundamentami, ale trochę mało różnorodne i w pewnym sensie puste. Problem w tym, że na rynku jest już dwójka z dodatkami, a także inne gry typu usługa. Ludzie chcą czegoś więcej, a sama podstawa to trochę za mało. Mnie to akurat odpowiada, ale ja lubię takie produkcje, a ze znajomymi to już w ogóle, ale takich jak ja raczej nie ma aż tak wiele. Endgame, choć oferuje dodatkowe rzeczy, nadal sprowadza się do tego samego. Podążanie za coraz to lepszymi łupami jest satysfakcjonujące, ale na jak długo? W Anthem gram od ponad tygodnia i powoli zaczynam się nudzić, a pewnie pierwszy dodatek jeszcze daleko.


Taken King dla Anthem byłby mile widziany

Specjalnie czekałem z recenzją, aby sprawdzić, co zmieni premierowa łatka i o dziwo, udało się wyeliminować wiele błędów. Gra nie wyrzuca mnie do pulpitu, loadingi są trochę krótsze, a i ładowanie terenu działa sprawniej. Jednak dźwięk nadal potrafi zniknąć, sesja gry jest po stronie klienta i w razie błędu należy zresetować komputer, gdyż sam Origin i wyłączenie Anthem, nie wystarczą. Misje potrafią się zaciąć i nie przechodzą do kolejnego etapu. Naprawdę dużo by jeszcze wymieniać. Bioware stworzyło bazę pod coś imponującego, ale trzeba jeszcze wiele pracy, aby gra ta stała się czymś więcej. Ja jestem w mniejszości i dobrze się bawię, ale wiem, że to nie potrwa już zbyt długo. Bez PvP, poprawek w endgame i różnorodności, ciężko będzie pozostać na rynku. Mamy już gry usługi oferujące o wiele więcej zawartości, a wspaniała oprawa i przyjemne strzelanie to trochę za mało. Trzymam kciuki, aby deweloper mógł rozwinąć skrzydła tej gry, bo drzemie w niej ogromny potencjał.

Werdykt: 7/10

+ wspaniały design świata

+ oprawa A/V na wysokim poziomie

+ satysfakcjonujący system walki

+ uniwersum z potencjałem

+ różnorodność Javelinów

+ kodeks

- który trzeba samemu uzupełniać

- męczące błędy

- powtarzalność misji

- nierówne postaci

- źle zakończona fabuła

- endgame może nie starczyć na długo

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama