Bezpieczeństwo w sieci

Prędzej uwierzysz w nadprzyrodzone zdolności niż szybki research na Facebooku na Twój temat

Jan Rybczyński

Z wykształcenia psycholog zajmujący się ludzką str...

Reklama

Idziesz sobie ulicą, nagle podchodzi do Ciebie ktoś obcy i mówi, że masz fajnego psa, chociaż ten został w domu, że wczoraj zjadłeś obiad, który wyglą...

Idziesz sobie ulicą, nagle podchodzi do Ciebie ktoś obcy i mówi, że masz fajnego psa, chociaż ten został w domu, że wczoraj zjadłeś obiad, który wyglądał na smaczny, a w ogóle to zazdrości Ci wakacji w ciepłych krajach. Jak reagujesz? Przecież nie znasz tej osoby i wedle wszelkiego prawdopodobieństwa ona nie powinna znać Ciebie. Jeśli jesteś jak część osób, które padły ofiarą takiego żartu, możesz nawet nie zorientować się, że wszystkie informacje pochodzą z serwisów społecznościowych i umieściłeś je tam sam, całkowicie dobrowolnie i publicznie.

Reklama

Sama możliwość publikowania informacji w internecie, zupełnie za darmo i jednocześnie docierając do szerokiego grona odbiorców, coś czego nie dawała ani prasa, ani radio czy telewizja, odpowiada za szereg przemian społecznych. W kontekście jednostki najciekawsze są chyba te rzeczy, które publikowane są w bezpośrednim powiązaniu do konkretnej osoby, jej imienia, nazwiska, zdjęcia, w kontekście całej historii aktywności, na dodatek nie zawsze świadomie. Może powinienem napisać, rzadko świadomie czy sporadycznie zdając sobie sprawę z konsekwencji takiego publikowania. Z tego względu jest to świetny materiał na eksperyment społeczny i różnego rodzaju żarty, które można przeprowadzić na nieznajomych, sfilmować i udostępnić w internecie (za zgodą filmowanych osób oczywiście).


Jak się okazuje, reakcje osób spotkanych na ulicy, na wspomnienie informacji na ich temat, które wcześniej sami upublicznili, są bardzo różne, od zdziwienia przez mocne zaniepokojenie, na uwierzeniu w nadprzyrodzone zdolności kończąc. Jako można zobaczyć na filmie poniżej, mało kto zreflektował się, że informacje mogą pochodzić z ich profilu na Facebooku czy Instagramie, dopóki osoba przeprowadzająca żart im tego nie powiedział wprost. Nikt natomiast nie przyjął za oczywiste, że to co opublikowali publicznie, może zostać wykorzystane przez kogokolwiek i do czegokolwiek. Nikt nie zareagował: "pisałem o tym na Facebooku i co z tego?".

Czy normy społeczne regulują te sprawy

Na obronę osób, które padły ofiarą żartu można przywołać normy społeczne, te stare i dobrze znane, oraz te nowsze, wykształcone wraz z internetem. Normy bardziej zakorzenione przyjmują, że nie podchodzi się do nieznanych osób, żeby z nimi rozmawiać o ich prywatnych sprawach (prywatnych, mimo, że udostępnionych publicznie), bez względu na to, czy temat został zaczerpnięty z internetu czy z Reala, np. konstatując, że widzieliśmy jak robią zakupy w tym sklepie wczoraj i stąd wnioskujemy, że zjedli smaczny obiad. Niepisane normy, które pojawiły się wraz z internetem mówią natomiast o tym, że nie wszystko co zostało publicznie pokazane jest skierowane do każdej osoby, która ma dostęp do tej informacji. Szerzej pisał o tym Paweł Tkaczyk na swoim blogu.

Paweł zwraca uwagę, że tak jak nie wypada podsłuchiwać rozmowy przy stoliku w pubie, chociaż toczy się ona w przestrzeni publicznej, tak czasem nie wypada czytać publicznych treści, jeśli jasnym jest, że nie zostały do nas skierowane. Winne całemu zamieszaniu maja być niedoskonałe narzędzia do komunikacji w internecie, które każdą treść czynią domyślnie publiczna i wymagają dodatkowego wysiłku aby stało się inaczej. Cytując Tkaczyka:

jeśli masz dostęp do jakiejś informacji nie oznacza wcale, że jest przeznaczona dla Ciebie.


Czy zatem można zamknąć temat, mówiąc, że wszystko regulują normy społeczne i nieakceptowalnym jest wykorzystywanie informacji dostępnej publicznie? Osobiście nie do końca zgadzam się z Pawłem. To znaczy akceptuję istnienie tych norm społecznych - nie każda informacja dostępna publicznie jest przeznaczona dla każdego i rozumiem, że jej przeczytanie i wykorzystanie jej może prowadzić do niezręcznych sytuacji. Powstaje jednak proste pytanie: kto ma więcej do stracenia? Osoba, która przeczyta informację dostępną publicznie, nawet jeżeli nie była dla niej przeznaczona, czy osoba, która tę informację upubliczniła, ale nie chciała aby była wykorzystana przez osoby niepowołane, powołując się na poczucie dobrego smaku? Dla mnie odpowiedź jest oczywista - niepisane normy są istotne w relacjach, jeśli jednak nie skorzystamy z narzędzi do przekazywania informacji tylko w gronie znajomych, a takie są bez wątpienia dostępne, nawet jeżeli wymaga to dodatkowego wysiłku, np. grupy na Facebooku czy kręgi na Google+, to ciężko potem mieć żal do kogokolwiek, poza sobą samym i egzekwować konsekwencje wykraczające poza zwykły ostracyzm czy niezadowolenie.

Reklama

Przykładem może być impreza zorganizowana przez Annę Kubicz na Facebooku, która miała być skierowana tylko do znajomych, a przyszło na nią 20 tysięcy osób bo zaproszenie rozeszło się kanałem w pełni publicznym i przerodziło spotkanie w gronie znajomych w imprezę publiczną, zorganizowaną bez zgody i odpowiedniego zaplecza. Maciej Sikorski przekonywał na łamach AntyWeb, że usprawiedliwianie się autorki zamieszania, mówiącej, że karanie za wpis w internecie jest absurdalne, nie ma większego sensu, skoro wpis miał bardzo wymierne skutki w realnym wymiarze świata rzeczywistego. Ja zdecydowanie popieram opinię Macieja i najwyraźniej nie tylko ja - sprawa zakończyła się grzywną wysokości 2400 złotych. Mówienie w tym momencie o normach społecznych i kierowaniu zaproszenia tylko do znajomych jest trochę bez sensu, skoro są możliwości techniczne, by faktycznie poinformować tylko grupę znajomych.


Reklama

Jest jeszcze jeden przykład, który replikuje prowokację przytoczoną na początku, ale w innych okolicznościach. Zamiast podchodzić do ludzi na ulicy i zagadywać o ich prywatne sprawy, co faktycznie jest dyskusyjne, organizatorzy zainscenizowali namiot wróżki, czy może raczej wróża, który obiecuje czytać w myślach osób, które zdecydują się skorzystać z jego usług. W tej sytuacji osoby wchodzące do namiotu zdecydowanie spodziewają dowiedzieć się o sobie jak najwięcej, wręcz będą zawiedzeni, jeżeli nic takiego nie nastąpi. Jednocześnie w pomieszczeniu obok kilka osób w czasie rzeczywistym wyszukuje wszelkie informacje na temat osób odwiedzających namiot, które są publicznie dostępne w internecie i przekazuje je wprost do ucha wróża, za pomocą komunikacji bezprzewodowej.

Również w tym wypadku osoby korzystające z usług czytania w myślach nie mogą uwierzyć, że ktoś ma informacje na ich temat, które sami opublikowali publicznie, do wiadomości każdego, kto będzie chciał mieć do nich dostęp. Nie przychodzi im nawet do głowy, skąd informacje mogą pochodzić i prędzej są w stanie uwierzyć w nadprzyrodzone zdolności wróża, niż w to, że ktoś to mógł sprawdzić na Facebooku.

Po prostu nie przyjmujemy do wiadomości, że informacje umieszczone w internecie funkcjonują inaczej, niż np. wykrzyczenie informacji na swój temat w tłumie. Sądzimy, że to co umieszczamy publicznie, nawet gdy wiemy, że jest dostępne dla każdego, zginie w tłumie. Zapominamy, że informacja w internecie jest łatwa do wyszukania, łatwa do skopiowania i powielenia, że jest dostępna o każdym czasie, z każdego miejsca na Ziemi, dla osoby o nieznanych intencjach i zamierzeniach. Czy zatem mamy prawo się dziwić, że ktoś wykorzysta te informacje do zrobienia filmiku na YouTube? Z punktu widzenia niepisanych norm społecznych być może tak, tylko czy to jest wystarczające pocieszenie? Czy pociesza to przypadkową organizatorkę imprezy publicznej z okolic Krakowa? Wątpię.


Dlatego zastanówcie się, co zrobicie, gdy podejdzie do was obca osoba na ulicy i zacznie zagadywać na temat informacji i zdjęć, które wrzuciliście na Facebooka, Google+, Instagrama, Twittera, czy gdziekolwiek indziej. Czy z tej perspektywy wszystko co umieszczacie w internecie publicznie powinno się tam znajdować? Czy patrzyliście na tę sprawę w ten sposób wcześniej? Ja owszem, dlatego jestem umiarkowanie aktywny jeżeli chodzi o serwisy społecznościowe, ale nawet jeżeli Wy również jesteście ostrożni, może czas zapytać o to waszych znajomych, rodziców czy dalszą rodzinę?

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama