Nauka

Tyle drzew rocznie niszczą pioruny. Niestety będzie gorzej

Jakub Szczęsny
Tyle drzew rocznie niszczą pioruny. Niestety będzie gorzej
Reklama

Kiedy piorun rozłupuje pień, zostawia martwą strukturę, która jeszcze przez miesiące udaje życie. Problem w tym, że takich drzew są miliony. Co to dla nas oznacza i... czy to może być problem dla naszej planety?

Najnowsze szacunki wskazują, że pioruny zabijają około 320 milionów drzew rocznie. To więcej, niż ktokolwiek przypuszczał. Wcześniejsze dane opierały się głównie na obserwacjach terenowych, w których zliczano drzewa z widocznymi oznakami uderzeń. Część z nich jednak rozpada się bez ostrzeżenia, miesiące po fakcie. Inne wyglądają jak ofiary starości lub szkodników.

Reklama

Zespół kierowany przez Andreasa Krausego z Politechniki Monachijskiej połączył dane z naziemnych obserwacji z globalnymi zapisami wyładowań atmosferycznych. Dzięki temu po raz pierwszy możliwe było oszacowanie realnej liczby strat – nie tylko w lasach tropikalnych, ale na całym świecie. I co znaleźli w tych danych? Pioruny to systematyczny i niedoszacowany czynnik śmiertelności drzew.

Epicentrum niepokoju

Najwięcej ofiar w tym względzie przypada na lasy równikowe. Dokładnie tam, gdzie wilgoć, ciepło i gęstość biomasy współtworzą idealne warunki do elektrycznych eksplozji. W Afryce pioruny zabijają więcej drzew niż jakiekolwiek inne zjawisko naturalne, nie licząc pożarów. To wciąż pomijany element.

Zniszczone przez pioruny drzewa uwalniają rocznie około miliarda ton dwutlenku węgla. To poziom porównywalny z roczną emisją całej Japonii – jednej z najbardziej uprzemysłowionych gospodarek świata. Owa emisja nie wynika z przetwarzania drewna, tylko z jego gnicia. Martwe, nieusunięte, powoli rozkładające się pnie działają jak pasywne kominy. Im cieplejszy klimat, tym szybciej oddają to, co wcześniej zmagazynowały.

Daleka Północ

Kiedy mówimy o skutkach globalnego ocieplenia, rzadko wspominamy o akurat o piorunach. Tymczasem modele klimatyczne pokazują, że ich liczba wzrośnie – szczególnie na wyższych szerokościach geograficznych. Północ, dotąd oszczędzana, może stać się nowym centrum wyładowań. Wzrost temperatury, zmiany wilgotności, dynamiczne prądy powietrzne – to wszystko sprzyja elektryzowaniu się atmosfery.

W ciągu ostatnich lat odnotowano wzrost liczby wyładowań w rejonach tajgi i borealnych stref lasów iglastych. Jeśli obecne trendy się utrzymają, te obszary – dotąd wolniejsze w emisji CO2 – mogą przestać pełnić swoją funkcję bufora klimatycznego. Nie tylko płoną, ale coraz częściej są po cichu dziurawione przez pioruny. Co więcej, doskonale pamiętam o tym, jak znajomi, rodzina mówili mi, że na Islandii nie ma burz ani piorunów. To zaczęło zmieniać się kilka lat temu: nawet w tym miejscu już coraz częściej widuje się błyskawice.

Czytaj również: Uwielbiasz sery? Nie spodoba Ci się to, co robi z nimi klimat

Uderzenia piorunów są niedocenianym czynnikiem zwrotnie napędzającym kryzys klimatyczny. Problem polega na tym, że pioruny są trudne do monitorowania w skali mikro. Nie da się zbudować globalnej siatki detektorów, która wskazywałaby konkretne drzewa. Pozostaje nam na razie modelowanie. I to właśnie – łączenie makrodanych z obserwacjami lokalnymi – pozwala uchwycić prawdopodobną, ale całkiem dokładną skalę.

Reklama

Zmiana paradygmatu

Jeśli traktujemy lasy jako system magazynujący węgiel, nie możemy dalej ignorować wyładowań atmosferycznych. Ich rola przestaje być marginalna. Miliony drzew giną nie w wyniku ludzkiej działalności, lecz w rytmie naturalnych procesów wewnątrz atmosfery, które my – pośrednio – wzmacniamy. Każdy wzrost temperatury oznacza wzrost liczby "strzałów" w drzewa. No, ale wielu mówi o tym, że zmiany klimatyczne to kłamstwo. Ba, mówią o tym najwyżsi rangą politycy na świecie. I to jest przerażające.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama