Wpłynąłem na suchego przestwór YouTuba,
Doom cały z kartonu na ekran mi wchodzi,
wśród krwii i flaków nostalgia się rodzi,
kodów nieśmiertelności ręka mi szuka…
„Stepy fobosiańskie” – autor nieznany
Mają rozmach…
Muszę przyznać, że gdy przeczytałem wzmiankę o tym projekcie, pierwsze co mi się przypomniało to żart z wirusem albański, w którym sami musieliśmy wyrządzić sobie szkody, ku chwale niemających dostępu do komputer albańskich hakerów. Jak się jednak okazało, projekt został przygotowany z wielkim rozmachem, twórca odtworzył kilka sporych lokacji i wprowadził całe multum przeciwników, a także zaangażował w całe przedsięwzięcie Johna Romero, współzałożyciela id Software i autora Wolfensteina, Dooma i Quake’a.
Efektem pracy autora tego pomysłu, Billa Thorpa jest imponujący 11-minutowy film będący jednocześnie zgrywą, jak i hołdem dla tej kultowej gry (przynajmniej dla ludzi tak jak ja, mających już 4 z przodu). Efekt jest bardzo zabawny i z pewnością niejednemu graczowi przypomni czasy młodości. Ten nostalgiczny charakter podkreślono z resztą na wstępie, prezentującym dyskietkową wersję gry, komputer „z epoki” i kartonową wersję Windowsa 95 (ten wtedy faktycznie działał jakby był zrobiony z tego materiału).
Old blood and guts
Sama odtworzenie rozgrywki imponuje jeszcze bardziej, dodane są efekty specjalne w postaci krwi, zrobione przy pomocy fizycznego płynu, kartonowi przeciwnicy są faktycznie masakrowani i rozrywani na strzępy. Co więcej, w niektórych miejscach postacie mają wnętrze i bebechy, oczywiście rozbryzgujące się w odpowiednim momencie na scenie. Odtworzono najważniejsze lokacje, pokazano kluczowe bronie, przeciwników, ponabijano się także z grania przy pomocy kodów. Romero odgrywa rolę głównego przeciwnika i oczywiście źle się to dla niego kończy.
Jak wynika z opisu, film jest efektem ponad 9-miesięcznej pracy i to naprawdę widać. Każdy, komu zdarzyło się kręcić jakieś filmy poklatkowe, z pewnością złapie się za głowę, wyobrażając sobie ile energii musiał włożyć twórca w tę produkcję. W przypadku normalnie nakręconego filmu, skala trudności jest przecież jeszcze wyższa niż w animacji, ponieważ wszystkie sekwencje trzeba wykonywać w całości.
Koniec internetu
Nie da się ukryć, że projekt nie każdemu się spodoba, ale ja uwielbiam takie pokręcone pomysły. Takie „końce internetu”, do których najczęściej docieramy przypadkiem, dają nadzieję, że cyfrowa rewolucja nie skończy się tylko pompowaniem w siebie fatalnych informacji sprzedawanych przez portale informacyjne i skakaniem sobie do gardeł w socialach. Absurdalny humor rodem z Monty Pythona to coś, czego naszemu światu bardzo potrzeba. Aż z tego wszystkiego posłucham sobie „Du hast” w języku Jidysz. ;)
Więcej z kategorii Ciekawostki:
- Bill Gates ujawnił, dlaczego woli Androida od iOS
- Poprawił grę na SNESa. Teraz można się ścigać w 30, a nie 4, klatkach na sekundę
- Panasonic stworzył robotyczną pluszankę, puszcza bąki i wymaga subskrypcji...
- Pomóżcie naukowcom i przed wyjściem do lasu zainstalujcie aplikację
- 2020 był dobrym rokiem dla sprzedaży komputerów i akcesoriów. Odnotowano wzrost 62%