Od dłuższego czasu się zastanawiam, po co DICE marnuje środki przerobowe, a EA kasę, na tworzenie kampanii dla pojedynczego gracza. Autorem tekstu ...
Od dłuższego czasu się zastanawiam, po co DICE marnuje środki przerobowe, a EA kasę, na tworzenie kampanii dla pojedynczego gracza.
Autorem tekstu jest Paweł Kozierkiewicz, naczelny serwisu Niezgrani.pl gdzie pierwotnie ukazał się ten artykuł.
Przecież Battlefield potyczkami sieciowymi stoi. A tu takie coś. Jest, więc trzeba spróbować. Niestety single player w serii skończył się na Bad Company 2. Tam był humor, spojrzenie na tematykę działań wojskowych z przymrużeniem oka. Ot, komedia z żołnierzami pokroju Złota pustyni z Clooneyem.
Uruchamiamy i… przez cały czas mamy wrażenie, że już to gdzieś widzieliśmy. Te same sekwencje, przerysowana akcja, wybuchy na każdym kroku. No i trójka dzielnych wojaków, którzy eliminują połowę armii przeciwnika. Nie zapominajmy o tzw. „epie”. Znów mamy historyjkę o tym, jak to obrońcy pokoju na świecie ruszają, aby zapobiec kolejnemu światowemu kryzysowi. Jest podniośle, poważnie i patetycznie.
Gra oferuje nam siedem misji, w których głównym punktem zapalnym stają się Chiny. Mamy rok 2020, sytuacja na świecie robi się (znów) bardzo napięta. W tych okolicznościach oddział „Grabarzy” – świetnie wyszkolonych komandosów – trafia do Szanghaju, aby wydobyć z kryzysowej sytuacji kilku VIPów. Jak łatwo się domyśleć, nie wszystko idzie zgodnie z planem.
W sumie od samego początku nie jesteśmy zaskoczeni. Ani rozwojem akcji, ani rodzajami zadań jakie musimy wykonać. Mamy więc podkładanie ładunków wybuchowych, przejażdżkę łodzią, czołgiem, nurkowanie i skok ze spadochronem. Wszystko oskryptowane do granic niemożliwości. Znów też mamy do czynienia z milczącym głównym bohaterem, od którego zależy powodzenie misji. Nasi przyboczni rzadko kiedy bywają pomocni. To my musimy odstrzelić tego ostatniego wroga, aby akcja poszła dalej.
Irytuje też konstrukcja niektórych poziomów, które przypominają tzw. killroomy. Biegniemy kawałek, docieramy do większej połaci terenu, gdzie trzeba powybijać przeciwników. Ruszamy dalej, krótki korytarz, albo brama i znów to samo. W pewnej chwili miałem ochotę cisnąć myszką przez okno.
Gra ma też trochę błędów technicznych. Tekstury i obiekty potrafią doładowywać się ze sporym opóźnieniem, niejednokrotnie potrafiłem zablokować się w niewidzialnej ścianie, albo „wypaść” poza mapę. Wtedy pomagał jedynie powrót do ostatniego punktu kontrolnego. Zdarzyło się też, że skrypty się nie uruchamiały. Remedium? Jak wcześniej.
Graficznie Battlefield 4 może się podobać. Trochę jak na mój gust wszystko za bardzo się świeci i odbija światło, ale pochwały z pewnością należą się za utrzymanie charakterystycznej kolorystyki i nasycenia barw.
Pozytywnie trzeba też wypowiedzieć się o polskim dubbingu, który został przygotowany starannie, a głosy dość dobrze dobrane. Przyczepić mógłbym się do nieistniejącego lipsyncu oraz obsadzenia w głównej roli żeńskiej Joanny Jabłczyńskiej. Ta sympatyczna aktorka ma jednak zbyt delikatny głos jak na „babę z jajami”.
Podsumowując, kampania single player mogłaby w Battlefieldzie 4 nie istnieć. Nie uczy ona podstaw gry i zachowania się na sieciowym polu walki. Historia jest odtwórcza, same misje podobnie. Lepiej dałoby się spożytkować zaoszczędzone w ten sposób pieniądze na np. dodatkowe kilka map do rozgrywek multiplayer.
Ze względu na to, że BF4 jest grą nastawioną na multiplayer, nie będę wystawiał oceny globalnej za kampanię dla pojedynczego gracza. Moją opinię napisałem powyżej.
Recenzję Battlefielda 4 będziecie mogli przeczytać po porządnym „ograniu” trybów sieciowych
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu