Felietony

Nieuchwytny seryjny morderca słuchawek

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

Reklama

Chciałbym zliczyć wszystkie swoje ofiary, ale nie potrafię. Już nawet nie pamiętam wszystkich „imion”. Wysoki Sądzie, przyznaję się do winy. Nie potra...

Chciałbym zliczyć wszystkie swoje ofiary, ale nie potrafię. Już nawet nie pamiętam wszystkich „imion”. Wysoki Sądzie, przyznaję się do winy. Nie potrafię już zliczyć swoich ofiar. 20-60? Na pewno mniej niż setka. Czy mogę liczyć na łagodną karę?

Reklama

Zaczęło się niewinnie, w wieku 10-11 lat, kiedy dostałem swojego pierwszego walkmana. Próbuję sobie przypomnieć dokładny model i jedyne co przychodzi mi do głowy to WM fx421, ale ten akurat był moim ostatnim urządzeniem do przenośnego słuchania kaset. Jaki więc był ten pierwszy? Podobno pierwszych się nie zapomina, a jednak. Ale nie o zabijaniu walkmanów miałem napisać, bo tych uszkodziłem raptem kilka. Słuchawki. Te zabijam nagminnie i nie ma większego znaczenia, czy to taniocha z kiosku, średnia półka cenowa, czy sprzęt kosztujący blisko 300 zł.

Nauszne, douszne, dokanałowe. Najszybciej kończą żywot dwie ostatnie grupy. Jak? Podsumujmy, bez cyfr – a mogłem przecież prowadzić dokładną statystykę

I. Objawy: jedna ze słuchawek zaczyna przerywać.

Powód: uszkodzenie złącza, uszkodzenie przewodu jednej ze słuchawek.

W pierwszym przypadku można próbować słuchawki ratować, zdejmując gumową lub plastikową obudowę złącza, sprawdzając czy coś się nie odlutowało. Można ewentualnie odciąć przewód, zakupić nowe, może odporniejsze złącze i samemu przylutować przewody. Nie jest to przesadnie skomplikowane, ale z 20-letnią lutownicą ojca raczej szału nie zrobicie. To małe, delikatnie przewody – zalecam obchodzenie się z nimi delikatnie.

W drugim przypadku można spróbować otworzyć plastikową obudowę słuchawki. Czasem, jeśli nie są zalane plastikiem, to możliwe. Tam też mógł odlutować się kabelek. W większości jednak przypadków przewód pęka/łamie się gdzieś w połowie długości całego kabelka. Kiedyś przyłożyłem do tego miejsca zapałkę i obwiązałem czarną taśmą klejącą. Działało całe pół dnia.


II. Objawy: jedna ze słuchawek działa ciszej.

Powód: nie mam bladego pojęcia.

Reklama

Zdarzyło mi się to całkiem niedawno, po mniej więcej 8 miesiącach dość mocnego eksploatowania zestawu słuchawkowego od iPhona 4S. W sieci twierdzą, że to miód z uszu i warto przeczyścić słuchawki spirytusem. Uszy czyszczę codziennie, więc ten powód od razu wyeliminowałem, choć przeczyścić perfumami nie omieszkałem. Ale tak na chłopski rozum – skoro działa ciszej, znaczy że coś blokuje dźwięk fizycznie. Może faktycznie to paprochy albo wydzielina uszna? Szkopuł w tym, że iPhonowych słuchawek nie da się otworzyć. Namaczanie w szklance z płynem sobie darowałem, choć i takie pomysły znalazłem w Internetach. Słuchawka mogła też wcześniej zawilgotnieć – warto wtedy odczekać aż wyschnie. Jest mała szansa na to, że powróci do pierwotnej głośności.

III. Co się stało? Się uprało!

Objawy: dowolne – od niedziałania jednej słuchawki, przez niedziałanie obu aż do przytłumionego dźwięku.
Powód: Pewnie zamokły? Kto jest na tyle nierozważny, żeby uprać słuchawki?

Reklama

No dobrze – ja. Mam 32 lata, to mój pierwszy raz. Uprałem w spodniach douszne słuchawki Logitecha (raczej dolna półka, choć  nie narzekam). Odczekałem chwilę aż wyschną, dosuszyłem (oczywiście delikatnie) suszarką do włosów i…działają! Przez mniej więcej 20 sekund. Po chwili lewa słuchawka zaczęła przytłumiać dźwięk, po czym kiedy spróbowałem kolejny raz po 5 minutach, nie działała wcale.


Co ciekawe, kilka godzin później słuchawki się wysuszyły i działają bez zarzutu. Poczytałem o tym – jak się okazało niespecjalnie odosobnionym przypadku – na forach mniej lub bardziej profesjonalnych i z praniem słuchawek bywa różnie. Podobno te od iPhona pralki się nie boją, pada jedynie mikrofon. Logika podpowiada, żeby poczekać aż sprzęt wyschnie i dopiero wtedy go podłączyć, aby wyeliminować ewentualne spięcia z  udziałem wody. Ale kto normalny czeka? Stary telefon SE zamókł mi kiedyś na pontonowych wojażach na rzece, przebudził się po mniej więcej roku i działał bez problemu. A włączyłem go od razu po zamoknięciu i świat się nie zawalił. Tu zasady nie ma.

Panie majster!

Wiem, powinienem napisać o tym na samym początku, ale wtedy pewnie połowa nie zaczęłaby w ogóle czytać. Otóż nie jestem elektrykiem, elektronikiem ani nawet złotą rączką. Owszem, rozebrałem w swoim życiu dziesiątki sprzętów – od zegarków Montana aż do mini-wieży JVC. Na ogół nie udało mi się niczego naprawić – zostawały mi natomiast w rękach dodatkowe śrubki, ale co ciekawe nigdy niczego doszczętnie w ten sposób nie zepsułem. Powyższe porady traktujcie więc raczej jako ciekawostkę – nie biorę odpowiedzialności za szkody. A te będą na pewno. Mam natomiast jedno rozwiązanie, które stosuję od lat. Kupuję po prostu kolejne słuchawki. Ale nigdy nie wybieram tych naprawdę drogich. Nie wierzę, żeby noszone w kieszeni przewody, nawet przy sprzęcie za 300 zł, opierały się przeznaczeniu specjalnie dłużej niż te kosztujące w granicach stówki. A bycie audiofilem w metrze jest, delikatnie rzecz ujmując, śmieszne.


Reklama

Ale jeśli jednak zdecydujecie się na drogi sprzęt?

Gwarancja na ogół kończy się kilka tygodni przed tym, kiedy urządzenie przestaje działać. A jeśli zdecydujecie się na gwarancję przedłużoną, popsuje się właśnie po niej. Takie jest życie i ciężko z tym fatum wygrać. Jeśli więc już zdecydowaliście się przeznaczyć na słuchawki większą kwotę, warto nie tylko starać się nie narażać ich na ekstremalne sytuacje, ale najlepiej nie dotykać kiedy coś złego się dzieje. Schować do pudełeczka i pójść do fachowca. Biorąc pod uwagę to, że najczęściej psują się przewody lub ich łączenia z innymi elementami, pewne rzeczy można po prostu wymienić niedużym kosztem. I choć po problemach z docieraniem dźwięku do kupionych już jakiś czas temu nausznych słuchawek z odrobinę (podkreślam – odrobinę) wyższej półki, kusiło mnie, by próbować reanimować je samemu – zrezygnowałem.

Kiedy już psychicznie nastawiłem się na nieduży wydatek związany z ponownym przylutowaniem przewodu, wpadłem na coś, z czym wcześniej styczności nie miałem. Mowa o „recablingu”, czyli całkowitej wymianie seryjnych przewodów. Tu niestety cena jest zdecydowanie wyższa, choć można nią manipulować w zależności od tego na jakie komponenty się zdecydujemy. Lepszy przewód, lepsze końcówki, lepsza cyna użyta do lutowania. Do tego oryginalny kolor przewodu – dla każdego coś miłego. No i nie oszukujmy się, ktoś jednak nad naszymi słuchawkami się pochyli i przyłoży do pracy bardziej niż maszyna, czy słabo opłacany pracownik fabryki gdzieś na drugim końcu świata. A są przecież i tacy, którzy na „recabling” decydują się od razu po zakupie drogich słuchawek.

Obrazek 1,2,3,4.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama