Recenzje gier

Androidy, egzystencjalizm i efektowne walki — recenzja NieR:Automata

Kamil Świtalski
Androidy, egzystencjalizm i efektowne walki — recenzja NieR:Automata
Reklama

To najlepszy rok dla japońskiego gamedevu od dawna. Nie wierzycie? Oto kolejny dowód!

NieR:Automata to nie żadna nowa marka. To sequel wydanego w 2010 roku na PS3 i Xboksa 360 RPG akcji, który — delikatnie mówiąc — przeszedł bez większego echa. Przynajmniej w głównym nurcie, bo gra po dziś dzień ma wierne grono fanów. To dlatego ogłoszenie na targach E3 Automaty spotkało się z tak dużymi owacjami, ale i... zdziwieniem. Bo pierwszej części do ideału daleko.

Reklama

Pierwszy raz z serią?

Jeżeli nie mieliście okazji zagrać w pierwszego NieRa i boicie się że dużo rzeczy wam z tej okazji umknie to... spokojnie. Tytuły te wiąże głównie charyzmatyczny twórca całego tego zamieszania — Yoki Taro. To samo uniwersum, paru znanych z tamtej części gry bohaterów i jakieś pojedyncze wątki dla najwierniejszych fanów — podobnie zresztą sprawa ma się z trylogią Drakengard. Nie jest to żadna bezpośrednia, fabularna, kontynuacja. Historia przedstawiona w NieR:Automata to zupełnie nowa bajka.

Bajki robotów

Rok 11945. Ziemianie zmuszeni zostali do zamieszkania na księżycu, a ich planetę przejęły maszyny. Nie zamierzają jednak poddać się bez walki. Tworząc bojowe androidy chcą odzyskać utracone tereny. Takimi tworami są B2 i 9S — główni bohaterowie gry, którzy dzielnie stawiają czoła napotykanym na swojej drodze wrogom. Sztampowo aż do bólu, nieprawdaż?

Ci którzy mieli przyjemność zetknąć się z poprzednimi grami Taro słusznie podejrzewają że nie wszystko jest takie, jak wygląda na pierwszy rzut oka. Bo nic w tamtym świecie nie jest proste. I choć pierwsze przejście NieR:Automata nie pokazuje pazurów, to spokojnie. Jest dopiero rozgrzewką przed tym co przygotowali dla nad twórcy.

Podczas drugiego — sterujemy innym bohaterem i widzimy te same wydarzenia z jego perspektywy, uzupełnione o nowe wątki. Obraz staje się pełniejszy, jednak to wciąż jest dopiero prequel tego, co ma dopiero nadejść.

Trzecie przejście okazuje się tak naprawdę być... drugą połową gry. Gdzie zasięgamy prawdy i docieramy do... jednego z możliwych zakończeń.

Jedno z — bo w sumie przygotowano ich blisko trzydzieści. Ale spokojnie — lwia część z nich to granie nam na nosie zwieńczone ekspresowym przewijaniem napisów końcowych.

Zabawa, dużo zabawy

Twórcy NieR:Automata drażnią się z nami, graczami. Szczują, intrygują i korzystają z zabiegów które... podziwiam. W zupełności rozumiem jednak ludzi, którzy będą po prostu wkurzeni. Ale taka magia tej produkcji — to prawo twórców. Mogą nas oślepić, mogą odebrać na połowę funkcji, mogą wodzić za nos. Nikt nie zabroni im też wprowadzania nowych mechanik nawet po kilkudziesięciu spędzonych z grą godzinach. Ważne jest, że robią to dobrze. A uwierzcie na słowo — czynią to w najlepszym stylu.

Reklama

RPG pełne akcji

Nowy NieR, choć pod kilkoma względami podobny do poprzednika, nareszcie dostarczył nam rozgrywki jakiej oczekujemy. Dynamiczne walki tym razem nie są zepsutym, niedopracowanym, najsłabszym ogniwem. A wręcz przeciwnie — twórcy powierzyli system specom z Platinum Games. To jedna z najwybitniejszych w ostatnich latach ekip tworzących slashery. Ojcowie m.in. Bayonetty zadbali o to, aby szaleństwo z kataną było równie fajne i tutaj.

I wiecie co? Jest. Jest efektowne i szalone. A niezwykle dużą rolę odgrywają w nim... uniki. Bo bez nich daleko nie zajdziemy. Do pomocy dostaliśmy jeszcze podręcznego kompana który pozwoli nam atakować z dystansu — nie tylko serwując niekończące się strzały z wbudowanego działka. Ale też co jakiś czas racząc atakami specjalnymi, których zestaw możemy rozbudowywać w sklepiku.

Reklama

Aha, nie zdziwcie się kiedy NieR:Automata z trójwymiarowej gry akcji nagle przekształci się w tytuł 2D. Albo strzelaninę typu bullet-hell. To się zdarza, bo... właściwie to czemu nie?

Czipy, katany i dążenie do doskonałości

Oprócz nowych broni dla latającego za nami towarzysza, warto także zadbać o statystyki naszych bohaterów. Oczywiście wraz z kolejnymi poziomami stajemy się silniejsi, ale to jeszcze nie koniec. Jak na Androidy przystało — mamy też szansę poszerzać pakiet naszych umiejętności poprzez rozbudowę podzespołów i serwowanie im nowych czipów. Te pozwolą m.in. wzmocnić siłę ataków, automatycznie odnawiać energię po zabiciu przeciwników czy usprawnią nasze uniki. Najpierw w dość ubogim stopniu — ale wraz z progresem możemy nie tylko powiększać miejsce na czipy, ale także zadbać o ich wzmocnienie. Wszystko dzięki specjalnym fuzjom.

Poza tym czeka na nas cała paleta broni, które możemy udoskonalać u handlarzy. Niezbędne będą do tego odpowiednie komponenty. Większość z nich zbierzemy rozgramiając kolejne fale przeciwników, ale część dostępna jest wyłącznie w formie nagród za zadania poboczne. A te pod względem rozgrywki są dość sztampowe i nudne. Choć mają jeden, niewątpliwy, plus: pozwalają lepiej poznać mieszkańców tego post-apokaliptycznego świata.

Są widoki, ale…

Ostatnia duża premiera na PS4, Horizon Dawn Zero, wycisnęła ze sprzętu Sony ostatnie soki. I teraz trudno będzie jakiejkolwiek grze z nią konkurować. NieR:Automata jest… ładne. Ale to tyle. Nie czarujmy się, gra nie urzeka ilością szczegółów, choć różnorodność miejsc (i późniejsze kreatywne drażnienie się z graczem) sprawiają, że i w tej sferze nabiera na wartości. Choć twórcy starali się zaoferować płynne 60 klatek na sekundę to nie zawsze im się to udawało. Grając na pierwszym modelu PlayStation 4 wielokrotnie gra „chrupała”. Na szczęście nie na tyle, by jakoś znacząco wpływało to na komfort samej rozgrywki — nie przegrałem z tego powodu żadnej bitwy.

Elementem oprawy w którym niewątpliwie ją wyróżnia i wznosi na wyższy poziom jest muzyka. Keiichi Okabe (m.in. Tekken 3, Taiko no Tatsujin) i Keigo Hoashi (m.in. Tekken Tag Tournament 2, Fate/EXTRA CCC) przy wsparciu innych zdolnych artystów wykonali kawał znakomitej roboty. Kompozycje w grze są integralną częścią świata Automaty. Budują jego niepowtarzalny klimat, i w nawet najbardziej oklepane miejsca potrafią tchną ducha.

Reklama

Podsumowując

NieR:Automata nie jest grą idealną. Jako że zapoznawałem się z nią bezpośrednio po Zeldzie miejscami przytłaczała mnie tamtejsza ilość niewidocznych ścian, a spadki animacji skutecznie zmywały uśmiech z twarzy. Jednak to jak odważnie twórcy zdecydowali się przekazać tę niecodzienną historię, a także niekończące drażnienie się z graczami — w mojej opinii — zasługują na ogromne pochwały. Podobnie zresztą jak fenomenalny system walki, kilka perspektyw i przedstawianie nowych elementów nawet kilkadziesiąt godzin po rozpoczęciu zabawy. NieR:Automata to coś niebanalnego. W przeciwieństwie do pierwszej części — teraz czarującego nie tylko opowieścią i rozwiązaniami, ale też fantastyczną rozgrywką od której trudno się oderwać.

Gra dostępna jest na PlayStation 4 oraz komputery z Windowsem.

Ocena: 8/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama