Kiedy kilka lat temu po raz pierwszy trafiłem do świata amerykańskiego VOD w postaci Hulu i Netflixa — byłem oczarowany. Fakt, miałem wtedy na tyle dużo czasu i determinacji, że powtórki kilku sezonów seriali nie stanowiły dla mnie większego wyzwania — po prostu oglądałem. Po debiucie Netflixa w Polsce pożegnałem się z VPNami i skupiłem na tych serwisach, które działają lokalnie. Na co dzień mam dostęp do Netflixa, HBO Go i Apple TV+. I jak pokazują ostatnie miesiące — Netflix jest tym, do którego zaglądam najmniej.
Nareszcie doceniłem konkurencję Netflixa, która ma mi dużo więcej do zaoferowania
Netflix poszedł w odstawkę. Teraz mam nowych ulubieńców
Jakiś czas temu przewartościowałem swoje podejście do seriali. Oglądam ich znacznie mniej niż przed laty i bez większego sentymentu porzucam te, które mnie nużą (jak Wiedźmin, z którym pożegnałem się po czwartym epizodzie). Ponad ilość stawiam jakość — i rzeczy które mi leżą. Dlatego też w ostatnich tygodniach mam taki problem by znaleźć dla siebie coś w bibliotece Netflixa. I nawet nowości które potencjalnie powinny wskoczyć na listę moich ulubieńców, jak Criminal, nie jestem w stanie zmęczyć do końca. Subskrypcję trzymam właściwie tylko dla nadchodzącego finału The Good Place, które szczerze uwielbiam (ale warto też zaznaczyć, że nie jest to serial realizowany dla Netflixa).
Ostatnio byłem zakochany w produkcjach HBO (The Deuce momentalnie wskoczył na listę moich faworytów!), a powoli zaczynam też zapoznawać się z tym co serwuje Apple TV+. Żartom na temat tego jak uboga jest ich biblioteka nie było końca, ale po przeczytaniu opisu Truth be told — dałem szansę. I wsiąkłem — jak na początku mojej serialowej przygody w Vanished (pamiętacie tę produkcję?) i nie powiem — wyczekuję kolejnych odcinków co piątek — podobnie zresztą jak Watahy na HBO Go. Poza tym dokarmiając świąteczne lenistwo obejrzałem nareszcie tak chwalone The Morning Show — a następne w kolejce są See i Servant, które też zapowiadają się wyśmienicie. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony ofertą Apple i jeżeli ten poziom się utrzyma, to nawet po darmowym roku — chętnie przedłużę subskrypcję. Wyrosłem już z ilościowego podejścia, najważniejszą walutą jednak pozostaje nasz czas.
Nowi ulubieńcy mogliby jednak być lepsi technicznie, bo korzystanie z nich jest naprawdę irytujące
I choć biblioteki zarówno Apple TV+ jak i HBO Go są doskonałe, tak korzystanie z nich... niezależnie od platformy jest bolesne. I bez znaczenia czy mowa o komputerze czy telewizorze — ich obsługa jest po prostu irytująca. Do platformy HBO podchodzę głównie z Chromecastem, bo mimo wszystko wygodniej mi znaleźć treści na smartfonie, niż TV. Z Apple nie mam za dużego wyboru, tam sięgam po AirPlay — i na mobile... no działa, chociaż daleko mu do ideału. Aplikacja na macOS jest nieśmiesznym żartem: koszmarny interfejs, potrafi automatycznie wyłączyć odcinek po zmianie ekranu — o tym że nie zapamiętuje miejsca gdzie skończyliśmy oglądać nawet nie wspomnę. Ale trzeba Apple przyznać, że z porównaniem do HBO Go — niezależnie od platformy treści wyglądają przepięknie. Telewizor 4K nabiera z nią sensu.
Netflix pod względem technicznym wyprzedził konkurencję o lata świetlne. Przyzwyczaił nas do wygodnych aplikacji, pomijania czołówek, automatycznego odtwarzania kolejnego odcinka i innych udogodnień. Ale co mi po tym, skoro nie ważne co tam ostatnio włączam... wyłączam po kilkunastu minutach? Mam nawet wrażenie, że czasem dłużej przeglądam ich bazę i wybieram treści, niż faktycznie je później oglądam.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu