Jaką rolę stanowi telewizor w Waszych domach? Odpowiedź wydaje się prosta - służy do oglądania filmów, seriali, reklam itd. Jedni podłączają do niego kablówkę/antenę, a inni używają jedynie jako ekranu do konsoli czy Netfliksa. To rola stricte użytkowa. A co, gdybym powiedział Wam, że telewizor może być też ozdobą?
Ładna mi ozdoba za 30 tysięcy złotych - ktoś napisze. I faktycznie opisywany dziś przeze mnie Signature OLED E7 (prezentowany na CES 2017) jest jednym z droższych modeli z ofercie LG. Już na pierwszy rzut oka widać jednak, za co płacimy. W moim mieszkaniu przez kilka tygodni stał ten 65-calowy potwór. Poza codziennym wykorzystywaniem do VOD (Netflix, Showmax), gier (PC, Xbox One) i telewizji (kablówka z kanałami HD) sprawdzałem go również w nieco bardziej nietuzinkowych zastosowaniach. Telewizor łączył się z moim NAS-em przez DLNA, był również używany do streamowania obrazu na Chromecasta. Wyświetlałem na nim również zdobyczne treści 4K, aby przekonać się na własnej skórze, jak bardzo nowe matryce OLED są lepsze od tych sprzed 2-3 lat. Efekty?
LG OLED E7, czyli dzieło sztuki w domu
Telewizory LG Signature od pewnego czasu mają jedną cechę wspólną - picture-on-glass. Sam producent nazywa to rozwiązaniem dziełem sztuki, a ja nie ośmielę się zaprzeczyć. Chodzi tutaj po prostu o to, że matryca jest przyklejona do tafli szkła. Daje to niesamowity efekt, bo sam telewizor sprawia wrażenie, jakby był właściwie pozbawiony ramek. Co więcej grubość ekranu wynosi zaledwie 1,3 cm (oczywiście nie na całej powierzchni, na dole mamy bowiem zgrubienie wynikające z konieczności zastosowania zasilacza oraz metalowych zaczepów na podstawkę). Aktualnie trudno znaleźć cieńszy telewizor na rynku. Cieńszy i ładniejszy.
Okazuje się bowiem, że telewizor może być ozdobą mieszkania. W przypadku modelu E7 mówimy przecież nie tylko o fantastycznym efekcie obrazu na szkle. Podobnie, jak przed rokiem telewizor wyposażono bowiem we wbudowany soundbar skierowany wprost na widza. Efekt jest zdecydowanie lepszy niż w przypadku głośników umieszczanych z tyłu obudowy. Nie jest to najwyższy model z oferty LG - począwszy od G7 soundbary są większe, mocniejsze i oferują znacznie wyższą jakość dźwięku. Ten tutaj działa i w systemie 4.2 i doskonale się sprawdzał podczas codziennych seansów oraz słuchania muzyki przez Spotify na Chromecaście. Brzmienie było ciepłe, przyjemne i głębokie. Miejscami, w niektórych utworach dało się nawet wyczuć odrobinę sceny. Nie zapominajmy też o wsparciu dla Dolby Atmos (niestety ten obsługiwany jest tylko w streamingu lub z plików na USB - nie udało mi się go uzyskać podczas odtwarzania filmów Blu-Ray ani Ultra HD Blu-Ray na moim Xboksie One S). To jeden z lepiej brzmiących telewizorów, jakie dotąd widziałem.
Na tym tle podstawka wygląda dość klasycznie - jest wykonana ze szczotkowanego aluminium. Zdaję sobie jednak sprawę, że wiele osób będzie i tak wieszać telewizor na ścianie. Ma on z tyłu stosowne otwory, zatem wystarczy jedynie dokupić kompatybilne ramię. A skoro o tylnej części mowa, warto wspomnieć o zestawie złącz, jakie użytkownik otrzymuje do dyspozycji. Są to trzy porty USB (2 x 2.0 oraz 1 x 3.0), cztery HDMI 2.2, a także Ethernet, Composite (wejście), minijack, optyczne i oczywiście antenowe. Nie zabrakło też slotu na karty CI. Wszystko to rozlokowano względnie ergonomicznie. Część złącz jest wymierzonych bezpośrednio na tył, a część wychodzi na lewą stronę konstrukcji.
W tegorocznej serii nie zmienił się pilot. Producent postawił na klasykę, choć ogólny układ przycisków nie uległ większej zmianie. Pojawił się tutaj guziczek pozwalający szybko aktywować aplikację Amazon Prime Video - widać, że gigant nie chce oddać pola obecnemu już wcześniej Netfliksowi. Delikatnie zmieniono też kształt niektórych innych przycisków. Ogólnie zmiany wyszły na plus. Pilot jest duży i poręczny. Wbudowany żyroskop spisuje się jak zwykle znakomicie, pozwalając w bardzo precyzyjny sposób kontrolować kursor na ekranie - uwielbiam to w telewizorach LG. Warto jednak dodać, że w przeciwieństwie do ubiegłorocznego modelu E6 nie znajdziemy tutaj drugiego, mniejszego pilota. Trudno powiedzieć, skąd taka decyzja.
Fenomenalny obraz
Zastosowana w opisywanym telewizorze matryca OLED pracuje oczywiście w rozdzielczości 3840 x 2160 px (4K Ultra HD). Producent zadbał o wsparcie dla HDR w dwóch formatach: HDR10 oraz Dolby Vision. Czy w porównaniu z ubiegłorocznymi modelami możemy mówić tutaj i jakichkolwiek usprawnieniach? Otóż tak. Przede wszystkim LG OLED E7 ma znacznie wyższą jasność maksymalną sięgającą 1000 nitów. Dla porównania w ubiegłorocznych modelach (E6) było to 600 nitów. Poprawiono też reprodukcję kolorów. Co prawda nie da się już uczynić czerni bardziej idealną (co zawsze było podstawowym atutem matryc OLED), ale można poprawić naturalność innych barw. LG dąży tutaj do możliwie najwyższej zgodności z paletą DCI-P3. Tym samym producent dochodzi właściwie do poziomu, w którym trudno "na oko" ocenić, czy nowy OLED jest lepszy od starego OLED-a. Poddaje to w wątpliwość sens wymiany telewizora każdego roku, skoro w obu przypadkach Kowalski doświadczy bliskiego ideału obrazu.
Z moich obserwacji testowany telewizor wydaje się znacznie lepiej radzić z treściami HDR. Elementy, które mają cechować się wyższą jasnością są zdecydowanie bardziej szczegółowe. Co więcej, widać tutaj znacznie większy kontrast z stosunku do ciemnych barw. A skoro o nich mowa, producent zadbał również o to, aby czerń w nowych OLED-ach była bardziej szczegółowa. Było to jednym z problemów poprzednich generacji. Tutaj daje się to odczuć szczególnie w thrillerach czy horrorach, gdzie dominują sceny kręcone po zmroku. Telewizor radzi sobie znacznie lepiej z pokazaniem detali. Oczywiście sama czerń w dalszym ciągu pozostaje perfekcyjna i nie ma mowy o jakimkolwiek cloudingu czy innych pogarszających komfort oglądania zjawiskach.
Kąty widzenia wydają się być jeszcze lepsze niż w przypadku ubiegłorocznych modeli. Nie ukrywam, że nigdy nie widziałem tutaj jakiś większych braków w telewizorach typu OLED. Tym razem trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że obraz niemal w ogóle nie traci na swoich parametrach niezależnie od tego, z której strony na niego patrzymy. Zaobserwowałem to stosunkowo szybko, bo mam nawyk patrzenia na telewizor zza biurka, które swoi kilka metrów obok. Robię to zatem pod dużym kątem i w tym wypadku byłem mocno zaskoczony jakością (a właściwie tym, że może być jeszcze lepiej niż było).
Mam problem z oceną upscallera w telewizorach LG. Mam wrażenie, że pod tym względem Samsung wypada zdecydowanie lepiej i to nawet w znacznie tańszych modelach software podnoszący rozdzielczość oglądanych materiałów jest o wiele bardziej efektywny. Odczułem to szczególnie podczas oglądania stacji telewizyjnych, gdzie czasem o HD można jedynie pomarzyć. I niestety na 65 calach materiały w 480p prezentowały się po prostu koszmarnie.
Web OS 3.5 w LG OLED E7
Nowa wersja platformy WebOS niestety nie przynosi wielkich zmian. Prawdę mówiąc, są one nieco rozczarowujące. Z najbardziej praktycznych nowości można chyba wymienić tylko możliwość przypisywania wybranych źródeł obrazu do przycisków numerycznych na pilocie. Pojawiła się też obsługa klipów 360, które możemy przesuwać za pomocą pilota. Pozostałe nowości to głównie drobiazgi, jak np. uczynienie okienka ustawień półprzeźroczystym po wyjechaniu kursorem poza jego obręb. Nie ukrywam, że spodziewałem się nieco więcej, ale chyba też producent dawał do zrozumienia, że nie planuje rewolucji - wersja 3.5 wygląda tutaj bardzo wymownie.
Sam WebOS jest bardzo intuicyjną i wydajną platformą. Nigdy nie miałem z nim większych problemów, a główny ekran oparty na kafelkach przy dolnej krawędzi ekranu sprawdza się znakomicie. W sklepie znajdziemy natomiast wszystkie niezbędne aplikacje z Netfliksem, YouTube, Player.pl, Iplą, HBO Go i Showmaxem na czele. Nie będziemy zatem rozczarowani tym, co możemy zrobić telewizorem bez podłączania do niego anteny. Zresztą widzę, że robi tak coraz więcej osób i wcale się im nie dziwię. Stacje TV nie zaoferują nam materiałów w takiej jakości, by wykorzystały chociażby połowę potencjału telewizorów tej klasy.
LG OLED E7 - cena ciągle zaporowa
LG OLED E7 to ewolucja w porównaniu z modelem z ubiegłego roku i chyba nikogo nie zaskoczę, pisząc, że wymiana w takiej sytuacji nie ma najmniejszego sensu. Nie ukrywam, że ta niewielka ilość innowacji jest nieco rozczarowująca. Z drugiej strony trudno wskazać nowości, jakie powinny się znaleźć w nowoczesnym telewizorze w 2017 roku. Koreański producent postawił zatem na fundamentalne usprawnienia i wziął się za matrycę. Nowa wersja lepiej sobie radzi z wyświetlaniem detali podczas ciemnych scen. Charakteryzuje się ponadto wyraźnie lepszą jakością HDR, co wynika w dużej mierze ze zdecydowanie wyższej jasności maksymalnej. Poprawiono też kąty widzenia i reprodukcję kolorów. Dużym plusem jest bardzo satysfakcjonujący soundbar wbudowany w dolną krawędź. Wszystko to sprawia, że kupując taki telewizor będziemy oczarowani jego możliwościami - choć tylko wówczas, gdy zapewnimy mu odpowiedniej jakości treści do wyświetlania. Upscaller w telewizorach LG ciągle mnie rozczarowuje i mam wrażenie, że tutaj niewiele się zmienia każdego roku.
Ceny OLED-ów spadają, ale ciągle są one zaporowe dla większości kupujących. Za opisywany model E7 w wersji 65-calowej zapłacimy ok. 22 tys. złotych. Za model 55-calowy - 15 tys. złotych. Najniższy model z tegorocznego line-upu, a więc B7 w dalszym ciągu kosztuje powyżej 10 tys. złotych (dokładnie 10 999 zł). Dlatego coraz lepszym pomysłem jest interesowanie się OLED-ami z ubiegłych lat. Różnice w skali roku nie są aż tak duże, aby od razu sięgać po najnowsze modele. Szczególnie, że wraz z nowymi wersjami oprogramowania, interesujących i wartościowych funkcji wcale nie przybywa (nie licząc drobnych wyjątków). LG i telewizory OLED w dalszym ciągu pozostają niepokonani na polu jakości obrazu, ale mam wrażenie, że firma zaczyna dreptać w miejscu, a to dość niebezpieczne. Szczególnie, że niedługo zobaczymy konkurencyjne telewizory z matrycami organicznymi, a to będzie wymagało zażartej walki o klienta końcowego.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu