Tajemnicze nazistowskie podziemia, wielkie kamienne zapory wodne, pradawne grobowce, ruiny strzelistych średniowiecznych zamków i zagadkowe, opuszczon...
Tajemnicze nazistowskie podziemia, wielkie kamienne zapory wodne, pradawne grobowce, ruiny strzelistych średniowiecznych zamków i zagadkowe, opuszczone konstrukcje przemysłowe. Brzmi jak opis nowego Wolfensteina, prawda? Tymczasem to chleb powszedni mojego nowego startupu, o którym postanowiłem Wam opowiedzieć. W początkowej jego fazie to projekt niekomercyjny, który zapewnia mi mnóstwo zabawy i jest sposobem na spędzanie wolnego czasu. A pieniądze? Cóż, jeszcze nie teraz, ale... Zacznijmy jednak od początku. Albo - nawet lepiej - od końca.
Z kamerą śladami gry
W miniony piątek premierę miał w sieci materiał "Śladami Ethana Cartera". To kolejny odcinek cyklu nazwanego "Łowcy Przygód" na cześć słynnej trylogii Jamesa Olivera Curwooda. Wideo pokazuje fragmenty gry "Zaginięcie Ethana Cartera", porównując je z rzeczywistymi miejscami, które były natchnieniem dla grafików ze studia The Astronauts, a zarazem opowiadając prawdziwą historię odwiedzanych obiektów.
Jak zapewne zauważyliście, film nie jest obliczony na wirusowość, nie podąża też na skróty ścieżką polskiego modelu "gimbatuberstwa", co oznacza, że ani się nie rozbieram przed kamerą, ani nie noszę kołczanu prawilności z modnym napisem NIKE, ani nie klnę, ani nawet nie pierdzę (casus: niesławny youtuber, który strollował tegoroczną edycję PGA, klnąc, ile sił w płucach, wraz z rzeszą kilkuset gimbusów na targach, gdzie rodzice przyszli z dziećmi). Mówiąc krótko, Youtube nie jest platformą docelową dla projektu "Łowcy Przygód", natomiast na pewno najlepszym obecnie miejscem na publikację materiałów tworzonych pro publico bono.
Cykl z pewnością wprowadza jednak lepszą jakość tam, gdzie dotychczas królowały materiały typu footage, grające rozedrganym obrazem, brakiem wstępu, rozwinięcia i zakończenia, niewybrednymi komentarzami twórców i oczywistymi błędami tak technicznymi, jak merytorycznymi (przykłady: 1, 2, 3). Mówiąc wprost, próbujemy kręcić reportaże podług starej szkoły, co przy zerowym póki co budżecie jest trudne, choć mimo wszystko wykonalne. Wykonalne, dodajmy, gdy zastosuje się metodę MacGyvera, który potrafił ze sznurówki zrobić helikopter.
Żeby nie być gołosłownym - nie mając pieniędzy na zakup filtra, który wytłumiłby oddech przy nagrywaniu lektora, skonstruowałem takowy z... damskiej skarpety (upranej rzecz jasna) i pałąka do ozdobnej latarenki na świeczkę. Działa? Działa, a starsze osoby przypomną sobie, że dawno temu nawet w dużych telewizjach używano do tego właśnie kobiecej bielizny.
TROPEM Wołoszańskiego
Historia projektu sięga lat 90. Bodaj w 1994 roku trafiłem gościnnie do jednej z lokalnych dolnośląskich telewizji kablowych, gdzie nakręciłem reportaż o pewnym naukowcu i lekarzu, który żył w czasach potopu szwedzkiego, zapisał się dość mocno w historii świata i... po śmierci odszedł w całkowite niemal zapomnienie. Częścią materiału była eksploracja opuszczonego, zniszczonego pałacu, w którym naukowiec ten dokonał swego żywota.
Harry Potter? ;) Rok 1991 – na planie pierwszego mojego reportażu - o pracy strażników leśnych
Lokalny sukces materiału podpowiedział mi, że jest miejsce na cykl o takich właśnie ciekawostkach. Kontynuowałem więc rzecz w prasie, a w 1997 roku powróciłem do TV, realizując kilka kolejnych materiałów - w tym reportaż o spalonym i zrujnowanym, przepięknym pałacu pod Legnicą. Nie zachowała się kopia tego reportażu (taśmy S-VHS nie są trwałym nośnikiem), a szkoda, bowiem obiekt ten parę lat temu został kupiony przez jednego z najbogatszych polskich biznesmenów i gruntownie wyremontowany.
W 2000 roku przeprowadziłem się do Warszawy, gdzie rozpisałem grającą wciąż we mnie koncepcję "Łowców Przygód" jako programu łączącego klasyczny reportaż z odrobiną reality show i mockumentu, a pokazującego i promującego turystykę alternatywną oraz atrakcyjne a nieznane miejsca w Polsce. Skrypt trafił do pierwszego producenta "Sensacji XX wieku". Rozmowa była krótka: produkujemy dla TVP! Niestety, koniec końców wycofał się jeden z kluczowych sponsorów i projekt odłożyliśmy na górną półkę. Kurz na nim zbierał się przez 13 lat...
Aż w końcu, pewnego dnia przyszedł do mnie mój przyjaciel, Mateusz Stan, i zapytał, dlaczegóż mielibyśmy nie spróbować zabrać się za realizację bez budżetu, amatorsko, w okrojonej formie, ale za to bez potrzeby pozyskiwania gigantycznych funduszy (dla porównania jeden odcinek "Klanu" kosztuje ponoć kilkaset tysięcy zł)... Odpadł więc wątek mockumentu, odpadło reality show, ale zostało to, co najważniejsze - reportaż. Uparliśmy się, że spróbujemy to zrobić wspomnianą już metodą MacGyvera. Bez kamer, bez świateł, bez studia. Ale za to z uporem, konsekwentnie, od podstaw. Część materiału montuję sam, w programie za 5 zł (opisywanym swego czasu na Antywebie), który nie używa ani zasobów karty graficznej, ani 64-bitowej architektury, ergo trawa za oknem rośnie szybciej, niż trwa rendering.
Czy nie potrzebujemy pieniędzy? Owszem, potrzebujemy. Kręcimy materiały dwoma aparatami, ale przydałaby się kamera, dron, GoPro i masa gadżetów, które usprawniłyby produkcję. Uważamy jednak, że zbyt wcześniej jest na to, by wyciągać rękę, więc nie idziemy w crowdfunding, a poza tym monetyzacja zawarta w biznesplanie nie zakłada pobierania jakichkolwiek opłat od osób prywatnych. Nie chcemy też brać pożyczek, bo ideą projektu jest praca od podstaw, bez ryzykownych dopalaczy. Jedyna opcja, którą przewidujemy, to sponsoring. I tu faktycznie pojawiły się pierwsze nieśmiałe propozycje, ale z uwagi na tajemnicę zawodową nie mogę póki co zdradzić szczegółów. Dość powiedzieć, że potencjał w projekcie promującym turystykę alternatywną widzą przedsiębiorcy z branży... hotelarskiej! Ale o tym kiedy indziej.
Zaczęło się od afery
Pierwszy oficjalny materiał "Łowców Przygód" opowiadał o tajemniczej, opuszczonej świątyni. Na oddźwięk nie trzeba było długo czekać. Naszą interwencją zainteresowały się TVP, Polsat, TVN24 i Polskie Radio, żeby wymienić tylko główne media.
Z uwagi na ciężar gatunkowy omawianej historii obecnie współpracuje z nami policja, prowadząc śledztwo w sprawie dewastacji obiektu. Jednak, jak oświadczyłem w komunikacie prasowym, "zadaniem cyklu Łowcy Przygód nie jest tropienie afer, lecz prezentowanie czytelnikom i widzom miejsc niezwykłych na mapie Polski – miejsc, o których zapominają przewodniki. Odkrywamy historię, uczymy szacunku do niej, zachęcamy do aktywności turystycznej i odkrywania mało znanych atrakcji – nie tylko historycznych, ale i przyrodniczych." Toteż ruszyliśmy dalej i póki co lista zrealizowanych projektów przedstawia się następująco:
odc. 1 - "Tajemnica opuszczonej świątyni",
odc. 2 - "Chemiczna plaża",
odc. 3 - "Klątwa Wysokiego Kamienia",
odc. 4 - "Śladami Ethana Cartera",
Łowcy Przygód MINI, odc. 1 - "Wojsławice: w rajskim ogrodzie",
Łowcy Przygód MINI, odc. 2 - "Legnica: umarłe fortepiany",
Łowcy Przygód MINI, odc. 3 - "Łagów: Perła Ziemi Lubuskiej" cz. 1.
Nazwisko, trudna rzecz... ;)
Jesteśmy już na finiszu odcinka 5. pt. "Demon ruchu" opowiadającego o starych lokomotywach, zabytkowych bocznicach kolejowych i prozie Stefana Grabińskiego. Niemalże gotowy jest również kolejny materiał z serii MINI. Co dalej? Pracujemy nad materiałem o nazistowskim projekcie Riese, planujemy wypad w Wielkopolskę śladem zabytkowych wiatraków, chcemy też pokazać najpiękniejsze wieże ciśnień w Polsce. A już za tydzień ruszamy w trasę z zaprzyjaźnioną grupą holenderskich fotografików urbexowych, którzy pokochali właśnie tę Polskę nieznaną i przyjeżdżają tu średnio trzy razy do roku. Pokłosiem ich wizyt są wspaniałe wystawy.
Monetyzacja? I owszem, ale jeszcze nie teraz
Nie jest tajemnicą, iż mamy konkretny biznesplan i mozolnie, ale konsekwentnie go realizujemy. Jednym z jego zapisów jest to, że materiały wyprodukowane przez nas, niezależnie od budżetu, muszą pozostać dla widzów darmowe. Ten zapis wynika z naszej polityki skupionej na promocji Polski i odkrywaniu jej historycznych tajemnic.
Jak więc chcemy zarobić i gdzie tu w ogóle jest startup? Spokojnie, wszystko pod kontrolą. Kiedy rozpoczynamy biznes bez finansowego wkładu własnego, musimy się liczyć z tym, że zainwestować trzeba będzie krew, pot, energię i czas. I to właśnie robimy. Etapem dopiero trzecim będzie monetyzacja, na którą również mamy pomysł. Wybaczcie, że go póki co nie zdradzę, ale nie chcę dzielić skóry na niedźwiedziu. O zainteresowaniu jednej z branż już wspominałem. Dodam jeszcze, że chce nas pozyskać jeden z największych portali internetowych, wejdziemy wkrótce na nową, alternatywną platformę IP TV dostępną również za granicą, a także prowadzimy rozmowy z małymi nadawcami prywatnymi. Co ciekawe, podmiotów, z którymi planujemy współpracę, jest w Polsce kilkaset - choć rozproszone i niezależne, wspólnie dają zasięg ogólnokrajowy, co - nie ukrywam - może być również doskonałym nośnikiem reklamowym. Ale to wszystko kwestia przyszłości. Niedalekiej co prawda, ale jednak przyszłości.
A teraz?
A teraz działamy zgodnie z naszą nazwą. Łowimy przygody. Odkrywamy tajemnice. Poznajemy miejsca niezwykłe. Wszak ideą cyklu jest promocja turystyki alternatywnej, która przeciętnemu Kowalskiemu udowodni, że przygoda czai się już za zakrętem, i pozwoli mu poczuć się Indianą Jonesem. Dostajemy przy tym mnóstwo listów z prośbami o materiał dotyczący różnych konkretnych miejsc i historii. Tak zresztą było z reportażem dotyczącym zagadki Wysokiego Kamienia - to właśnie jeden z widzów zainteresował nas tematem, o którym swego czasu było głośno.
Opisałem Wam to wszystko, nie tylko dlatego, że Grzegorz uznał temat za ciekawy i poprosił mnie o ten wpis, ale również z uwagi na wielu młodych startupowców, którym często brakuje sił i cierpliwości. Pieniądz nigdy nie spada z nieba, ale wytrwali mają szanse na komercjalizację swych pasji. Dlatego E trzeba próbować, a Y nie wolno się zniechęcać. Amen. :D
PS. Niniejszym zapraszam Was na stronę www.lowcyprzygod.tv i profil www.facebook.com/LowcyPrzygod. Czekam też na listy!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu