Do tej pory mogliśmy zapoznać się z samym projektem ustawy o książce od strony pomysłodawców, czyli Polskiej Izby Książki. Trochę musieliśmy poczekać, aż głos w sprawie zabiorą sami zainteresowani, czyli wydawcy. Tak się już stało i wynika z niego, że są zdecydowanie przeciwni tej ustawie.
Dla przypomnienia, PIK na początku marca podzielił się swoim projektem ustawy o książce, która wprowadzić ma zakaz promocji i obniżania cen książek przez rok od premiery. W ocenie PIK zakaz ten miałby uchronić małe księgarnie przed upadkiem i wzrost ich popularności wśród kupujących książki. PIK uważa, że obecnie duże sieci mogą dowolnie obniżać ceny zakupów książek ze względu na skalę, a na co nie mogą pozwolić sobie mniejsi gracze.
Brak ustawy skutkuje wojnami cenowymi na rynku książki, które mają fatalne skutki dla wszystkich. Walka ceną może sugerować konsumentom, że książki są albo niepełnowartościowe, albo ich ceny sztucznie zawyżone. Natychmiastowe przeceny nowości wydawniczych (o 20%-30% ceny wyjściowej) to obniżanie należnego honorarium autora i wpływów wydawcy czy księgarza. Wydawca ma obecnie do wyboru: albo ulec presji wojny cenowej i udzielić dodatkowego rabatu, podnosząc odpowiednio cenę detaliczną książki, zaprzestać współpracy z daną siecią, albo też przestać wydawać bardziej jakościowe i ambitne, a tym samym kosztowniejsze książki. Wszystkie te czynniki szkodzą czytelnikowi, który nie zdaje sobie sprawy, ile doskonałych książek nigdy nie ukaże się w Polsce z powodu braku skutecznych uregulowań na rynku.
Kilka dni temu PIK dorzucił pomysł, aby część kosztów, jakie ponoszą kupujący książki mogli odliczać sobie od podatku, co z kolei miałoby zwiększyć poziom czytelnictwa wśród Polaków.
Serwis LubimyCzytać opublikował w całości list, podpisany przez 13 wydawnictw, a skierowany do Ministra kultury prof. Piotra Glińskiego, w którym wyrazili swój sprzeciw odnośnie tego projektu ustawy. Z listu tego dowiadujemy się też ciekawych informacji o kulisach dystrybucji książek.
Na początek podnoszony jest zarzut, że ustawa odnosi się tylko do ceny okładkowej książki, czyli rzeczone wojny cenowe, którym chciał zapobiec PIK, nie znikną na poziomie dystrybucji.
Aby zobrazować powyższy argument, posłużmy się przykładem: książka w cenie okładkowej 40,00 zł jest dostarczana do hurtowni w cenie 20,00 zł. W tych 20,00 zł zawiera się koszt praw autorskich, tłumaczeń, druku, redakcji, korekty, grafiki i niewielki zysk wydawcy (ok. 4 zł). Obniżenie ceny okładkowej o 20% (z 40,00 do 32,00 zł) spowoduje, że hurtownia będzie kupować tę książkę za 16,00 zł, a więc zysk wydawnictwa wyniesie 0,00 zł.
Żaden zapis ustawy nie ogranicza marż dystrybutorów, więc nie będzie żadnego powodu do obniżenia ceny okładkowej. Zaznaczamy, że dystrybutorzy/sieci/ hurtownie (bazujące na rabatach 50%-60%, które ze względu na ustawę wcale nie ulegną zmianie) generują dla wydawcy większą część zysku ze sprzedaży tytułu. Zysk płynący ze sprzedaży w niewielkich księgarniach stacjonarnych jest w porównaniu do sprzedaży przez sieci marginalny. Odnosimy wrażenie, że zwolennicy ustawy nie zdają sobie sprawy z tego, że między czytelnikiem a wydawcą stoi dystrybutor, który i tak zachowa swoje 50%-60% rabatu od wydawcy.
Wygląda więc na to, że to, co miałoby uchronić małych wydawców i małe księgarnie przed upadkiem, stanie się w istocie gwoździem do trumny. Dalej czytamy, iż nadzieją pomysłodawcy jest (dalece naiwną), że ustawa sprawi, iż kupujący w księgarniach internetowych nagle zaczną kupować w księgarniach internetowych. Co więcej, podzielili się, istotnymi szczegółami odnośnie współpracy ze sklepami w sieci versus stacjonarnymi.
Podczas gdy dystrybutorzy książkowi pracują z wydawcami w oparciu o terminy płatności 140-180 dni i średnio spóźniają się z płatnością o dodatkowych 30-60 dni, mali księgarze internetowi rozliczają się z wydawcami w terminach do 30 dni.
Dziś to oni głównie zapewniają małym oficynom płynność finansową. Wielkie sieci dystrybutorskie prowadzą natomiast groźne działania księgowe mające charakter żonglowania należnościami – dokonują u wydawców dużych zamówień (unikanie opodatkowania), by następnie, kilka miesięcy później, dokonywać znacznych zwrotów (unikanie rozliczenia z wydawcą).
Wydawcy żywią też obawy, że nastąpi odpływ czytelników, zrażonych wysoką ceną (bez rabatów, do których zostali przyzwyczajeni) premierowych pozycji, zaznaczając przy tym, że ograniczenia możliwości sprzedaży książek spowodują obniżenie nakładów, a to powoduje wzrost kosztów produkcji, no i podwyższa tym samym ich cenę okładkową.
Niektórzy ze zwolenników ustawy przytaczali kraje, w których podobna ustawa funkcjonuje od lat, wydawcy w swoimi liście przypomnieli, że w Izraelu okazała się ostatecznie fiaskiem, gdyż klienci zaczęli kupować starsze pozycje, wyjęte spod ustawy. W rezultacie sprzedaż nowych tytułów spadła o 35%, natomiast całość sprzedaży wszystkich książek o 15%. Przykład Francji z kolei nie jest adekwatny do obecnej sytuacji na świecie, ustawa taka weszła w tym kraju w czasach, kiedy internet nie był tak powszechny, podobnie jak sprzedaż w sieci, co teraz mocno się rozwija.
Na samym obalaniu podstaw ustawy wydawcy nie poprzestali, mają też swoje propozycje na temat uzdrowienia sytuacji w nasym kraju. Przede wszystkim, chcą ustalenia maksymalnej marży pobieranej od wydawców przez dystrybutorów. Przypominają przy tym, że jeszcze w latach dziewiędziesiątych marża ta wynosiła 9%, teraz sięga 50-60%. Drugi pomysł odnośi się do terminów płatności, wspomnianych wcześniej:
Po drugie – uleczenie patologicznej sytuacji, jaką są 140-180 dniowe terminy płatności. W księgarniach stacjonarnych a także internetowych klient musi zapłacić za książkę natychmiast (gotówką, kartą, w internecie – przedpłata). Od lat mali wydawcy próbują zrozumieć, co dzieje się przez ponad 180 dni z kwotą, którą czytelnik uiszcza za ich książkę w sklepie. Smutna rynkowa prawda jest taka, że mali wydawcy wciąż udzielają olbrzymich, wielomiesięcznych (często większych niż roczne), nieoprocentowanych kredytów kupieckich wielkim sieciom dystrybutorskim.
Ponadto domagają się zakazu skupiania się firm dystrybutorskich, wydawnictw i drukarń w ramach jednej grupy kapitałowej oraz obniżenie VAT-u dla e-booków do 5%.
Widać, że mniejsi wydawcy bardzo polubili się z księgarniami internetowymi. W świetle tego, co ujęli w liście, nie powinno to dziwić, zwłaszcza w kontekście płatności za książki. Przyznam, że nie wiedziałem, iż tak to się w tle odbywa i również nie rozumiem dlaczego tak duże sieci tak znacznie rozciągają te terminy płatności. Wszyscy wiemy, że płynność finansowa to podstawa działania i rozwoju firm, a to mi wygląda na niczym nieuzasadnione sztuczne hamowanie jego.
Mimo wszystko cieszę się, że ten projekt ustawy powstał, dzięki temu być może uda się odsłonić kulisy dystrybucji książek w Polsce, a sama dyskusja i konsultacje, sprawią, że powstanie ustawa, która rzeczywiście będzie naprawiała, a nie niszczyła czytelnictwo w Polsce.
Photo: BalaguR/Depositphotos.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu