Za nami Święta, czas spotkań z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi. A skoro czas spotkań, to i rozmów, często na tematy zawodowe. O czym może rozmawiać człowiek piszący o nowych technologiach? Jednym z głównych tematów jest przyszłość, zmiany, jakie nadejdą w bliższej i dalszej perspektywie. Opowiadać można o tym godzinami, bo to fascynujące zagadnienie. Ale często pojawia się pytanie do samego siebie: ile zostanie z tych opowieści...?
Czas świątecznych spotkań, ale też każda inna okazja, podczas której można z kimś porozmawiać dłuższą chwilę, przynoszą nierzadko pytanie o pracę. Jednak nie kończy się na klasycznym "jak tam w pracy?" Część osób pyta o komputer czy telefon, który warto kupić, inni chcą się dowiedzieć, czy warto zainwestować w smartwatcha albo drona, nie brakuje pytań o przyszłość. Piszę całkiem serio, pojawia się mniej więcej takie zdanie: ty o tym dużo czytasz, to się powinieneś orientować - jak to będzie z... I tu mamy ogólne lub bardziej sprecyzowane pytanie o autonomiczne samochody, roboty, sztuczną inteligencję, handel elektroniczny itd.
Ludzie widzą w telewizji czy na stronach internetowych niektóre prognozy, doniesienia o jakimś wynalazku czy wizji świata według pracownika firmy X, chcą się przekonać, ile w tym prawdy. A ja się nie wzbraniam, chętnie odpowiadam. I opowiadam. Przyznam, że bardzo to lubię, czasem nawet jest okazja założyć się z kimś, że do zmian dojdzie na taką czy inna skalę. Czy dany zawód rzeczywiście zniknie za 10-15 lat, bo będzie go wykonywać maszyna, czy dzieci ludzi z mojego pokolenia będą zdawały egzamin na prawo jazdy, czy uda się zrealizować projekty typu Hyperloop albo wprowadzić i zakorzenić dochód podstawowy - sporo tematów, które nierzadko mogą doprowadzić nawet do sprzeczki.
Czasem pewnie daję się ponieść fantazji, świat z moich opowieści staje się światem geeka, który myśli, że szybkiego rozwoju nie da się powstrzymać, że jesteśmy na to skazani. Może w jakimś stopniu sobie tego życzę? To już zboczenie zawodowe. Ale nawet w przypływie technologicznego entuzjazmu i gloryfikowania postępu, na końcu w myślach zawsze pojawia się to samo pytanie: czy rzeczywiście do tego dojdzie? Czy nie przesadzam w tych historyjkach i nie ubarwiam trochę wizji świata przyszłości?
Parę lat temu założyłem się o to, że do końca dekady na drogi trafią samochody autonomiczne i dzisiaj mogę napisać, że jestem bliski zwycięstwa. Ale to nie oznacza, że je odniosłem - do tryumfu droga daleka. Za trzy lata może się okazać, że technologia może i opanowana, lecz z innych powodów autonomiczne pojazdy to nadal ciekawostka i to tylko w niektórych krajach. Podobnie jest z grafenem, który czasem jest postrzegany jako mityczny albo z podróżami na Marsa zapowiadanymi przez Elona Muska. W tej kategorii można też wymienić śluby z robotami, cyfrowych asystentów, którzy wykonają za nas większość zadań czy z rzeczywistością wirtualną, w którą zanurzymy się w pełni. Wszystko możliwe. Jednak nie jesteśmy na to skazani. Może się okazać, że to ślepa uliczka rozwoju, zwyczajna bujda.
Dlatego przy okazji ostatnich, świątecznych opowieści zadawałem sobie pytanie czy bardziej prawdopodobne są latające samochody i komputery kwantowe czy to, że za dwie dekady nadal będziemy korzystać z urządzeń podobnych do dzisiejszych, poruszać się niemieckimi dieslami, palić w piecach węglem i chodzić do pracy w sklepie/kopalni/fabryce/urzędzie/biurze. Wszędzie tam, gdzie mają nas zastąpić roboty i komputery. Może należy twardo stanąć na Ziemi, wylać na głowę kubeł zimnej wody (bez żadnych nominacji) i po prostu się uspokoić. Bo nie ma sensu opowiadać ludziom o rzeczach, które może i będą, lecz nie za dziesięć, a za czterdzieści lat. Ale z drugiej strony: pomarzyć zawsze można. Pół wieku temu, w głębokiej komunie, pewnie niewielu starszych dzisiaj Polaków zakładało, że będzie prowadzić rozmowy o autonomicznych samochodach...
Niedawno uruchomiliśmy serwis z Pracą w IT! Gorąco zachęcamy do przejrzenia najnowszych ofert pracy oraz profili pracodawców
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu