Recenzja

Wielkie kino od Netfliksa. Nikt nie będzie narzekał na ten film. "Irlandczyk" - recenzja

Konrad Kozłowski
Wielkie kino od Netfliksa. Nikt nie będzie narzekał na ten film. "Irlandczyk" - recenzja
Reklama

Ponad trzy i pół godziny seansu nowego filmu Martina Scorsese to uczta dla oka i ucha. To ukłon w stronę kina gangsterskiego, ale też spory pokaz aktualnych możliwości technologicznych przemysłu filmowego. Nikt nie będzie zawiedziony "Irlandczykiem".

Na powstanie "Irlandczyka" Martin Scorsese musiał czekać naprawdę długo. W trakcie trasy promocyjnej filmu dowiedzieliśmy się, że gdyby nie głębokie kieszenie Netfliksa, ta produkcja w ogóle by nie powstała. Okazało się, że na rynku filmowym brakuje chętnych na sfinansowanie filmu, w którym pojawi się tyle gwiazd (a skoordynowanie ich wspólnej pracy na planie miało być koszmarem) i który będzie trwał około 3,5 godziny. Jestem przekonany, że bez wsparcia Netfliksa, gdyby "Irlandczyk" w ogóle powstał, Scorsese musiałby się pogodzić z wieloma ustępstwami i byłby zmuszony do rezygnacji z niektórych aktorów, a z całą pewnością byłby ograniczony czasem trwania filmu.

Reklama

Ponad trzy i pół godziny seansu to uczta dla oka i ucha


Upór reżysera przyniosło fenomenalną opowieść, w której mają szansę wybrzmieć wszystkie wątki, które są dla niej kluczowe. Można odnieść wrażenie, że gdyby to było możliwe, Scorsese pokazałby na ekranie jeszcze więcej. Wtedy, oczywiście, byłaby to już przesada i nie zgodzę się z tymi, którzy twierdzą, że "Irlandczyk" powinien być odrobinę krótszy. Nie czułem, by którakolwiek ze scen, sekwencji była przeciągana czy zbędna. Wymiany zdań pomiędzy dwójką bohaterów lub długie ujęcia w kompletnej ciszy doskonale spełniały swój obowiązek. Rozmach produkcji widać też w pojedynczych scenach, których nakręcenie nie mało kosztowało i można było o tych wydarzeniach jedynie wspomnieć, a jednak Scorsese musiał zaznaczyć ich znaczenie ukazując nam na przykład kilkusekundową scenę eksplozji auta. Jest jeszcze jeden aspekt, w którym "Irlandczyk" pokazuje swój rozmach, ale o tym za chwilę.

"The Irishman" skupia się na postaci Franka Sheerana granego przez Roberta De Niro. Wszystko rozpoczyna się dość zwyczajnie, bo od spotkania Franka z Russelem Bufalino (Joe Pesci), gdy temu pierwszemu nawaliła służbowa ciężarówka-chłodnia do przewozu mięsa. Są lata 50., akcja rozgrywa się w USA. Raczej nikt wtedy nie przypuszczał, że obydwaj panowie spotkają się ponownie, ale tak się dzieje, gdy Frank zaczyna współpracować z lokalnym mafiozo dostarczając mu mięso na steki. Zakres późniejszych obowiązków Sheerana zmienia się i zostaje on człowiekiem malującym domy. Określenie to odnosi się oczywiście od plam i rozbryzgów krwi na ścianach budynków z ran postrzałowych, które zadawał Frank.

O atutach byłego wojskowego wieści roznoszą się bardzo szybko i docierają aż do Chicago, gdzie w potrzebie okazuje się być Jimmy Hoffa (Al Pacino) - człowiek na szczycie związków zawodowych, zaangażowany w politykę i będący w bliskich relacjach z najbardziej wpływowymi ludźmi w kraju. Panowie szybko się zaprzyjaźniają, podobnie jak ich rodziny, co stawia Franka w niezręcznej sytuacji wobec Russa, który pozwolił jego karierze się rozwinąć.

Film przedstawia nam wydarzenia w różnych okresach, co jest wymogiem i okazją do pokazu możliwości technologicznych, po które sięgną Scorsese. O ile postarzenie wielu aktorów za pomocą charakteryzacji przynosi świetne rezultaty, o tyle odmłodzenie ich w takim stopniu, jak wymagała tego historia, możliwe jest tylko za pomocą efektów komputerowych. Różnica w wieku w skrajnych momentach historii to ponad 50 lat! CGI widoczne jest tylko dla bardzo wnikliwego oka i gdy przestanie się o tym myśleć, można zapomnieć o zabiegach, jakich należało dokonać w postprodukcji. Rozmach "Irlandczyka" jest widoczny na każdym kroku. Scenografie, kostiumy, charakteryzacja - to wszystko prezentuje się niezwykle wiarygodnie i wyraźnie widać, że Scorsese nie musiał obawiać się o budżet produkcji.



Historię oparto na książce "I Heard You Paint Houses" Brandta Charlesa, która ukazuje też między innymi kulisy wyborów i działalności 35. prezydenta USA, Johna F. Kennedy'ego, które doprowadziły do niechlubnego końca Hoffy. Mamy więc szansę ujrzeć też materiały archiwalne z tego okresu, które zgrabnie wmontowano w narrację filmu. Scorsese nie wymyśla niczego na nowo, lecz prezentuje wszystko, co najlepsze w tym gatunku filmowym, pokazując innym twórcom, że niepotrzebne są wodotryski i fajerwerki, by zaangażować widza na tak długo. Wtórują mu De Niro, Pacino i Pesci, a także Graham, Cannavale oraz Keitel, którzy brylują na ekranie. W tle rozbrzmiewają nam klasyczne, klimatyczne kawałki budujące atmosferę i napięcie, a także prześwietny motyw przewodni filmu skomponowany przez Robbiego Robertsona.

"Irlandczyka" najpierw zobaczcie w kinie. Później na Netflix

"Irlandczyk" jest pierwszym z trzech filmów Netfliksa, które pod koniec tego roku, oprócz w serwisie VOD pojawią się także w kinach. Jeśli macie taką możliwość, to wybierzcie się na seans jeszcze przed premierą online, bo naprawdę warto. Odbiór takiej produkcji jest zupełnie inny na kinowym ekranie, aniżeli w domowym zaciszu, nawet jeśli dysponujecie naprawdę świetnym zestawem audio-video. "Irlandczyk" będzie grany w kinach od 22 listopada, a 29 listopada trafi w całej swej okazałości na Netflix.

Reklama

Ocena filmu "Irlandczyk": 8,5/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama