Felietony

Hendo, czyli magiczna deska do froterowania podłogi

Maciej Sikorski
Hendo, czyli magiczna deska do froterowania podłogi
Reklama

Kilka lat temu, gdy zaglądałem na Kickstartera, bardzo często mówiłem wow albo przynajmniej z uznaniem kiwałem głową nad ludzką pomysłowością. Ostatni...

Kilka lat temu, gdy zaglądałem na Kickstartera, bardzo często mówiłem wow albo przynajmniej z uznaniem kiwałem głową nad ludzką pomysłowością. Ostatnio coraz częściej kręcę nią z niedowierzaniem i zastanawiam się, czy finansowanie społecznościowe nie zaczyna przybierać karykaturalnych kształtów. Tym razem rozkładam ręce przy projekcie o nazwie Hendo.

Reklama

Nie wiem, może to kwestia upływu lat i mojego podejścia do tego biznesu, napatrzyłem się już i naczytałem, nowinki nie wywołują takiego zainteresowania, jak na początku dekady. Zblazowanie bierze górę. Jednak raz na jakiś czas trafiam na pomysły, które wywołują błysk w oku i chęć szybkiego zgłębienia tematu. Dlatego problemu mogę szukać po stronie branży. W tym przypadku skupię się wyłącznie na jej części crowdfundingowej. Niedawno pisałem o skoku na kasę, jaki prawdopodobnie wykonują ludzie zbierający pieniądze na giętki smartfon, zacząłem się zastanawiać, czy takich przekrętów nie zacznie przybywać, bo ludzie zwęszą sposób na łatwe zarobienie pieniędzy. Hendo jest dla mnie właśnie takim projektem, szukaniem sponsorów, którym spodoba się sprzęt do froterowania podłogi. Niestety, nie będzie to każda podłoga.

Hendo ma być deskorolką przyszłości, produktem przywodzącym na myśl rzeczywistość rodem z filmów SF. Część z Was pewnie pamięta, że na początku roku robiono szum wokół podobnego pomysłu - szybko okazało się, że to wielka ściema, ale po pierwszym obejrzeniu filmu można było zrobić wielkie oczy i pomyśleć: chcę to!

Twórcy nowej deski chyba nie bawią się w znikające liny i majstrowanie przy filmie promocyjnym, ale też nie prezentują produktu, który mógłby porwać klienta. Na razie wygląda to na wczesną fazę testów. Nie to stanowi jednak największy problem - główną wadą przedsięwzięcia jest fakt, że nie wiadomo do końca czym zajmuje się zespół i na czym chce skupić uwagę darczyńców oraz biznesu. Z jednej strony prezentują "deskę do lewitowania", z drugiej jakieś pudełko do bliżej nieokreślonej zabawy, pojawia się też motyw punktów, w których ludzie mogliby korzystać z desek. Bo nie poleci się na niej po prostu na chodniku - do tego potrzebne jest specjalne podłoże.


Należy się oczywiście zastanowić, czy stworzenie wspomnianego produktu jest możliwe z technologicznego punktu widzenia. Nie będę ukrywał, że nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony mamy kolej magnetyczną i niektóre rozwiązania można pewnie przenieść na grunt rozrywki/zabawy. Z drugiej strony, można zadać pytanie: dlaczego duzi gracze nie weszli jeszcze w taki biznes? I nie twierdzę, że od razu miałoby to być Apple, ale już taki Disney pasuje do projektu. Tymczasem nie słyszałem, żeby wprowadzali podobne rozwiązanie do sklepów lub do swoich parków rozrywki. A startup z USA chce ogarnąć sprawę zbierając na ten cel ćwierć miliona dolarów. Pan Kusznierewicz z partnerami wydał kilka razy więcej na tworzenie ramki na zdjęcia. Dlatego trudno traktować projekt Hendo poważnie. Zwłaszcza, gdy ktoś obiecuje, że spotkamy się za rok i pokaże nam cuda na kiju.


Jakiś czas temu pisałem o deskorolce, która może być ładowarką do smartfonu i głośnikiem. Projekt nie jest innowacyjny, ale w zamyśle autora chyba nie reprezentuje sobą rewolucji. To raczej sensowne wykorzystanie istniejących rozwiązań. Bez ściemniania i obiecywania gruszek na wierzbie. Owszem, jest wyciąganie ręki po pieniądze z finansowania społecznościowego, ale istnieje duża szansa, że ten sprzęt trafi na rynek i spełni swoje zadanie. Czy to samo można powiedzieć o Hendo i innych kosmicznych projektach, które ktoś chce zrealizować za kilkaset, a czasem nawet za kilkadziesiąt tysięcy dolarów? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie.

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama