Nie osiągniemy prawdziwej globalizacji, jeżeli władza jednej jednostki będzie pozwalała decydować jej o losach firm czy konsumentów w miejscach będących (teoretycznie) poza jej wpływami. A taką sytuację właśnie obserwujemy.
Usłyszałem ostatnio bardzo ciekawy cytat, który mocno utkwił mi w pamięci: "Historia ludzkości to historia zastępowania rozwiązań które działają tymi, które dobrze brzmią". Patrząc po tym, co dzieje się zarówno w naszej krajowej polityce, jak i w przypadku całego świata - ciężko mi się jest z tą sentencją nie zgodzić. Jeżeli bowiem spojrzymy na sytuację międzynarodową, zobaczymy, że (szczególnie z perspektywy technologii) doszło do kilku sytuacji, które jeszcze niedawno były kompletnie nie do pomyślenia. Z jednej strony mamy Stany Zjednoczone, w których jeden człowiek zadecydował o tym, że cała firma z innego kraju straci przewagę konkurencyjną na całym świecie. W odwecie Chiny wytoczą postępowanie antymonopolowe Google, które tak na prawdę nie wiadomo, czym może się skończyć. Pamiętajmy, że obecnie to Chińskie marki sprzedają najwięcej smartfonów i jeżeli wszystkie razem odwrócą się od Google i jego usług, to nagle okaże się, że smartfony z Androidem znajdą się w dużej mniejszości. Sytuacja robi się więc napięta niczym plandeka na żuku, a wszyscy z niecierpliwością patrzą, co zrobi któraś ze stron tego otwartego konfliktu. W międzyczasie słychać głosy pokroju: "Ot, chcieliście globalizacji, to macie". Tyle tylko, że to co obserwujemy, to nie globalizacja.
Bo globalizacja tak nie działa
Pojęcie "globalizacji" jest dziś jednym z najczęściej wykorzystywanych i mam wrażenie - najczęściej nadużywanych. Pisałem już o tym w kontekście firm, które najgłośniej o globalizacji krzyczą, a tak naprawdę niewiele mają z nią wspólnego. Często bowiem za globalizację uważa się pojęcie eksportu, bądź też - jakichkolwiek relacji międzynarodowych. W takim ujęciu globalizację mieliśmy już jednak w XIV wieku. Dla mnie globalizacja to jednak coś więcej. To sieć wzajemnych powiązań pomiędzy podmiotami (władzą, biznesem, technologią i społeczeństwem), które pozwala wszystkim elementom składającym się na nie mieć korzyści dużo większe niż w przypadku, gdyby do tego połącznia nie należały.
Przykładów tak rozumianej globalizacji jest wiele. Dziś superkomputery to nie wielkie maszyny, ponieważ dużo wydajniejsze są sieci obliczeniowe złożone ze zwykłych PC na całym świecie, jak w przypadku Folding@Home. Tak samo globalną inicjatywą było chociażby drukowanie przyłbic na początku pandemii czy proces seedfindingu. Wszystkie te inicjatywy byłyby niemożliwe na poziomie lokalnym. W kwestii biznesu - globalne koncerny jak Anheuser-Busch InBev (do niedawna właściciele Kompanii Piwowarskiej w Polsce), którym nie straszna jest lokalna geopolityka. W jeszcze większej skali - mamy ogólnoświatowe organizacje, jak NATO czy ONZ. I w każdym z tych przypadków istnieje sieć powiązań, które sprawiają, że wszyscy korzystają na poprawnym działaniu każdej ze stron. Jednocześnie - żadna ze stron nie ma na tyle mocy, by zachwiać jakimkolwiek innym podmiotem. W przypadku kiedy Anheuser - Bush łączył się z InBev, Unia Europejska miała wątpliwości, czy nie będzie on miał za mocnej pozycji w regionie. Dlatego właśnie m.in. Kompania Piwowarska wylądowała w rękach koncernu Asahi. Unie nie miała jednak możliwości zabronić koncernowi takich rzeczy jak sprzedaż piwa w butelkach pochodzących z terenu UE czy używania do warzenia piwa sprzętów europejskiego pochodzenia. A mniej więcej coś takiego właśnie zrobił Trump Huaweiowi.
Wciąż za dużo władzy jest w rękach jednostek
Politolodzy od dziesiątek lat debatują na temat tego, czy lepszym systemem jest ten, w którym władza skupiona jest w rękach jednostki czy też - grupy. Ja na to pytanie nawet nie zamierzam próbować odpowiadać, jednakże jak na dłoni widać, że jeżeli mamy globalnie działający system, który może zostać zdestabilizowany za pomocą jednej decyzji, to to nie ma prawa działać dobrze. Jeżeli chcemy korzystać z globalnych możliwości, nigdy nie powinno się pozwalać na to, by decyzja jednej osoby, czy to prezydent USA czy lokalny watażka, wpływała na losy firmy z innego kraju poza jego państwem. Jeżeli Trump chciałby rzeczywiście troszczyć się o bezpieczeństwo Amerykanów, mógłby po prostu zakazać importu tych telefonów. Ta decyzja jednak szybko obróciłaby się przeciwko niemu, ponieważ mieszkańcy szybko dostrzegliby, że Europejczycy mają bardzo dobre urządzenia, których oni są pozbawieni. Decyzja musiała więc strategicznie osłabić "rywala" tak, by nie przejawiał dla konsumentów wartości. Fakt, że mogła to zrobić jedna osoba jedną decyzją po pierwsze mnie przeraża, a po drugie - sprawia, że jestem bardzo daleki od myślenia, że w najbliższej przyszłości osiągniemy prawdziwą globalizację.
Globalizację, która przeciwdziałała by takim właśnie konfliktom.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu