Nauka

Były szef NASA ostrzega: Ameryka może utracić prymat w kosmosie

Jakub Szczęsny
Były szef NASA ostrzega: Ameryka może utracić prymat w kosmosie
Reklama

Najpierw zabiera się za doradców do spraw szczepień. Potem tnie fundusze na satelity klimatyczne. A teraz ważą się losy budżetu NASA. Sakiewka z 24,9 miliarda dolarów ma zmaleć do 18,8. Eksperci i — jak się okazuje — byli szefowie NASA łapią się za głowę i mówią wprost: będzie katastrofa.

Propozycja budżetu administracji Trumpa to oprócz oczywistych cięć, także i komunikat: nauka tak, ale tylko wtedy, gdy nie kosztuje zbyt wiele i nie pachnie "progresywnymi ideami". Programy edukacyjne, uznane za zbyt "woke", mają być ograniczone. Misje, na które "nie można sobie pozwolić" mają zostać skasowane. Zamiast tego: prywatne partnerstwa i tanie loty komercyjne. W domyśle: mniej NASA, więcej takich firm, jak SpaceX.

Reklama

Elon Musk natomiast w ostatnim czasie zszedł z republikańskiej orbity. Trump nie zostawia tutaj wątpliwości: "Najprostszym sposobem na zaoszczędzenie miliardów jest zakończenie dotacji i kontraktów dla Elona". Czyli co? Ani Elona, ani NASA? Gdzie mają podziać się ambicje Amerykanów i zachodniego świata w zakresie kosmosu?

Artemis w zawieszeniu

Wszystko rozbija się o program Artemis — sztandarowy projekt, który miał być naszym powrotem na Księżyc po raz pierwszy od 1972 roku. Połączony z budową stacji Lunar Gateway i przyszłą misją na Marsa, już pochłonął ponad 26 miliardów dolarów. I nagle może zostać skasowany. SLS — rakieta nośna NASA, kosztująca 4 miliardy za start — ma być wygaszona po trzech lotach. Kapsuła Orion? Też.

Zamiast tego mamy dostać „bardziej opłacalne systemy komercyjne”. A przecież Artemis był wspólnym dzieckiem: USA, ESA, Japonii, Kanady. Airbus dostarczył już elementy do rakiet, ESA wydała ponad 840 milionów euro. Trzech europejskich astronautów miało polecieć na Księżyc. A teraz okazuje się, że upragniony dla nich telefon obwieszczający im termin lotu, może już nie zadzwonić.

Co dalej, gdy Ameryka się wycofa?

Będzie katastrofa. Bill Nelson, administrator NASA w latach 2021–2025, nie owija w bawełnę: "Jeśli będą kontynuować obecną politykę, agencja zostanie sparaliżowana". I dalej, jeszcze ostrzej krytykuje politykę administracji Trumpa. Problem nie dotyczy tylko Ameryki. ESA już rozważa niezależność od USA. Szuka partnerów w Indiach, Japonii, może nawet w Chinach. Daniel Neuenschwander z ESA mówi wprost: "Chcemy zmniejszyć ryzyko zależności od decyzji USA".

Dotychczas NASA była lokomotywą dla dążeń całego zachodu. Teraz może stać się wagonem, który stracił kontakt z torami. Jeśli cięcia przejdą, konsekwencje będą dla nas niesamowicie bolesne: opóźnione lub anulowane misje, rozpad współpracy międzynarodowej, odpływ specjalistów i inżynierów, wzrost znaczenia Chin i prywatnych firm. A wszystko to w imię "hehe, odpowiedzialności za finanse państwa". Nie wiem, jak Wy — Moi Drodzy — ale ja w administracji Trumpa widzę nie tyle specjalistów, co małpy z brzytwą, które dokonują zupełnie losowych cięć.

Zadajmy sobie zupełnie hipotetyczne pytanie: "a jeśli owe cięcia nie są zupełnie losowe?". Komu mogłyby służyć? Z pewnością sektorowi prywatnemu. A kto stoi za prywatnym sektorem kosmicznym? No, przecież ani ja, ani Wy. Stoją za nim ludzie, którzy raczej nie przejmują się wysokością domowego rachunku za prąd, czy ceną paliwa na stacji.

Czytaj również: NASA zabrała inżynierów na Księżyc. Tak jakby

Reklama

Co zostanie z NASA?

Ton wypowiedzi ludzi obecnie odpowiadających za amerykański państwowy sektor kosmiczny to obecnie bardziej PR, niż zupełnie realne ich opinie w tym temacie. Wyjątkowo stronnicze, pomijające istotne fakty. Zarówno NASA, jak i cała idea wspólnej eksploracji kosmosu stają dziś na rozdrożu. I choć formalnie decyzja jeszcze nie zapadła, zegar tyka. 1 października Kongres ma wybrać: kontynuowanie przyszłościowych inicjatyw lub... zaciągnięcie mocno ręcznego hamulca rozwoju. Niezależnie od tego wszystkiego, ludzkość i tak poleci na Marsa. 

Pytanie tylko, który kraj wbije tam swoją flagę jako pierwszy. Mamy dwóch mocnych pretendentów, z czego jeden z nich za chwilę może sobie włożyć kij w szprychy i koncertowo wyrżnąć buzią o podłoże.

Reklama

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama