Trochę czasu korzystam już z Internetu, od kilku lat zarabiam w nim na życie, czasem mam wrażenie, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć w tej przes...
Trochę czasu korzystam już z Internetu, od kilku lat zarabiam w nim na życie, czasem mam wrażenie, że nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć w tej przestrzeni. Ale szybko dochodzi do zdarzenia, które uświadamia mi, że tutaj zawsze można liczyć na niespodzianki, zdziwienie, rzecz, którą wypada skwitować jedynie podrapaniem się w głowę i kwestią w stylu "ale jak to?". Ostatnio niespodziankę zrobiło mi innowacyjne narzędzie do golenia. O Skarp było już głośno, podejrzewam, że historia będzie się jeszcze długo rozwijać.
Rewolucja, to będzie rewolucja
Kilka tygodni temu przez media przetoczyła się fala doniesień na temat nowego narzędzia do golenia. Skarp Laser Razor miał być maszynką na miarę XXI wieku. Ostrze znika, koniec z zacięciami, podrażnieniami, częstą wymianą sprzętu - wszystkie te kwestie miał rozwiązać laser usuwający włosy z ludzkiego ciała. To zdecydowanie większy skok technologiczny niż przejście od brzytwy do jednorazowej maszynki. To bardziej spektakularne niż przejście od brzytwy do maszynki elektrycznej. Po prostu nowa jakość.
Przyznam, że nie goliłem się od lat, więc wizja nowego sposobu pozbywania się zarostu nie wywołała u mnie wielkiego podekscytowania. Ale zastanawiałem się czy to możliwe, bezpieczne, czy projekt zostanie dowieziony. Na różne opinie trafiłem w Sieci: jedni przekonywali, że to prawdziwa "petarda", inni kręcili głową z niedowierzaniem i wyraźnym sceptycyzmem. Sprawa nie stała jednak w miejscu - twórcy chcieli na realizację swojego projektu zebrać 160 tysięcy dolarów z pomocą Kickstartera i relatywnie szybko udało im się zgromadzić... ponad 4 miliony dolarów. Zrobiło się naprawdę ciekawie.
Kickstarter podziękował...
Intrygowała nie tylko suma czy liczba wspierających (ponad 20 tysięcy osób). Zastanawiał też brak konkretów. Sprzęt miał trafić do klientów już za kilka kwartałów, a tymczasem nie pokazano prototypu. Najwyraźniej nie zniechęciło to darczyńców/klientów. Tego samego nie można powiedzieć o Kickstarterze - serwis zażądał, by twórcy udowodnili, że mają działający sprzęt, że prototyp istnieje i w ciągu pół roku rzeczywiście uda się go wprowadzić do produkcji przy tak dużym wsparciu finansowym. Kickstarter może i nie robiłby "problemu", gdyby aukcja była "na granicy". Ale przy kilku milionach sprawa robiła się poważna - ewentualne niepowiedzenie, a już szczególnie oszustwo, długo ciągnęłoby się za serwisem crowdfundingowym. Znowu pojawiłaby się dyskusja na temat finansowania społecznościowego, jego jakości, zabezpieczeń itd. Woleli dmuchać na zimne.
Tak podmuchali, że aż zgasili. Twórcy dostarczyli film z prototypem, ale to był koszmar. Kiepska jakość obrazu i golenia, więcej pytań niż odpowiedzi. Ludzie zaczęli mówić wprost o oszustwie. Ale inni nadal wpłacali pieniądze. W końcu Kickstarter powiedział "dość", akcję zawieszono. Co na to twórcy? Zachwyceni nie byli, przeprosili darczyńców, wspomnieli coś o lobby, któremu nie podobają się takie innowacje i rewolucja w goleniu, a potem... pojawili się w serwisie Indiegogo. Ten krok musiał być wcześnie przygotowany, bo wszystko wydarzyło się naprawdę szybko. Wyjście awaryjne było otwarte.
...Indiegogo przygarnął
Projekt wystartował ponownie, ale mogłoby się wydawać, że niewiele osób wpłaci swoje pieniądze na konto twórców laserowej brzytwy. Tymczasem po tygodniu na liczniku widnieje suma ponad 350 tysięcy dolarów. Owszem, to nie są miliony, lecz ekipa nadal chce 160 tysięcy, więc w teorii powinna zrealizować swój plan. Indiegogo raczej nie będzie im w tym przeszkadzać - gdyby serwis miał wątpliwości, nie pozwoliłby na start zbiórki. Przecież muszą wiedzieć, jaka jest historia projektu i zdają sobie sprawę z tego, że konkurencja powiedziała "nie".
Firmie, która tworzy laserową maszynkę trudno się dziwić. Może oni naprawdę wierzą w ten projekt i nie zależy im tylko na łatwej kasie, na goleniu, ale baranów, którzy wyciągnęli portfele. Może są przekonani, że w kilka miesięcy uda im się stworzyć działający produkt wykorzystując rozwiązania, które wcześniej nie były tu stosowane. Im naprawdę się nie dziwię. Ale z Indiegogo i darczyńcami mam już pewien problem. Ta akcja nie wzbudza u nich podejrzeń? Indiegogo w ten sposób zaprasza do siebie "kontrowersyjnych" twórców, którzy na Kickstarterze mieliby problem. Możliwe jednak o to chodzi - przecież da się na tym zarobić. A co z tysiącami wpłacających? Cóż, będą ogoleni - wedle życzenia.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu