Felietony

Zawsze wybiorę kino zamiast VOD i jest ku temu coraz więcej okazji

Konrad Kozłowski

Pozytywnie zakręcony gadżeciarz, maniak seriali ro...

40

Żyjemy w złotej erze VOD. Na rynku przybywa usług i treści, które zasilają ich oferty. Filmy i seriale kręcone są w świetnej jakości obrazu i dźwięku, co można odczuć w domu dzięki coraz lepszym zestawom kina domowego. Ale gdy tylko mam wybór, zawsze stawiam na tradycyjne kino i seans na dużej sali.

Lista zarzutów wobec kin to stale te same podpunkty: wysokie ceny (biletów i przekąsek oraz napojów), mnóstwo reklam przed seansem i inni widzowie, którzy nie potrafią się zachować rozmawiając, chrupiąc, siorbiąc i używając telefonów. W każdym z nich jest trochę prawdy i mi też zdarzyło się nie raz tolerować niesamowicie irytujące sytuacje i brak dobrego wychowania. Pewnym sposobem na uniknięcie takich okoliczności jest wybór mało obleganych seansów (wczesne lub późne godziny), ale rozumiem, że nie każdy ma ochotę na taką gimnastykę pod względem wyboru pory pójścia do kina. Na przekąski w barze kina decydować się nie muszę, na salę mogę wejść 10-15 minut po terminie w repertuarze, a bilety można dziś nabywać korzystając z różnych promocji (Multikino ma ich całkiem sporo, zaś Cinema City oferuje abonament Unlimited, który znacząco obniża koszty wizyty w kinie). Krótko mówiąc: chcieć znaczy móc.

Kina się nie zmienią, ale chcieć to móc

Ale jestem w pełni świadom tego, że mało kto ma ochotę na podjęcie takich starań, by po prostu wybrać się do kina, a szczególnie, gdy chcielibyśmy chodzić tam regularnie. Jest to trochę wymagające, ale ilekroć mam okazję zobaczyć film na dużym ekranie, to się na to zdecyduję. Co skłania mnie do takiej decyzji? Wciąż jestem zwolennikiem samej wyprawy do kina, choć wiem, że ogromny wpływ na to ma dosyć dogodna lokalizacja najbliżej usytuowanych kin względem mojego miejsca zamieszkania. Lubię te wyjścia, bo po wejściu na salę jestem zmuszony do zaangażowania się w seans, wyłączenia telefonu i muszę pogodzić się z brakiem opcji szybkiej reakcji na przychodzące powiadomienia. Oczywiście kompletne wyciszenie smartfona w domu nie jest dla mnie takie trudne, ale okoliczności na sali kinowej generują pozytywną presję, której łatwo ulegam.

I choć jestem maniakiem jakości obrazu i dźwięku, to potrafię zrezygnować z telewizora 4K z HDR/Dolby Vision na rzecz naprawdę solidnych rozmiarów ekranu w kinie w tamtejszym nagłośnieniem. To zupełnie inne wrażenia z oglądania, gdy mamy do czynienia z kilkukrotnie większą powierzchnią ekranu i kilkudziesięcioma głośnikami ulokowanymi wokół sali. Nie napiszę wprost, że lepsze, bo czasem ostrość obrazu czy kolorystyka potrafią pozostawić sporo do życzenia, ale godzę się na to w sposób świadomy. Umyślnie decyduję się też na obejrzenie mniej efektownych i atrakcyjnych wizualnie filmów, jak dramaty, właśnie w kinie. Nie wybieram się tam dla efektów specjalnych, ale ze względu na możliwość odcięcia się od świata na czas projekcji.

Netflix coraz częściej w kinach

Tytuł tego tekstu nie jest przypadkowy, bo na przestrzeni zaledwie kilku tygodni minimum trzy razy stanę przed wyborem seansu w kinie lub na VOD w domu. Każdy z filmów najpierw pojawia się w kinach, a kilka dni później zagości na Netflix. Mowa o "Irlandczyku", którego zobaczyłem przed weekendem, a także o "Historii małżeńskiej" i "Dwóch papieżach". Wszystkie trzy pojawiły się w repertuarach wybranych kin w Polsce (najczęściej studyjnych), co w pewnym stopniu również dodaje uroku takim seansom. W moim rodzinnym Lublinie odwiedziłem Kino Bajka, gdzie na pokazie "Irlandczyka" sala zapełniła się w około 2/3. Trzy i pół godzinny film wydawał się być sporym wyzwaniem, ale dwa czynniki sprawiły, że ten czas zleciał naprawdę szybko.

i

Po pierwsze, "Irlandczyk" to cholernie dobry film, a po drugie obecność na sali kinowej powodowała, że nie miałem innego wyjścia, jak tylko skoncentrować się na filmie. Czy zdołałbym przez około 210 minut nie zająć się w domu czymś innym? Sam nie wiem, ale oprócz pozytywnej presji niejako zmuszającej mnie do oglądania, o której wspomniałem, rolę odgrywa też sama okoliczność, w jakiej oglądam film, czyli w kinie. To nadal dla mnie coś wyjątkowego. Przy tak ogromnych ilościach treści, które można konsumować w domu na ekranie telewizora, cieszę się, że wciąż można wybrać się do kina na większość nowości, a jeszcze większym powodem do zadowolenia jest dla mnie to, że świetnie zapowiadające się produkcje gigantów streamingowych można zobaczyć właśnie w kinie. Wyjście do kina na wspólny seans ze znajomymi czy kimś bliskim to dla mnie bardziej atrakcyjna alternatywa od oglądania wszystkiego na małym ekranie.

 

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu