Polska

Do kin marsz! Niekoniecznie na filmy

Maciej Sikorski
Do kin marsz! Niekoniecznie na filmy
Reklama

Niedawno opublikowałem tekst poświęcony filmowym klasykom, które wróciły (na krótko, ale jednak) na ekrany kin w ramach przeglądu związanego z 90. lec...

Niedawno opublikowałem tekst poświęcony filmowym klasykom, które wróciły (na krótko, ale jednak) na ekrany kin w ramach przeglądu związanego z 90. leciem wytwórni filmowej Warner Bros. Podejrzewam, że wśród Czytelników AW nie brakuje osób, które skorzystały z okazji, by zobaczyć te dzieła na srebrnym ekranie. Dobrze, że kina wracają do klasyków, jeszcze lepiej, że nie skupiają się wyłącznie na filmach. I o tym słów kilka w piątkowy ranek.

Reklama

Zdania na temat kondycji współczesnego kina są podzielone. Jedni twierdzą, że powstaje jedynie chłam (zwłaszcza w Polsce) i nie ma sensu chodzić na seanse, drudzy zapewniają, że każdy znajdzie coś dla siebie, bo powstają zarówno tzw. blockbustery, jak i filmy niszowe (nierzadko wybitne), które również są puszczane w kinach. Zdarzają się też takie akcje, jak ta przywołana we wstępie, więc zawsze można wybrać się na coś starszego, ze złotych czasów kina. Tym samym, nie należy skreślać kin "dla zasady" – wystarczy prześledzić ich repertuar. A nuż okaże się, że nadal warto tam chodzić. Od siebie napiszę, że warto i niekoniecznie ze względu na filmy: kina otwierają się na inne dziedziny sztuki.

Wzbogacanie repertuaru o operę czy sztuki teatralne może wynikać z konieczności szukania nowych źródeł zysków: ludzie nie przychodzą na filmy (to nie do końca zgodne z prawdą – po prostu przychodzą rzadziej lub mniej licznie), więc trzeba ich przyciągnąć czymś innym. Możliwe, że taki był powód ściągnięcia kultury wysokiej do kinowych sal, ale w ostatecznym rozrachunku sama geneza tego zdarzenia nie jest istotna – liczy się efekt końcowy, a a ten stanowi bardzo ciekawa oferta skierowana do naprawdę szerokiego grona odbiorców.

Fani opery mogą dzisiaj uczestniczyć w transmisjach z nowojorskiej Metropolitan Opera. Jeżeli ktoś nie przepada za tą formą sztuki, to ma do wyboru spektakl Romeo i Julia grany na Broadwayu (a oglądany w polskim kinie) albo sceniczną adaptację „Frankensteina” z London's Royal National Theatre. Czasem są to wydarzenia nagrane nawet kilka lat wcześniej i odtwarzane widzom w kinie. Zdarza się jednak, że można uczestniczyć w pokazie na żywo transmitowanym zza Oceanu, z Londynu czy Moskwy. Żyjemy w XXI wieku taka transmisja nie jest pewnie wielkim wyzwaniem technologicznym, a efekty mogą być oszałamiające, gdy weźmie się pod uwagę urok dużej ciemnej sali oraz np. dobrej jakości nagłośnienia.

Jeżeli ktoś jeszcze nie brał udziału w takim widowisku i ma opory przed chłonięciem kultury w opisywanej formie, to mogę napisać, że obawy są bezpodstawne. Warto korzystać, ponieważ w dobrej jakości dostaje się "produkty", których konsumpcja w tradycyjnej formie jest niemożliwa, a przynajmniej poważnie utrudniona. Bo nie ulega wątpliwości, że wizyta w Met albo mediolańskiej La Scali to droga impreza. I nie chodzi tu jedynie o bilet, ale też konieczność przemieszczenia się do wspomnianych instytucji. Można oczywiście stwierdzić, że są polskie opery i teatry (gorąco zachęcam do ich odwiedzania), lecz czasem warto spróbować czegoś nowego, by potem móc to porównać. Zresztą, na deskach polskich teatrów raczej nie zobaczycie Benedicta Cumberbatcha w sztuce granej po angielsku.

Chęć znalezienia przez kina nowych źródeł zysków w połączeniu z rozwojem technologicznym dały świetny efekt. Rozszerzył się wachlarz dóbr kultury, z których można korzystać ponosząc przy tym akceptowalne koszty. A nawet, jeśli ktoś uzna, że jest to zbyt drogie lub nie będzie mu się chciało przemieścić do kina, to sztuka i tak jest w jego zasięgu – dzisiaj wieczorem Filharmonia Śląska zaprasza na transmisję on-line koncertu z okazji otwarcia odnowionej siedziby instytucji. Nie pozostaje nic innego, jak tylko skorzystać.

Źródło grafiki: cineplex.com

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama