Niedawno opublikowałem tekst poświęcony filmowym klasykom, które wróciły (na krótko, ale jednak) na ekrany kin w ramach przeglądu związanego z 90. lec...
Niedawno opublikowałem tekst poświęcony filmowym klasykom, które wróciły (na krótko, ale jednak) na ekrany kin w ramach przeglądu związanego z 90. leciem wytwórni filmowej Warner Bros. Podejrzewam, że wśród Czytelników AW nie brakuje osób, które skorzystały z okazji, by zobaczyć te dzieła na srebrnym ekranie. Dobrze, że kina wracają do klasyków, jeszcze lepiej, że nie skupiają się wyłącznie na filmach. I o tym słów kilka w piątkowy ranek.
Zdania na temat kondycji współczesnego kina są podzielone. Jedni twierdzą, że powstaje jedynie chłam (zwłaszcza w Polsce) i nie ma sensu chodzić na seanse, drudzy zapewniają, że każdy znajdzie coś dla siebie, bo powstają zarówno tzw. blockbustery, jak i filmy niszowe (nierzadko wybitne), które również są puszczane w kinach. Zdarzają się też takie akcje, jak ta przywołana we wstępie, więc zawsze można wybrać się na coś starszego, ze złotych czasów kina. Tym samym, nie należy skreślać kin "dla zasady" – wystarczy prześledzić ich repertuar. A nuż okaże się, że nadal warto tam chodzić. Od siebie napiszę, że warto i niekoniecznie ze względu na filmy: kina otwierają się na inne dziedziny sztuki.
Wzbogacanie repertuaru o operę czy sztuki teatralne może wynikać z konieczności szukania nowych źródeł zysków: ludzie nie przychodzą na filmy (to nie do końca zgodne z prawdą – po prostu przychodzą rzadziej lub mniej licznie), więc trzeba ich przyciągnąć czymś innym. Możliwe, że taki był powód ściągnięcia kultury wysokiej do kinowych sal, ale w ostatecznym rozrachunku sama geneza tego zdarzenia nie jest istotna – liczy się efekt końcowy, a a ten stanowi bardzo ciekawa oferta skierowana do naprawdę szerokiego grona odbiorców.
Fani opery mogą dzisiaj uczestniczyć w transmisjach z nowojorskiej Metropolitan Opera. Jeżeli ktoś nie przepada za tą formą sztuki, to ma do wyboru spektakl Romeo i Julia grany na Broadwayu (a oglądany w polskim kinie) albo sceniczną adaptację „Frankensteina” z London's Royal National Theatre. Czasem są to wydarzenia nagrane nawet kilka lat wcześniej i odtwarzane widzom w kinie. Zdarza się jednak, że można uczestniczyć w pokazie na żywo transmitowanym zza Oceanu, z Londynu czy Moskwy. Żyjemy w XXI wieku taka transmisja nie jest pewnie wielkim wyzwaniem technologicznym, a efekty mogą być oszałamiające, gdy weźmie się pod uwagę urok dużej ciemnej sali oraz np. dobrej jakości nagłośnienia.
Jeżeli ktoś jeszcze nie brał udziału w takim widowisku i ma opory przed chłonięciem kultury w opisywanej formie, to mogę napisać, że obawy są bezpodstawne. Warto korzystać, ponieważ w dobrej jakości dostaje się "produkty", których konsumpcja w tradycyjnej formie jest niemożliwa, a przynajmniej poważnie utrudniona. Bo nie ulega wątpliwości, że wizyta w Met albo mediolańskiej La Scali to droga impreza. I nie chodzi tu jedynie o bilet, ale też konieczność przemieszczenia się do wspomnianych instytucji. Można oczywiście stwierdzić, że są polskie opery i teatry (gorąco zachęcam do ich odwiedzania), lecz czasem warto spróbować czegoś nowego, by potem móc to porównać. Zresztą, na deskach polskich teatrów raczej nie zobaczycie Benedicta Cumberbatcha w sztuce granej po angielsku.
Chęć znalezienia przez kina nowych źródeł zysków w połączeniu z rozwojem technologicznym dały świetny efekt. Rozszerzył się wachlarz dóbr kultury, z których można korzystać ponosząc przy tym akceptowalne koszty. A nawet, jeśli ktoś uzna, że jest to zbyt drogie lub nie będzie mu się chciało przemieścić do kina, to sztuka i tak jest w jego zasięgu – dzisiaj wieczorem Filharmonia Śląska zaprasza na transmisję on-line koncertu z okazji otwarcia odnowionej siedziby instytucji. Nie pozostaje nic innego, jak tylko skorzystać.
Źródło grafiki: cineplex.com
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu