Netflix Originals to treści, do których zawsze podchodzę z ogromną rezerwą. Przez lata doczekaliśmy się w ramach tamtejszych produkcji zarówno zestawu hitów, jak i gniotów które lepiej omijać. Debiutujące w maju na platformie Dead to Me plasuje się... gdzieś pomiędzy.
Dead to Me nie jest najlepszym serialem na świecie, ale zostawcie go na weekend. Nie da się od niego oderwać

To jedna z tych produkcji które niby niczym specjalnym się nie wyróżniają — ot, kryminalna tragikomedia. Właściwie na pierwszy rzut oka nie ma tam nawet żadnych tajemnic do rozwiązania, bo jako widzowie — o wszystkim dowiadujemy się już w pierwszym odcinku. Ale mimo wszystko nie można się od niej oderwać — relacje tamtejszych bohaterów, kolejne nietypowe sytuacje i napięcie które nie ustaje od początku do końca. To solidny serial, który bez przedłużania opowiada nieskomplikowaną na pierwszy rzut oka historię.
Żałoba i tajemnice — historia o tym, jak Jen została wdową
Główną bohaterką Dead to Me jest Jen, której mąż podczas nocnego joggingu został potrącony przez samochód i pozostawiony samemu sobie. Zostawił Jen z dwójką dzieci, hipoteką i zestawem problemów, z którymi żadne z nich nie miało wcześniej styczności. Nie mogąc poradzić sobie z nową sytuacją, Jen trafia do grupy wsparcia w której poznaje Judy. Zakręconą kompankę w cierpieniu, której historia opowiadana podczas spotkań okazuje się znacznie odbiegać od tego, co wydarzyło się naprawdę. Nie chcąc wam jednak psuć pierwszych minut z serialem -- nie będę się wdawał w szczegóły. Powiem tylko, że wiele tajemnic stawianych w pierwszych scenach zostaje rozwiązanych dość szybko. Scenarzyści jednak dbają o to, abyśmy się nie nudzili — i dość szybko zaplątują wątki i serwują nam historię, którą ogląda się z zapartym tchem do samego końca.
Bohaterowie i tempo — to oni są największym skarbem serialu
Jeżeli miałbym wskazać co najbardziej podobało mi się w Dead to Me, to historia nie znalazłaby się na pierwszym planie. Oprawa właściwie też nie — chociaż zdjęcia w tych wszystkich pięknych rezydencjach zrobiły na mnie ogromne wrażenie, a klasyczne utwory doskonale wpasowują się w klimat całej opowieści. Najbardziej jednak polubiłem bohaterów, bo każdy był jakiś. Mimo że seria liczy sobie raptem 10 odcinków trwających około 30 minut — udało się fajnie nakreślić ich osobowości i pokazać od różnych stron. Równie fajnie zresztą wypadło ilustrowanie ich wzajemnych relacji, które pokazano w naprawdę fajny sposób. Cały czas byłem też pod wrażeniem postaci drugo-, a nawet trzecioplanowych. Fajnie że scenarzyści poświęcili im dostatecznie dużo uwagi — uczynili jakimiś. A przede wszystkim pokazali jak ważni są dla głównych bohaterek Dead to Me.
Całej historii udało się narzucić naprawdę szybkie tempo które... jak najbardziej jej służy. I jeżeli spodziewacie się tam wielu cliffhangerów i rozwiązywania jednej zagadki przez cały sezon — to nic z tych rzeczy. Jak już wspomniałem, wiele odpowiedzi dostajemy podanych na tacy szybciej, niż się tego spodziewałem — ale to właśnie jeden z uroków tego serialu.
Czy Dead to Me jest najlepszym serialem jaki obejrzycie w tym roku? Nie. Ale niech was to od niego nie odstrasza — bo to naprawdę solidna, fajnie zrealizowana, opowieść, którą śledzi się z przyjemnością. Brak dłużyzn, żarty wplecione w dramatyczne sceny, szybkie tempo i fantastyczne kreacje Christiny Applegate oraz Lindy Cardellini to wystarczające powody, by sięgnąć po tę serię. Moja rada jest taka, by zostawić ją na nadchodzący weekend — bo naprawdę trudno się od serii oderwać i kolejne odcinki wchodzą wyjątkowo gładko!
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu