Felietony

Czego dowiesz się o Jobsie z książki Waltera Isaacsona? Przeczytaj recenzje

Grzegorz Marczak
Czego dowiesz się o Jobsie z książki Waltera Isaacsona? Przeczytaj recenzje
32

Książka Waltera Isaacsona o życiu Jobs stała się hitem sprzedaży już w pierwszych dniach po pojawieniu się na sklepowych półkach. Jeśli zastanawiacie się czy warto zabrać się za tą lekturę to serdecznie polecam poniższą recenzję, której autorem jest Jacek Artymiak tworzący serwis texy.co. Zaprasz...

Książka Waltera Isaacsona o życiu Jobs stała się hitem sprzedaży już w pierwszych dniach po pojawieniu się na sklepowych półkach. Jeśli zastanawiacie się czy warto zabrać się za tą lekturę to serdecznie polecam poniższą recenzję, której autorem jest Jacek Artymiak tworzący serwis texy.co.

Zapraszam do lektury:

Jestem po lekturze biografii Steve'a Jobsa. Tej oficjalnej biografii, którą napisał Walter Isaacson. Przez ostatnie dwa tygodnie nie raz zastanawiałem się czego mi w niej brakuje i czy to w jakikolwiek sposób powinno to zmienić moją opinię o tej książce? Ten tekst jest o tym czy warto ją czytać i dla kogo została napisana.

Już sama historia jej powstania jest typowa dla wszystkiego co robił Jobs. To on, już po zdiagnozowaniu raka trzustki wybrał Isaacsona na autora oficjalnej biografii, ale nie chciał mu powiedzieć dlaczego uważa, że warto o nim pisać i dlaczego praca nad nią powinna rozpocząć się właśnie wtedy. Dopiero żona Steve'a dała Isaacsonowi do zrozumienia, że jeśli chce mieć dobry materiał to trzeba zająć się tą sprawą jak najszybciej.

Isaacson miał przed sobą trudne zadanie, trafiła mu się rzadka okazja do napisania książki, która sprzedaje się sama, ale też chciał uniknąć posądzeń o to, że jest chcącym szybko zarobić hagiografem jej bohatera, doskonale przecież znanego z tego jak dobrze kontroluje swój wizerunek. I wywiązał się z tego zadania znakomicie.

Nie jest to biografia pisana na kolanach. Steve Jobs dał autorowi i wydawcy wolną rękę i nie chciał jej czytać przed wydaniem. Wtrącił się tylko raz, kiedy zobaczył okładkę i kazał ją natychmiast zmienić na tą, którą sam wymyślił. Z korzyścią dla książki. Tak jak robił to wiele razy przedtem przy okazji poprawek do projektów i kampanii reklamowych.

To typowe dla Jobsa zachowanie jest jednym z wielu opisanych w książce, ale nie jest to spis pochwalnych opowiastek. Isaacson nie znęca się nad swoim bohaterem, ale też go nie oszczędza.

Życie prywatne

Moje pierwsze wrażenie po przeczytaniu tej książki to zdziwienie, jak niewiele szkieletów było w szafie Jobsa. To raczej ludzie, którzy często byli przedstawiani jako jego ofiary nie prezentują się w szczególnie dobrym świetle pomimo tego, że Isaacson bardzo stara się być obiektywny a nawet życzliwy opisując ich zachowania.

Chociaż Jobs przed trzydziestką zachowywał się często nieodpowiedzialnie, nie mogę powiedzieć, że jakoś specjalnie mi żal niektórych "ofiar" jego postępowania. Nawet sprawa relacji z pierwszą córką i jej matką nie jest tak czarno-biała jak chcą tego ludzie mu nieżyczliwi. Ani znajomi Jobsa ani sam Isaacson nie chcą rozwodzić się na ten temat, ale materiał, który znajdziemy w książce wystarcza do wyrobienia sobie opinii o Jobsie i bliskich mu ludziach. Tak, Jobs był bardzo trudny, ale też często miał prawo czuć się zdradzony i oszukany w życiu osobistym i zawodowym więc nie miał powodów by być szczególnie miłym dla ludzi. Nie oznacza to wcale, że był kompletnym draniem. Wielokrotnie szukał porozumienia, ale nie zabiegał o nie nieustannie błagając o przebaczenie.

Jego dawna kochanka, Joan Baez dziwi się do tej pory, że obdarowywał kobiety o które zabiegał komputerami a nie bukietami kwiatów czy sukienkami. A ja wcale mu się nie dziwię, bo kwiaty może kupić każdy gamoń a komputer, który miał zmienić świat mógł podarować tylko Jobs. To, że ludzie tego nie rozumieli i uważali go za dziwaka to tylko dowód na to, że nie potrafili nadążyć za nim. Albo, jak pewnie powiedziałby Jobs, to dowód na to jak głęboko mieli wetknięte głowy we własne tyłki. Ostatecznie jego żoną została mocno stąpająca kobieta, która potrafiła zarządzać rodziną i zarabiać pieniądze. Potrafiła o niego dbać i walczyć kiedy przeciwnikiem był rak.

Po przeczytaniu książki wcale się nie dziwię, że Jobs był jaki był. Może i był trudnym klientem restauracji, może przesadzał z dietą wegetariańską, ale nie wybudował sobie ostentacyjnej posiadłości jak Gates, nie trzymał moczu w słojach jak Hughes i nie sadzał gości na stołkach barowych pokrywanych skórą z napletka wieloryba jak Onassis. Pieniądze nie przewróciły mu w głowie, chociaż wymieniał co 6 miesięcy swojego Mercedesa żeby móc jeździć bez tablic rejestracyjnych. Ale nie kupował tylko brał w leasing, więc nawet pozwalając sobie na to jedno szaleństwo nie rozrzucał gotówki na prawo i lewo.

Tyran?

Książka Isaacsona pełna jest opisów brutalnego stylu zarządzania Jobsa. Jednak po jej lekturze nie potrafię postawić go w jednym szeregu z szefami-sadystami. Perfekcja, której wymagał od siebie i od innych miała konkretny cel. To nie było wyżywanie się na ludziach dla sportu, ale sposób na wydobycie z nich maksimum kreatywnego potencjału.

To, że nie potrafił motywować ludzi inaczej niż mówiąc im w niewybrednych słowach, że nie są graczami pierwszej klasy było jedną z jego wielu wad, których nie potrafił i pewnie nie chciał zwalczyć. Bo i dlaczego miałby to robić skoro w taki sposób doszedł do majątku o wartości ok. 250 milionów dolarów? To kwota olbrzymia dziś, a on osiągnął to w latach osiemdziesiątych.

Z takimi wynikami miał w ręku dobre argumenty na to, że jego styl zarządzania był skuteczny. Książka pełna jest też przykładów tego jak można było sobie z nim poradzić. Bo potrafił słuchać i doceniał tych, którzy z nim walczyli mając w ręku konkretne argumenty. Najlepszym podsumowaniem narzekań na jego sposób postępowania z ludźmi jest końcówka książki, w której autor wspomina słowa samych "gnębionych". Warto ją przeczytać.

Martwię się trochę o to, że opis zachowań Steve'a Jobsa jako szefa będzie usprawiedliwieniem dla setek tysięcy miernot odreagowujących swoje lęki na podległych im pracownikach. Bo to nie mówienie wszystkim, że ich praca jest "gówno warta" było sekretem jego sukcesu, ale to, że zauważał te sektory rynku, które pewne były "gównianych produktów". Kiedy je dostrzegał, chciał aby wszyscy byli równie oddani sprawie i zmuszali się do równie wielkiego wysiłku fizycznego i intelektualnego co on sam.

Ten "tyran" nie oszczędzał przede wszystkim samego siebie. Mając wystarczająco dużo pieniędzy pracował na dwóch etatach, dzieląc czas między Apple i Pixar. Jak sam się przyznał Isaacsonowi, kiedy w 1997 wracał do domu dzieci już dawno spały a on sam nie miał siły jeść. To styl życia właściwy do dwudziestoletnich startupowiczów, ale nie dla miliarderów.

Dlatego menedżerom-sadystom polecam lekturę artykułu What I learned from Steve Jobs, który napisał Guy Kawasaki, autor książki The Macintosh Way.

Łowca talentów

Z książki Isaacsona dowiemy się też, że poza wieloma innymi, Jobs miał też dar wyszukiwania talentów. Nawet po odejściu z firmy pozostawił po sobie w firmie ludzi, którzy potrafili tak dobrać współpracowników, że Apple przez wiele lat potrafiło robić rzeczy nowatorskie, często ryzykowne i kończyć je sukcesem. Do takich należy np. przeniesienie systemu operacyjnego Mac OS z procesorów Motorola na PowerPC co było w tamtym czasie karkołomnym przedsięwzięciem i mogło doprowadzić firmę do bankructwa, cyfrowy asystent osobisty Newton czy aparaty QuickTake.

To Apple wydało pierwsze wskazówki dotyczące produkcji multimediów na płytach CD-ROM. To Macintosh Quadra 840av był pierwszym komputerem biurowym, który był wystarczająco szybki by przesyłać dane do pierwszych wypalarek płyt CD-ROM (szybkość 1x), wcześniej były do tego potrzebne drogie stacje robocze z systemem Unix. Zapytajcie kogokolwiek kto przygotowywał CD-ROM-y w tych czasach a dowiecie się, że to była prawdziwa rewolucja.

Podobnie było w przypadku systemu operacjnego NeXTSTEP, w którym zastosowano nowoczesne rozwiązanie oparte na mikrojądrze Mach. Jobs potrafił rozpoznać wartość pracy Avie Tevaniana w czasie gdy wielcy świata uniksowego prężyli muskuły i twierdzili, że to oni mają rację. Dziś żyjemy w świecie, w którym ludzie noszą ze sobą 250 milionów uniksowych stacji roboczych bo czymże innym jest iPhone, iPod Touch czy iPad kontrolowany przez system iOS, potomka systemów NeXTSTEP i BSD (Berkeley Software Distribution). A o uniksowych gigantach słuch zaginął.

Nawet gdyby Jobs był kompletnym głąbem, potrafił dobrać ludzi, którzy tworzyli razem z nim przyszłość. Isaacson nie podkreśla tego w jakiś szczególny sposób, ale to po prostu widać.

Aktorzy drugiego planu

Jak każda biografia i ta nie może nie stać się przy okazji przynajmniej szczątkową biografią osób, które odegrały ważną rolę w życiu głównego bohatera. Tak jak Isaacson zdejmuje z piedestału Jobsa, tak też robi to z wieloma krytykami, rzekomymi przyjaciółmi Steve'a oraz "świętymi za życia, skrzywdzonymi przez Jobsa ofiarami". Okazuje się, że budowane w opozycji do "złego" Jobsa lukrowane obrazki nie zawsze pasują do rzeczywistości.

Największym zaskoczeniem dla ludzi gloryfikujących Steve'a Wozniaka i skupiających się na złym traktowaniu go przez Jobsa będzie mało znana rola jaką odegrał w wypromowaniu Microsoftu kosztem Apple. Isaacson nie ocenia dlaczego Woz zachował się tak a nie inaczej, ale fakty, które przedstawia to prawdziwa bomba. Bo oto ten święty, pokrzywdzony Woz czy to z lenistwa czy też z braku talentu nie potrafił dodać zmiennoprzecinkowych funkcji arytmetycznych do swojego interpretera języka BASIC przez co Apple musiało licencjonować interpreter od Microsoftu rozpoczynając długą i burzliwą historię współpracy obu firm.

Miłośnicy historii alternatywnych mogą mieć niezły ubaw snując domysły o tym, co by się stało gdyby Wozniakowi chciało się przysiąść fałdów. Może Microsoft nigdy nie stałby się tak wielką firmą? To, że Jobs nie posłał go do diabła i pozostał z nim w przyjaźni przez większość swojego życia to jeden z dowodów na to, że czasami potrafił wybaczać i nie pamiętać.

Podobnie ważna jest historia powstania Macintosha, którego pierwowzór wymyślił Jeff Raskin. Wielu krytyków zarzuca Jobsowi, że ukradł on pomysł Raskinowi i "tylko" go nieznacznie ulepszył. Nie chcę zdradzać szczegółów, ale cała ta historia wygląda zupełnie inaczej niż chcą fani Raskina i kończy się w dość ciekawy sposób. Chociaż z dzisiejszej perspektywy jest ona mało ważna, to dobrze, że Isaacson poświęca jej miejsce w swojej książce. Czytając ją odnalazłem brakujące fragment historii powstania Macintosha.

Jak zwykle kiepsko wypada Bill Gates i to nawet nie wtedy, gdy krytykuje go Jobs zarzucającu mu brak dobrego smaku. Jego komentarze na temat systemów NeXT, Mac OS X i Unix są po prostu żenujące. Często przytaczany jako przykład geniusza, któremu brak ukończonych studiów nie przeszkodził w zgromadzeniu olbrzymiego majątku w świetle swoich wypowiedzi wychodzi na studenta, który przespał większość podstawowych wykładów.

Co prawda potrafił napisać interpreter języka BASIC na pierwsze komputery, ale nigdy nie zrozumiał czym jest Unix. Pasuje do niego jak ulał powiedzenie "ci, którzy nie znają Unixa są po wsze czasy skazani na wymyślanie go na nowo." Gates, nawet kiedy miał własną wersję Unix-a (Xenix) nie doceniał jego znaczenia i przydatności. Wolał wymyślić swój system i co z tego wynikło wiedzą najlepiej użytkownicy Windowsa.

Z kolei Jobs, który żadnych studiów nie skończył i nie był zdolnym programistą, potrafił docenić znaczenie graficznego interfejsu użytkownika, myszki, programowania zorientowanego obiektowo oraz systemów z rodziny Unix bazujących na mikrojądrze. Potrafił też wymyślić sposób na sprzedaż muzyki w czasach masowego udostępniania jej za darmo w internecie oraz wymyślił na nowo telefon i tabliczki, które Gates może i wymyślił, ale nie potrafił tego pomysłu dopracować i sprzedać.

Apple

Najtrudniejszym zadaniem jakie stało przed Isaacsonem było oddzielenie historii życia Jobsa od historii Apple, Inc. I jest to dla wielu krytyków książki sprawa trudna do zaakceptowania, bo w świadomości milionów ludzi Jobs i Apple to jedno ciało. A książka jest o Jobsie i dlatego kiedy Isaacson poświęca czas Apple robi to tylko wtedy kiedy wymaga tego historia człowieka a nie wtedy kiedy fani chcieliby przeczytać historię prototypów iPada. I muszę przyznać, że robi to bardzo zręcznie.

Na ksiażkę o Apple, Inc. musimy jeszcze poczekać, bo to historia trudniejsza do napisania niż biografia Jobsa.

Czego brakuje?

W książce Isaacsona brakuje mi dwóch wątków. Po pierwsze, chciałbym wiedzieć więcej o historii firm, które tworzył. Po drugie, chętnie poznałbym okoliczności odejścia z Apple kilku ludzi, którzy współpracowali z Jobsem. Dobrym tego przykładem jest wątek Jona Rubinsteina, który jest przez Isaacsona przedstawiony w bardzo dobrym świetle, ale sam powód jego odejcia z Apple został pominięty. Może stało się tak dlatego, że Isaacson nie chciał sprawić Rubinsteinowi przykrości? Pisał przecież historię człowieka, któremu nie raz dokopano kiedy leżał więc chyba zadziałała zwykła ludzka empatia.

Nie brakuje mi natomiast już nic na temat życia prywatnego. Nie byłem nim szczególnie zainteresowany, ale to czego się dowiedziałem w zupełności mi wystarcza.

Czy warto?

Trudno było napisać biografię Jobsa, bo to człowiek, który Pozostawił po sobie olbrzymią spuściznę. Za każdym razem gdy piszemy jakikolwiek tekst używając procesora tekstów pozwalającego na zmianę fontów możemy dziękować za to Jobsowi, który upierając się przy wbudowaniu możliwości korzystania z proporcjonalnych fontów do pierwszej wersji systemu operacyjnego komputerów Macintosh zapoczątkował rewolucję DTP.

Przerzucając się dziś PDF-ami, oglądając etykietki majonezów czy nawet wybierając koszulki z nadrukiem patrzymy zwykle na coś co powstało na komputerach Apple lub chociaż przy zastosowaniu fontów lub języka PostScript, który wylansował właśnie Jobs wprowadzając na rynek pierwszą drukarkę laserową z interpreterem tego języka.

Nawet teraz, czytając ten tekst patrzysz na coś, co powstało przy pomocy narzędzi, które stworzyły zespoły pod kierownictwem Jobsa, bo pierwszy serwer WWW i przeglądarka graficzna powstały na stacji roboczej NeXT.

Każdy kto po sięgnie po tę książkę ma swoje wyobrażenie o Jobsie i trudno będzie zadowolić wszystkich. Dla ludzi, którzy skończyli 40 lat i śledzili rozwój rynku komputerów osobistych a nawet po części sami go współtworzyli może to być biografia mało odkrywcza, ale i oni zdziwią się jak wiele z tego co nas otacza wymyślili ludzie pod kierownictwem Jobsa i jak mało kto o tym pamięta.

Jest to jednocześnie biografia bardzo atrakcyjna dla odbiorcy masowego, bo do niego jest skierowana. I chyba dobrze, że tak się stało, bo też produkty, które wprowadzał na rynek były kierowane do masowego odbiorcy.

Warto przeczytać książkę Isaacsona. Wbrew temu co piszą krytycy jest to bardzo dobra biografia człowieka, który zmienił świat. I wbrew nieżyczliwym, jest tam mnóstwo informacji o tym kto naprawdę był autorem wielu wynalazków.

To dobra książka o dobrym życiu. Polecam.

Jacek Artymiak tworzy serwis texy.co

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

AppleSteve Jobs