Social Media

Coraz częściej nachodzi mnie myśl, że z Internetu trzeba wiać

Maciej Sikorski
Coraz częściej nachodzi mnie myśl, że z Internetu trzeba wiać

Jakiś czas temu zacząłem rzadziej odwiedzać Facebooka, stwierdziłem wtedy, że czas na odwyk, że tracę w tym miejscu zbyt dużo czasu i nie jest to miej...

Jakiś czas temu zacząłem rzadziej odwiedzać Facebooka, stwierdziłem wtedy, że czas na odwyk, że tracę w tym miejscu zbyt dużo czasu i nie jest to miejsce "produktywne". Postanowiłem po prostu uciec od głupot, kotów i zdjęć obiadów serwowanych przez znajomych. Dzisiaj muszę dodać, że omijam serwis także z innego powodu: za dużo w nim nienawiści, niewiedzy, kłótni i zwykłego chamstwa. Niestety, nie jest to wyłącznie problem Facebooka - irytować zaczyna cała Sieć.

Raz na jakiś czas nachodzi mnie myśl, że przyszedł czasy, by opuścić Internet. Nie tylko przywołanego we wstępie Facebooka - mowa o całej Sieci. To wiązałoby się z opuszczeniem AW, zmianą pracy (a wcześniej jej poszukiwaniem poza cyfrą) i sporymi utrudnieniami, ale takie rozwiązanie kusi. W tych chwilach dochodzę do wniosku, że globalna sieć, narzędzie, które część ludzi uważa za największe osiągnięcie naszej cywilizacji, przejaw naszego geniuszu, nie spełnia swoich zadań. Bardziej szkodzi niż pomaga. Degeneruje jednostki i całe grupy, społeczeństwa. Piszę to całkiem serio.


Kilka lat temu na Facebooku, szerzej w mediach społecznościowych, nie było jeszcze tak źle, ludzie w miarę się szanowali, nie nakręcali się tak mocno. Przynajmniej ja tego nie zauważyłem. Od jakiegoś czasu dzieje się jednak źle i wiele wskazuje na to, że będzie gorzej. Nie chodzi o kłótnie spowodowane konkretnym tematem/wydarzeniem, rzecz nie wynika z ataków terrorystycznych przeprowadzonych w Paryżu, napływu imigrantów czy zmiany władzy w Polsce, problem sięga znacznie głębiej, batalię w Internecie można stoczyć z wielu powodów. Z miliona powodów.

Irytuje mnie to, na co zwraca się uwagę już od pewnego czasu: wszyscy są ekspertami, każdy mówi, niewiele osób słucha, popadamy w skrajności, używamy zbyt mocnych słów, nie szanujemy się, logikę i argumenty zastępujemy frazesami i materiałami z demotywatorów. Pewnie można wymienić jeszcze kilka mocnych zarzutów. Mnie najbardziej zadziwia jednak coś innego: umiejętność szybkiej zmiany tematu i przejście od spraw niezwykle istotnych, czasem przykrych lub wstrząsających do zagadnień trywialnych.

Ktoś pisze o 18.00, że jest poruszony wydarzeniami w Paryżu, a o 18.05 pyta kto pójdzie z nim na piwo, bo to weekend i warto wykorzystać czas na jakąś imprezę. O 19.00 ktoś grozi pięścią muzułmanom (wszystkim, bo odpowiedzialność zbiorowa to podstawa), a dziesięć minut później komentuje wyniki meczu. Ta sama osoba przy jednym posiedzeniu przy komputerze może skrytykować nowego Bonda i okazać wsparcie rodzinom ofiar katastrofy kolejowej czy wypadku samochodowego. Przeglądam Facebooka i uderza mnie to, co ukazuje się moim oczom podczas kręcenia rolką myszki. Obłęd, czysty obłęd. W takim ujęciu śmierć, ludzkie cierpienie, czasem o niewyobrażalnej skali, dramaty milionów, a może i miliardów ludzi stają się jedynie statusem, komentarzem, linkiem, lajkiem. I powodem do podkreślenia swojego zdania, nierzadko wszczęcia burdy. Tutaj, w miejscu, gdzie można działać bezkarnie.


Czy tak było zawsze, czy ludzie działali w ten sposób lub mogliby działać, ale nie było to widoczne, bo nie mieli Internetu? Trudne pytanie. I nie wiem, którą odpowiedź wolałbym usłyszeć. Nie zmienia to jednak faktu, że nowe media podsycają negatywne zjawiska, stają się wzorem dla takiego spłycania problemów, nierzadko nawet do wywoływania burd. Wystarczy wejść na pierwszy z brzegu portal, a naszym oczom ukaże się informacja z Paryża, może nawet cały ich pakiet, to zostanie podlane opiniami ekspertów i "ekspertuf", a w kolumnie obok zobaczycie modelki, które poprawiły sobie biust, tańczących piłkarzy, drogie samochody, przepisy na szarlotkę, znowu jakieś biusty, relacje z talent show...

Internauta na to patrzy i przyzwyczaja się, przestaje mu przeszkadzać to, że obok siebie występują treści tego typu, że w jednej chwili można współczuć Francuzom i rozwiązywać quiz dotyczący bigosu, że na przestrzeni pięciu minut możliwe jest wyrażenie oburzenia w związku z aktami terroru i w kontekście usunięcia jakiejś gwiazdy z programu rozrywkowego. Skoro tak robią media, to czemu on miałby działać inaczej? Ktoś stwierdzi, że "stare media" działają na podobnej zasadzie. Możliwe, że ma rację. Ale jest to jednak mniej widoczne, w prasie (przynajmniej w szanujących się tytułach) nie znajdę obok siebie dwóch skrajnie różnych (pod względem wagi) tematów, rzeczy, które niosą zupełnie różny ładunek emocjonalny.

Zastanawiam się, czy takie spłycanie niektórych problemów, umieszczanie ich w towarzystwie mało ważnych albo śmiesznych doniesień, może wpłynąć na ludzi w dłuższej perspektywie. Pisząc wprost: czy to nas wypaczy? Jeśli ktoś w jednej minucie łączy się bólu z rodzinami ofiar zamachu i zapewnia o swoim wsparciu, a następnie szuka kompana do partyjki na PS, to sprawa powinna wzbudzać zdziwienie, nawet niepokój. Problem polega na tym, że chyba coraz mniej osób zwraca na to uwagę. Takie są prawa Internetu.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu