Felietony

Ciesze się, że jestem geekiem, zwłaszcza jak patrzę na przedświąteczne zakupy wszelkiej elektroniki

Jan Rybczyński

Z wykształcenia psycholog zajmujący się ludzką str...

32

W ostatnim tygodniu odwiedziłem parę razy sklepy z elektroniką. Na dobre rozpętało się przedświąteczne szaleństwo. Tłumy ludzi kupują nowy sprzęt, stoją w kolejkach. Chyba tylko o tej porze roku można zobaczyć tyle osób niezorientowanych technicznie, które kupują sprzęt, czy to dla siebie, czy to na...

W ostatnim tygodniu odwiedziłem parę razy sklepy z elektroniką. Na dobre rozpętało się przedświąteczne szaleństwo. Tłumy ludzi kupują nowy sprzęt, stoją w kolejkach. Chyba tylko o tej porze roku można zobaczyć tyle osób niezorientowanych technicznie, które kupują sprzęt, czy to dla siebie, czy to na prezent. Czyha na nich pełno niebezpieczeństw, a szansa wybranie nieoptymalnego sprzętu w danym przedziale cenowym jest jak pięć do jednego, szacując optymistycznie.

Nie tak nowy już sprzęt - droższy nie znaczy lepszy

Sprzęt podzielony jest być może na kategorie, np. laptopy, tablety itp, ale nowy sprzęt, z najnowszym modelem procesora, leży obok starego, takiego mającego rok i więcej. Różnica w obu przypadkach jest kolosalna. Jak mówiłem już wcześniej, tabletu z Windows i starszym modelem procesora Intel Atom nie chciałbym używać, nawet jak dostałbym za darmo. Za to od kilkunastu godzin jestem właścicielem Asus T100 z dyskiem 500 GB i najnowszym procesorem Atom Z3740 zakupionego za własne dukaty. Jak widać, różnica jest kolosalna - sam zagłosowałem portfelem, w najuczicwszy, najbardziej szczery sposób. Niestety osoby nie śledzące tematu ani nie zdają sobie sprawy jaka przepaść dzieli nowsze i starsze modele, ani nie wiedzą po czym miałby rozpoznać, który procesor jest który.

Wczoraj stojąc w kolejce po T100 widziałem tablet na wystawie, który był niemal dwukrotnie droższy od T100, miał starszej generacji procesor, brakowało w nim Office i stacji dokującej w postaci klawiatury. Mniejsza o producenta czy sklep w którym był zaprezentowany. Był jednak wystawiony na wystawie, wyróżniony - to obok niego przechodziło się, podchodząc do kasy. Prezentował się atrakcyjnie, a że droższy, to pewnie lepszy. Ja w tej cenie, jak miałbym zgadywać, spodziewałbym się co najmniej i5 zamiast Atoma. Skąd osoby przychodzące do sklepu mają wiedzieć, że na dobrą sprawę w ogóle nie powinny sobie zawracać nim głowy? Na oko nie da się tego rozpoznać, bez znajomości rynku, szczegółów wyposażenia, konkretnych modeli komponentów.

Sprzedawcy pierwszym źródłem informacji

Dlatego zdają się na wiedzę sprzedawców. Ktoś im w końcu musi pomóc podjąć decyzję. Teraz wszystko zależy do sprzedawcy, czy postanowi wykorzystać niewiedzę i naiwność, wciskając cokolwiek, co mu zalega na magazynach i o co klienci już sami nie będą pytać, czy fachowo doradzi klientowi? Niewątpliwie mówimy tu o realnym ryzyku wtopienia stosunkowo dużych pieniędzy w sprzęt co najmniej drugiej kategorii. Różnice są zależne od rodzaju sprzętu, np. w laptopach nie są aż tak dramatyczne, chociaż zdecydowanie wolałbym procesor Intel Core 4 a nie 3 generacji. Za to w tabletach z Windows różnice są dramatyczne w cenie, wyposażeniu i dołączonym oprogramowaniu. Za połowę mniej, można kupić dwa razy lepszy sprzęt, tylko dlatego, że jest nowszy.

W jednym z dużych sklepów z elektroniką obserwowałem tabun doradzających sprzedawców i muszę przyznać, że widać było, że naprawdę starają się doradzić najlepiej jak umieją, dość trafnie zwracając uwagę na wady sprzętu i nakierowując kupujących we właściwym kierunku. Trzeba też dodać, że nie jest to łatwa praca. Jakaś pani upierała się, że musi mieć możliwość ściągania zdjęć prosto z aparatu koniecznie po kabelku. Na słuszną sugestię, że może wyjąć kartę z aparatu i włożyć do tabletu (była mowa o konkretnym modelu) stwierdziła, że tak to ona nie potrafi i musi być po kabelku, koniec kropka.

Po dłużej chwili, tej samej chyba osobie sprzedawca zaproponował T100, zwróciłem uwagę, że tutaj da się po kabelku na 100% bo ma stacje dokującą. Na co sprzedawca stwierdził, że to nie jest pełnoprawna stacja dokująca i nie obsługuje dysków twardych na USB. Gdy stwierdziłem, że jak najbardziej obsługuje obstawał przy swoim. Na informację, że mam pewność, sam sprawdzałem, spojrzał na mnie nieufnie i stwierdził, że oni dostali informacje, że nie obsługuje. Być może ograniczone zaufanie do osób kręcących się po sklepie i wygłaszających swoje opinie to również mocna tych sprzedawców. Czemu miałby mi wierzyć na słowo? Mógłbym przecież go strolować i tym samym spowodować, że on wprowadzi w błąd setki klientów.

Ciężko go z resztą o cokolwiek winić, w markecie z elektroniką było dobrych kilkadziesiąt modeli samych tabletów. Sam część widziałem po raz pierwszy. Każdy z nich ma jakieś niuanse, których nie da się wychwycić bez samodzielnych testów, jedynie czytając instrukcję. Sam nie przetestował bym ich wszystkich. I tak uważam, że sam fakt, że wracają uwagę i przestrzegają, że tablet może nie wspierać zewnętrznych dysków, to już wyższa jakość obsługi klienta, która jest przeciwieństwem wciskania byle czego. Jak to mówią na dzielni, szacunek.

Dużo gorzej wypadło call center

Na koniec jeszcze jedna historia. Zadzwoniłem do innego sklepu, żeby zarezerwować drugi model T100 z dyskiem dla kogoś z rodziny. Przy telefonie była bardzo młoda dziewczyna. Oczywiście głos mógł być mylący, czasami nawet wygląd potrafi całkowicie zmylić, maiłem jednak wrażenie, że rozmawiam z nastolatką. Powiedziała, że T100 jest i może go dla mnie zarezerwować, ale ma wersję bez Office, za to jak go dokupię przy zakupie urządzenia, to będzie o 70 zł taniej...

Jakim cudem T100, który jest wszędzie sprzedawany z Office, nagle miałby go nie mieć w zestawie? Tym bardziej, że Microsoft dodaje Office do tabletów z ekranem o przekątnej 10 cali lub mniejszej, a przynajmniej oferuje go producentom po znacznie niższej cenie. Brak Office w konkretnym pudełku z T100 byłby sprzeczny z tymi wszystkimi elementami. Jestem pewien, że Office był w zestawie, a oprogramowanie sklepowe, z którego korzysta call center standardowo podpowiada dodatek w postaci Office do urządzeń z Windows, a dziewczyna po porostu przyjęła to za dobrą monetę. Jednak gdybym był mniej zorientowany w temacie, jeszcze dałbym się na dodatkowy Office namówić. Ewentualnie zwątpiłbym czy faktycznie Office jest dołączany do każdego T100 i całkiem zrezygnowałbym z zakupu. Zamiast się spierać, po prostu poprosiłem o rezerwację i na tym skończyłem rozmowę.

Tak jakby, bo potem okazało się, że w miedzy czasie ktoś sprzęt wykupił i rezerwację mogę zrobić, ale kiedy sprzęt będzie do końca nie wiadomo. Cóż, trudno, jak nie w jednym sklepie to w drugim z pewnością go dostanę.

Nieznajomość dzisiejszych sprzętów trochę jak analfabetyzm

Oczywiście jest milion rzeczy na których się nie znam i które muszę kupować i podejmować decyzję na bazie mocno uproszczonego schematu, opierającego się o cenę i wskazówki nieznanych mi osób. Jednak mam wrażenie, że wszelka elektronika jest szczególnie częstym zakupem z wielu powodów. Po pierwsze stałą się bardzo popularna. W zasadzie każdy potrzebuje komputera lub smartfona lub czegoś w tym stylu. Jeśli ktoś z tego rezygnuje, to bardziej kwestia wyboru, ewentualnie trudnej sytuacji materialnej, niż autentycznego braku możliwości wykorzystania go w praktyce. Dodatkowo elektronikę wymieniamy dość często w stosunku do np. mebli, domowego AGD, domowego RTV samochodów czy innych przedmiotów codziennego użytku. Dlatego skala problemu jest znacznie większa. Widać to chociażby po tłumach w marketach z elektroniką przy stoiskach z tabletami czy laptopami.

Widziałem również jak jeden z uprzejmych sprzedawców zupełnie dobrowolnie pomagał jednej pani zainstalować programy na jej komputerze, z którymi sama nie mogła sobie poradzić. Nie wystraszył się tym, że przyniosła ze sobą kilkanaście płytek, ani tym, że nie miał obowiązku świadczyć jej takich usług, tym bardziej za darmo. Mógłbym zacząć się irytować, że przez wyeliminowanie jednego ze sprzedawców kolejka wolniej poruszała się na przód, ale tak naprawdę cieszyłem się, że ktoś postanowił pomóc, zamiast wysłać po odpłatną usługę, tylko dlatego, że mógł to zrobić. Gdyby nie uprzejmy sprzedawca, ta konkretna osoba byłaby całkowicie bezradna w najbardziej podstawowych kwestiach.

Zdałem sobie także sprawę, że trochę szkoda mi tych wszystkich osób, które nie wiedzą, co wybrać, czemu program pod nowym systemem nie działa, jak zgrać zdjęcia z aparatu inaczej niż po kablu. To oni stanowią zdecydowaną większość klientów na sprzęt elektroniczny, a są zupełnie bezradni, podczas gdy ja i część moich znajomych geeków porusza się w temacie zupełnie swobodnie, jak podczas zakupów w pobliskim warzywniaku, albo nawet swobodniej, bo nie znam się na np. odmianach jabłek czy ziemniaków i tutaj zapewne wiele mógłbym się nauczyć.

Nie o to chodzi, że uważam się za kogoś lepszego czy bardziej rozgarniętego. W tym nie ma większej filozofii ponad to, że siedzę w temacie od dawna i poświęcam mu względnie dużo czasu. Po prostu patrząc na amok przedświątecznych zakupów uderzyło mnie jak bardzo umiejętność wyboru i posługiwania się sprzętem jest dzisiaj potrzebna szerokiemu gronu osób. Jak bardzo bolesne może być cyfrowe wykluczenie i jaki może stanowić problem. Techniczny analfabetyzm to bycie na łasce i niełasce osób bardziej zorientowanych.

Zdjęcia, w kolejności występowania, pochodzą z serwisów: Wrocław nasze miasto, Rybnik nasze miasto, Pieniadz.pl, Redtouchmedia oraz z DobreProgramy.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Więcej na tematy:

zakupyświętaprezentyfelieton