Gry

Call of Duty: Ghosts – recenzja trybu single player

Paweł Kozierkiewicz
Call of Duty: Ghosts – recenzja trybu single player
Reklama

Najnowsza odsłona serii jest zarazem jedną z ważniejszych w jej historii. Dlaczego? Po pierwsze marka Call of Duty obchodzi dziesięciolecie istnienia....

Najnowsza odsłona serii jest zarazem jedną z ważniejszych w jej historii. Dlaczego? Po pierwsze marka Call of Duty obchodzi dziesięciolecie istnienia. Po drugie, stoimy u progu wejścia w kolejną generację sprzętową. Czy Ghosts jest tytułem który może udźwignąć ten ciężar?

Reklama

Jeśli poszukiwać stałości na tym świecie, to można powiedzieć, że niezmiennie słońce wstaje na wschodzie i znika na zachodzie. Że jak jest zima, to musi być zimno (w teorii). Że co roku dostaniemy kolejną odsłonę FIFA oraz Call of Duty. W przypadku tego ostatniego, taki stan mamy od dziesięciu lat. Do dzisiaj pamiętam słynne sceny z pierwszego CoD'a, gdzie mieliśmy Stalingrad i lądowanie w Normandii. Jakież wtedy robiło to wrażenie... Kolejnym przełomem był pierwszy Modern Warfare. Przeskok na współczesne pole walki i powodujący opad szczęki moment wybuchu bomby jądrowej. Dalej już tak różowo nie było. Twórcy poszli ustalonym przez siebie szlakiem wciąż wykorzystując te same chwyty. Niestety „zmęczenie materiału” dało odczuć się w samej rozgrywce, technologii, jak i w absurdalnej fabule.

W tym roku nadarzyła się okazja, aby zrobić zdecydowany krok naprzód. Za niecały miesiąc na półkach sklepowych pojawi się nowa generacja konsol, mamy też okrągłą rocznicę istnienia serii. Niestety, postanowiono po raz kolejny odciąć kupony i zarobić raz jeszcze na wyświechtanym schemacie.

W tym tekście skupię się tylko na kampanii dla pojedynczego gracza. W przeciwieństwie do Battlefielda 4, na tę część kładziono duży nacisk promocyjny, warto więc przyjrzeć się, co dobrego, a co złego pokazuje single player w najnowszym dziele Infinity Ward.

Ameryka (znów) na kolanach

Tryb fabularny wyraźnie pokazuje, że programiści z EA DICE powinni odpuścić sobie „doklejanie” kampanii do Battlefielda 4, która okazała się totalnie nijaka i wzbudzała jakichkolwiek emocji. Widać, że przy Call of Duty: Ghosts pracowano mocno, aby kilka godzin spędzonych z historią Duchów było intensywnym przeżyciem.

Niestety oryginalności o zafundowanej historii się nie spodziewajcie. W niedalekiej przyszłości powstaje twór geopolityczny zwany Federacją, która składa się z państw południowoamerykańskich. Zdobywa ona coraz większą potęgę, aż w końcu porywa się na miażdżący atak na Stany Zjednoczone. Kraj pogrąża się w chaosie, a zepchnięci do defensywy amerykanie próbują za wszelką cenę przetrwać oraz opracować plan wyrównania rachunków. Główne skrzypce w tej operacji będzie grać elita elit, komandosi zwani Duchami.

W grze wcielamy się głównie w postać Logana – młodego bojownika, który w trakcie wykonywania zadań, spotyka Duchy. Jak nietrudno się domyśleć, wkrótce wraz z bratem zasila ich szeregi. Stawką w rozgrywce szybko staje się powstrzymanie Federacji przed ostatecznym uderzeniem oraz dopadnięcie „człowieka, który zdradził”.

Człowiek, który milczy

Infinity Ward nie zdecydowało się na nadanie Loganowi jakiejkolwiek osobowości. Znów mamy do czynienia z bohaterem cierpiącym na chroniczne zapalenia gardła – przez całą grę nie wypowiada on ani słowa. W 2013 roku można się chyba pokusić na trochę rozwoju w tej materii. Po raz kolejny jesteśmy też człowiekiem od decydujących akcji. Bez naszego udziału nic kluczowego się nie zadzieje. To my musimy ostrzelać wrogie śmigłowce, zdetonować ładunki, czy wezwać wsparcie lotnicze. Z jednej strony rozumiem, że musimy mieć zajęcie przez blisko pięć godzin rozgrywki, z drugiej strony zaś, powierzanie tak odpowiedzialnych zadań „świeżakowi” w zespole, gdy dookoła całe mnóstwo elitarnych komandosów, jest po prostu nielogiczne. O wiele lepiej by to wyglądało, gdybyśmy z czasem otrzymywali od współtowarzyszy coraz większy kredyt zaufania.

Reklama

Rollercoaster wrażeń

Choć linia fabularna skupia się na konflikcie na linii Ameryka Północna – Ameryka Południowa, to gra zafunduje nam wizytę w bardzo zróżnicowanych środowiskach. Zobaczymy zrujnowane miasta USA, dżunglę, śnieżne ostępy, morskie głębiny i ziemską orbitę. Zwłaszcza dwie ostatnie lokacje zachwycają wykonaniem i widać, że twórcy włożyli w nie dużo serca. Tym bardziej szkoda, że są to jedynie krótkie fragmenty całości, które jednocześnie są największym powiewem świeżości.


Reklama

Tegoroczne Call of Duty hołduje swoim poprzednikom na każdym kroku. I nie jest to pochwała. Skumulowano wszystkie dotychczasowe chwyty na efektowne akcje i pomnożono całość razy dwa. Co chwila coś wybucha, wali się, a nasze działania są heroiczno-desperackie. Filmowość to z całą pewnością cecha serii, ale podczas rozgrywki non stop odnosimy wrażenie, że już to gdzieś widzieliśmy. Brak oryginalności razi w Ghosts na każdym kroku i to co ekscytowało kilka lat temu, teraz przyjmujemy bez mrugnięcia okiem. Posunięto się nawet do tego, że ostatnie starcie z głównym antagonistą jest kalką rozwiązań z poprzednich części.

Od strony technicznej zafundowano nam powrót do przeszłości. Widać, że silnik gry ma swoje lata, ponieważ w kwestii mechaniki gry mamy to samo co wcześniej. Nie pojawia się możliwość nawet częściowej destrukcji otoczenia, co razi coraz bardziej, skrypty popychające rozgrywkę są aż nazbyt widoczne. Nieraz wystarczy po prosty przeć do przodu nie oddając ani jednego strzału, aby po dotarciu w odpowiedni punkt mapy uruchomił się ciąg dalszy wydarzeń. Inteligencja przeciwników została ograniczona do poziomu „ukryj się za osłoną i strzelaj co jakiś czas, aż cię wyeliminują”.


Serii Call of Duty najbardziej potrzebne jest zaprojektowanie na nowo silnika, który hamuje jakikolwiek rozwój. Twórcy próbują zamaskować ułomności poprzez zwiększenie nasycenia kampanii akcją, ale braków i zacofania nie da się już ukryć. Szkoda, że chęć wydrenowania kieszeni graczy kolejną coroczną premierą stawiana jest przed położeniem nacisku na opracowanie podstaw gry na nowo. Być może rok przerwy od Call of Duty wyszedłby wszystkim na dobre.

Pies ci mordę lizał

Trochę dla żartu postanowiłem poświęcić oddzielny fragment „największemu” novum, jakie pojawiło się w Ghosts. Riley to owczarek niemiecki, który stał się jednym z głównych bohaterów kampanii promocyjnej nowej części Call of Duty. Jak dobrze pamiętam został on pokazany światu podczas konferencji ujawniającej Xboksa One i wyraźnie rozpływano się nad tym, jak ważny to element nadchodzącej gry.

Reklama

Tak więc, Riley jest. Ale równocześnie mogłoby go nie być. Owczarek towarzyszy nam zaledwie w kilku misjach, a jego przydatność jest dyskusyjna. W kilku fragmentach rozgrywki możemy pokierować jego działaniami aby po cichu wyeliminować przeciwników. Kiedy indziej możemy wskazać mu wroga, którym ma się zająć. I tyle. Riley w grze jest takim samym gadżetem jak tablet do naprowadzania celów – dodatek, ale nie pełnoprawny członek oddziału.

Duchy przeszłości

Zakończenie gry wyraźnie pokazuje, że Ghosts to nowe otwarcie fabularne w serii. Activision musi jednak zrobić coś, aby przywrócić CoD'om dawny blask. Na pewno należałoby zbudować silnik gry zupełnie od podstaw, gdyż z tak przestarzałą technologią są teraz przynajmniej dwa kroki za konkurencją. Pudrowanie niemocy engine'u intensywnością akcji nie zdaje już egzaminu. Warto chyba zejść też z patetycznego tonu, który przebija się przez całą historię. Na to jednak bym nie liczył, gdyż Amerykanie najwidoczniej potrzebują produkcji ku pokrzepieniu serc z powiewającą gwiaździstą flagą w tle.

O ile ocenianie Battlefielda 4 z pryzmatu kampanii dla pojedynczego gracza jest bez sensu – tam zawsze pierwsze skrzypce grały moduły sieciowe, tak w przypadku Call of Duty: Ghosts obiecywano nam wstrząsającą historię. Będąc szczerym gra ma swoje momenty, jednak po chwili refleksji jedyne co nami wstrząsa, to świadomość z jak bardzo „odgrzewanym kotletem” mamy do czynienia.

Nadchodząca nowa generacja konsol nie była dla Activision wystarczającym sygnałem, że należy rozstać się z duchami przeszłości i pójść z duchem czasu.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama