Felietony

Apple zapłaci za „motylkowe” klawiatury 50 mln dolarów. Tanio się wykpili…

Krzysztof Kurdyła
Apple zapłaci za „motylkowe” klawiatury 50 mln dolarów. Tanio się wykpili…
Reklama

Do klawiatury „motylkowej” mam osobisty „sentyment”. Od pierwszego testu „na żywo” byłem hejterem tego rozwiązania, o czym pisałem w co najmniej kilku artykułach. Obrywało mi się za to zresztą od bezkrytycznych fanbojów. Tymczasem historia „motylków” kończy się właśnie w sądzie.

„Motyle” w MacBooku

Cała ta nieszczęsna historia swój początek miała w 2015 r. gdy Apple zademonstrował tak ultracienkiego MacBooka, że aż musiało opracować do niego specjalną klawiaturę o innym mechanizmie przycisków. Sprawdzony układ nożycowy zastąpiono „motylkowym” i to o bardzo małym skoku.

Reklama

Ponieważ piszę dużo, nowa konstrukcja wzbudziła moją ciekawość i dość szybko udało mi się ją przetestować. Wniosek z testów mógł być tylko jeden, można było tylko złapać się za głowę, że w słynących ze świetnych klawiatur Makach ktoś zdecydował się wstawić takiego bubla. Klawiatura była do bólu tępa, bardzo głośna, a przy dłuższym pisaniu bolały palce.

Szybko okazało się, że brak ergonomii to tylko szczyt góry lodowej, na którą Apple popchnęło MacBooki, a później także MacBooki Pro. Połączenie niestabilnego mechanizmu, mikroskopijnego skoku i generalnie braku miejsca powodowało, że klawiatury psuły się na potęgę. Znam osoby, które miały takie wymiany przeprowadzone kilkakrotnie.

Upakowanie całości do koszmarnie zaprojektowanych laptopów o zbyt małej grubości powodowało też prawdopodobnie problemy elektroniczne, nawet nie zacinające się klawisze potrafiły wprowadzać swoje znaki kilka razy pod rząd. Osobiście uważam, że miało to związek z niemożnością odpowiedniego rozproszenie ciepła i w efekcie powstawanie przebić, spięć, bądź gromadzenia się ładunków elektrostatycznych z powodu ciągłych naprężeń. (syndrom litery „E”).

Pustą głowę w piasek

Apple bardzo długo starało się problemu oficjalnie nie zauważać, jednocześnie z wersji na wersję próbując ratować tę katastrofę. Wprowadzano na przykład groteskowe silikonowe „kondomy” na mechanizm, oficjalnie uzasadniając je chęcią wyciszenia konstrukcji.

Nic to jednak nie dawało, a wielu użytkowników było coraz bardziej poirytowanych. Nic więc dziwnego, że w Stanach część z nich poszła do sądu w ramach tzw. pozwu zbiorowego. Kiedy w międzyczasie Apple przestało walczyć z wiatrakami i wyrzuciło tę konstrukcję na śmietnik, było właściwie pewne, że Apple za tę sprawę w jakiś sposób zapłaci. Teraz już wiemy ile.

W Stanach koncern zaakceptował warunki ugody i zapłaci pozywającym 50 mln dolarów odszkodowania. W efekcie, osoby które wymieniły pojedyncze klawisze otrzymają po 50 dolarów, ci, którzy mieli klawiaturę wymienioną jeden raz dostaną 125 dolarów, a Ci którzy przeżyli kilka wymian od 300 do 395 dolarów. Jako ciekawostkę podano, że prawnikom klientów z tej kwoty przypadnie 15 mln dolarów.

Memento papiliones

Muszę przyznać, że w sumie to tanio się z tej sprawy wykpili. Osobiście uważam, że w tej sprawie było ze strony tego koncernu tak dużo arogancji i głupoty, że powinno się ich dla przykładu ukarać znacznie dotkliwiej. Na szczęście największą nauczkę Apple dało sobie samo. W związku z tym, że idiotycznie zaprojektowali tamte laptopy, czyniąc je praktycznie nierozbieralnymi, przy każdej wymianie klawiatury musieli wymieniać klientom na nowe „pół” komputera.

Reklama

Śmierć klawiatury „motylkowej” na szczęście zakończyła w Apple najgorszy okres projektowania Maków. Mam jednak nadzieję, że projektanci tej firmy nigdy o niej nie zapomną. Ba, myślę, że dobrym pomysłem byłoby, żeby oprawili sobie je w ramki i powiesili na ścianach pokoi designerów. Jako przestrogę na przyszłość...

 

Reklama

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama