Nauka

1500 satelitów Starlinka. Tak wygląda przyszłość?

Maciej Gorczyński
1500 satelitów Starlinka. Tak wygląda przyszłość?
Reklama

Wygląda to wszystko bardzo dobrze. Jedna czwarta wszystkich satelitów krążących po ziemskiej orbicie należy do Elona Muska. Następne 10 tysięcy ma się wkrótce pojawić, plan mówi w sumie o 42 tysiącach, co daje liczbę cztery większą niż liczba wszystkich satelitów wystrzelonych przez człowieka. Testowe dostępy w USA i Europie (zwłaszcza w Niemczech i Wielkiej Brytanii) mówią jednoznacznie, że Starlink działa świetnie, rzeczywiście dociera wszędzie z wielką prędkością i realizacja globalnego projektu sieci bezprzewodowej jest bliżej niż kiedykolwiek. A w skali światowej dostęp do Internetu wcale nie jest rzeczą oczywistą; The International Telecommunication Union (jedna z agend ONZ) ocenia, że w 2019 roku 48% ludzi nie miało dostępu do sieci. 

Analitycy są jednak najczęściej pesymistyczni. Wnioski wyciągają z historii. Pierwsza firma świadcząca usługę satelitarnego internetu, Iridium, powstała w 1998 roku i rok później zbankrutowała. W zeszłym roku padły kolejne, Speedcast oraz Intelsat – inna rzecz, że podobnie jak trzecia z nich, OneWeb, próbują się restrukturyzować i zacząć od początku w innym modelu biznesowym i technologicznym. Niemniej banki dość jednoznacznie oceniają internet satelitarny jako inwestycję o wysokim stopniu ryzyka. Mogą mieć rację, ponieważ 99 dolarów miesięcznie to niemal na pewno za dużo dla docelowego klienta Starlinka. Te 48% ludzkości bez dostępu do sieci mieszka przede wszystkim na terenach wiejskich, geograficznie trudnych, czyli biednych. Zresztą 99 dolarów to zbyt wiele również dla przeciętnego mieszkańca krajów bogatych. Nie są to zresztą wszystkie koszty, bo dochodzi antena odbiorca za 499 dolarów, którą Starlink i tak sprzedaje znacznie poniżej kosztów produkcji – licząc na zwrot w abonamencie.

Reklama

[okladka rozmiar=srednia]

[/okladka]

Nadzieja na powodzenie przedsięwzięcia opiera się na samym Musku, którego – w przeciwieństwie do bankrutów – po prostu stać na dłuższe oczekiwanie na zysk i dopłacanie do interesu. Ale zauważyli dziennikarze, właśnie Starlink jest tą częścią biznesu Amerykanina, w której pokazuje najmniej typowej pewności siebie. Oficjalna nazwa programu testowego Starlinka to: „Better Than Nothing Beta Test”, a na zeszłorocznej konferencji Musk stwierdził otwarcie, że na razie głównym celem jest uniknięcie bankructwa. Przyznał jednocześnie, że Starlink nie jest technicznie przeznaczony do konkurencji z typowymi dostawcami i nie odbierze im klientów, ponieważ nie może dostarczyć internetu do dużych, gęsto zaludnionych miast.

Optymistyczna jest również przewaga technologiczna, czyli pomysł Muska. Firmy, które próbowały wcześniej, używały zwykle niewielu satelitów, które musiały orbitować na dużej wysokości – aby pokryć jak najwięcej terenu. Wielu odbiorców korzystało z tego samego źródła, co oczywiście obniżało prędkość sieci. Ponad 40 tysięcy mniejszych satelitów ma rozwiązać problem. Poza tym ludzie ufają wizjonerowi, a nie analitykom bankowym i złożyli już pół miliona zamówień przedsprzedażowych. Rząd amerykański nie tylko dał oficjalną zgodę na działanie Starlinka, ale przekazał blisko 900 mln. dolarów na rozwój satelitarnego internetu na wiejskich terenach Ameryki. Podobne rozwiązanie, czyli wsparcie państwa, jest planowane w Wielkiej Brytanii. Dodatkowo test z 2019 roku wykazał, że dzięki sieci Muska wojsko USA może mieć stabilny, szybki internet nie tylko na polu walki, ale również w myśliwcu. Problem w miejscach najbiedniejszych można rozwiązać, jak się okazuje, przez wspólnie opłacany maszt, który odbiera sygnał Starlinka i rozdziela go między indywidualnych użytkowników. To wszystko może się udać, czego najlepszym dowodem niech jest fakt, że Jeff Bezos projektuje „Kuiper”, czyli bliźniaczy biznes nisko zawieszonych satelitów.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama