Zdarza się Wam podczas pracy z komputerem odrywać od obowiązków (bez względu na to, czy za biuro służy Wam gabinet/stolik w biurowcu, stół w restaurac...
Uzależnienie od Internetu: można się śmiać, ale to tragedia
Fan nowych technologii, ale nie gadżeciarz. Zainte...
Zdarza się Wam podczas pracy z komputerem odrywać od obowiązków (bez względu na to, czy za biuro służy Wam gabinet/stolik w biurowcu, stół w restauracji czy biurko w domu) i szperać w Sieci, oddając się np. przeglądaniu zasobów Facebooka? Podejrzewam, że wiele osób pokiwa twierdząco głową. Pewnie część Czytelników przeklina pod nosem "rozpraszacze" uwagi i chciałoby się jakoś od nich uwolnić. Okazuje się, iż są na to sposoby. Jedne zabawne, inne już mniej. Oba stanowią jednak dobry punkt wyjścia do dyskusji na temat roli Internetu w naszym życiu.
Trafiłem ostatnio w Sieci na tekst, w którym prezentowano intrygujący sprzęt stworzony przez dwóch studentów MIT. Mowa o czymś w rodzaju podkładki dostawianej do klawiatury komputera i wyposażonej w kilka elektrod. Działanie gadżetu jest stosunkowo proste: użytkownik komputera trzyma na listwie ręce, a gdy w trakcie pracy postanowi porzucić obowiązki i oddać się np. oglądaniu zdjęć w sieciach społecznościowych, to zostanie potraktowany impulsem elektrycznym. Nie jest on podobno groźny dla życia, ale bolesny już tak.
Urządzenie o wdzięcznej nazwie Pavlov Poke ma sprawić, że jego użytkownik z czasem przestanie oddawać się czasochłonnym rozrywkom w czasie pracy i w 100% poświęci się interesom pracodawcy… Co ciekawe, przygotowano także rozwiązanie dla osób, które boją się wstrząsów elektrycznych albo mają uzasadnione obawy, iż taki impuls im zaszkodzi. Do pracownika (ale też ucznia czy studenta) uciekającego od obowiązków na Facebooka czy Twittera zostanie wykonany telefon z prośbą (a właściwie żądaniem), by opuścił daną stronę. Koszt połączenia? 1,4 dolara. Po większej liczbie takich telefonów niektóre strony mogą źle się kojarzyć i automatycznie przestaną być odwiedzane.
Wspomniani studenci podchodzą do tematu ze sporą dozą humoru (choć nie można wykluczać, że ów żart przerodzi się w biznes przynoszący im miliony dolarów), ale nie ulega wątpliwości, że sam problem uzależnienia od niektórych stron oraz Internetu jako całości już taki śmieszny nie jest. Informacja dotycząca Pavlov Poke dotarła do mnie prawie w tym samym czasie, co doniesienia z Kraju Kwitnącej Wiśni, z których wynika, iż w Japonii żyje już ponad pół miliona dzieci w wieku od 12 do 18 lat uzależnionych od Sieci. Dla kraju (o rodzinach nie wspomnę) staje się to poważnym obciążeniem, które z każdym rokiem będzie się zapewne nasilać. Abby do tego nie dopuścić, postanowiono podjąć odpowiednie działania.
Japońscy urzędnicy planują nie tylko przeznaczyć środki na zbadanie problemu i wyciągniecie wniosków, które mają w przyszłości ograniczyć rodzące się patologie. Celem działań będzie również "odzyskanie" dla społeczeństwa osób wchłoniętych przez wirtualną rzeczywistość. Przygotowane mają być specjalne programy odciągające dzieci i młodzież od komputerów, konsol i smartfonów, a jednym z ich elementów staną się obozy bez dostępu do Internetu. Chociaż z perspektywy osoby zdrowej zapewne będą to miejsca dość przyjemne i "urlopowe", to dla leczonych mogą one nabrać charakteru więzienia, a tryb offline uczyni je swoistą torturą.
Odosobnienie w celu walki z nałogiem jest od dawna stosowane w przypadku uzależnienia alkoholowego czy narkotykowego (i pewnie wielu innych chorób). Takie rozwiązania są też stosowane w przypadku osób uzależnionych od komputera czy od Internetu. Jednak żaden kraj nie zderzył się jeszcze z wizją (a może już koniecznością?) zastosowania ich na masową skalę i to wobec osób najmłodszych. W leczeniu dzieci udział mają brać m.in. psychoterapeuci, nacisk kładziony będzie na tradycyjne gry i zabawy (zwłaszcza w grupie i na świeżym powietrzu), ale i tak dla niektórych pacjentów odwyk będzie zjawiskiem traumatycznym.
Komentując te doniesienia można oczywiście stwierdzić, iż dotyczą one Japończyków. To przecież naród mieszkający po drugiej stronie globu, majętny i bardzo rozwinięty technologicznie. Tym samym nie należy się obawiać podobnych patologii np. w Polsce, ponieważ nam one nie grożą. Nad Wisłą problemami są przecież wysokie bezrobocie, drożyzna i kiepskie drogi oraz koleje, a nie uzależnienie dzieciaków od komputera, a już tym bardziej od smartfonu i Internetu. Takie założenie jest jednak co najmniej niewłaściwe i w dłuższej perspektywie może się okazać bardzo szkodliwe: dla kraju, dla społeczeństwa, dla rodzin, dla jednostek.
Bagatelizowanie problemów, które jeszcze nas nie dotyczą, ale które z pewnością staną się częścią naszej rzeczywistości, na dobrą sprawę oznacza godzenie się na nie. W przyszłości może się przecież okazać, że choroba właściwa dla "bogatych dzieciaków z Azji" uderzy też w uboższe dzieciaki z Polski i poczyni równie duże, a może nawet większe spustoszenie. Rodzice będą wówczas obwiniać szkołę, czyli struktury państwa, szkoła (państwo) nie będzie dłużna i stwierdzi, że to rodzice nie pilnują rozwoju swoich pociech i wkładają im w ręce komórki, tablety oraz przenośne konsole. Obie strony uderzą w media oraz w szeroko pojętą cywilizację, a głos zabierze rzesza psychologów i wszelkiej maści specjalistów, którzy stwierdzą, iż pojawił się problem, nabrał cech masowości i stanowi realne zagrożenie.
Samo zdiagnozowanie zjawiska będzie już dla niektórych sporym sukcesem. Podjęte zostaną kroki mające na celu przeciwdziałanie "epidemii" i można się spodziewać, że będzie im towarzyszył spory rozgłos. Z wykonaniem może już być gorzej, a na pewno rozciągnie się to w czasie: analiza problemu, konsultacje, wybór odpowiednich rozwiązań, ostatecznie ich wdrażania i ewentualna korekta, gdyby się okazało, że działania nie przynoszą spodziewanych rezultatów. Zapewne potrwa to długie lata, pochłonie miliony złotych (może już euro), a co najgorsze będzie się prawdopodobnie wiązało z wieloma złamanymi życiorysami osób, którym nie udzielono pomocy na czas.
Nim do tego dojdzie, może warto już teraz przygotować się na problemy, z jakimi przyjdzie się nam zmierzyć w nie tak dalekiej przyszłości? Kilka dni temu, słuchając porannych wiadomości radiowych usłyszałem, że Polakom brakuje "kultury pływania", a skutkiem są setki utonięć, do jakich doszło w zaledwie kilka miesięcy. W tym samym serwisie informacyjnym pojawił się materiał dotyczący naszej narodowej kultury pożyczania i oszczędzania. Ponoć i z tym nie jest najlepiej, czego skutkiem są m.in. kredyty lub wysoko oprocentowane pożyczki brane w celu sfinansowania wakacyjnego wyjazdu. Tę listę zapewne łatwo wydłużyć o brak kultury żeglowania, prowadzenia samochodu, jazdy na rowerze, wyprowadzania psów czy biwakowania na łonie natury. Niestety, w zakresie korzystania z nowych technologii oraz uświadamiania w tej kwestii dzieci i młodzieży nie jest (i w najbliższej przyszłości zapewne nie będzie) lepiej.
Japonia może i leży daleko, ale w tzw. globalnej wiosce mamy do niej prawie taki sam dostęp, jak do osiedla położonego po drugiej stronie miasta czy do sąsiedniej wsi. Dotyczy to zwłaszcza dostępu do informacji. Jeżeli zatem dzisiaj dowiadujemy się, że w Japonii dało o sobie znać zjawisko uzależnienia młodych osób od Internetu, to nie bagatelizujmy tych doniesień. Warto wyciągnąć z nich odpowiednie wnioski i już dzisiaj zastanowić się, co zrobić, by do podobnych patologii nie doszło u nas. A właściwie, co zrobić, by nie doszło do nich na masową skalę, bo pojedyncze, a może już grupowe przypadki uzależnienia od nowych technologii znajdziemy już zapewne na własnym podwórku.
Źródło grafiki: wikipedia.org
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu