Telewizja przyszłości istnieje. Jesteśmy na nią gotowi. Ba! Nawet już jej używamy. Teraz to firmy muszą dogonić naszą gotowość na zmiany.
Autorem wpisu jest Szymon Adamus, bloger ObywatelHD.pl.
Kapitan prosi o zapięcie pasów...
Pilot od telewizora zawsze był naszym sterem. Problem w tym, że sam samolot nie pozwalał dawniej na zbyt wiele swobody. Mogliśmy zdecydować się na lot w stronę komedii na jednym kanale lub dramatu na drugim, ale na tym nasza ingerencja się kończyła.
Później pojawił się nowy sprzęt dla telewizji satelitarnych oraz kablowych i nagle byliśmy w stanie już nie tylko sterować samolotem w lewo i prawo, ale również go zatrzymywać. Dekodery z funkcjami nagrywania były spełnieniem marzeń osób, które nienawidziły uzależnienia od sztywnych, niepasujących planów lotów.
Dziś na naszych oczach dokonuje się kolejna rewolucja - osobista. Telewizyjny samolot roku 2016, to już nie rejs dużej linii lotniczej, ale prywatna awionetka startująca z pasa za domem. Wsiadamy do niej kiedy chcemy, obieramy dowolny kurs i lecimy tak długo jak sprawia nam to przyjemność. Plan największych graczy rynku VOD, bo o tym rozwiązaniu mówimy, przewiduje zamianę tej awionetki w odrzutowiec.
Naszym celem jest dojście do globalnej oferty. Obojętnie czy będziesz oglądał Netflixa w Chicago, Manili, Hanoi czy Poznaniu, będziesz miał dostęp do tej samej treści. Oto nasza wizja globalnej, internetowej telewizji - powiedział mi w rozmowie o planach na przyszłość Joris Evers, szef komunikacji Netflixa między innymi na rynek europejski.
Netflix jest najgłośniejszym przykładem zmian jakie obserwujemy na rynku telewizyjnym. Kilka lat temu firma dostarczała do swoich subskrybentów filmy pocztą, na nośnikach fizycznych. W lutym 2007 wysłała do jednego ze swoich odbiorców miliardowy krążek DVD. Dziś Netflix stawia na streaming treści z sieci. Ma 74 mln użytkowników z czego 44 mln to mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Według raportu firmy Sandive w 2013 roku Netflix odpowiadał za 32,25% całego downloadu internetowego w USA i Kanadzie. YouTube, serwis, w którym miliard użytkowników wrzuca 300 godzin materiału na minutę, we wspomnianym 2013 roku odpowiadał za "zaledwie" 17,11% ściągniętych danych w amerykańskiej sieci.
Rynek treści dostępnych na żądanie jest obecnie wart około 47 mld dolarów, ale do roku 2020 będzie to już blisko 75 mld. Możliwe więc, że niedługo nie będzie to już nawet odrzutowiec, ale prom kosmiczny.
Telewizja przyszłości, a sprawa polska
Globalny trend jest jasny. Spodobała się nam funkcja niezależnego pilota i wielu z nas siadając przed telewizorem chcemy już lecieć tylko tam, gdzie się nam podoba. Lokalnie bywa z tym jednak różnie.
Polska oferta telewizji nowej generacji poprawia się z roku na rok i wraz z pojawieniem się takich serwisów jak Chili, Cineman czy Filmy Google zaczyna mieć sens. Filmy i seriale na żądanie możemy już też oglądać bez problemu wprost od naszych dostawców satelitarnych i kablowych. Premiery VOD często są zbliżone do edycji DVD i Blu-ray. Pojawiają się kolejne pomysły i projekty.
Widzimy te tendencje i staramy się dopasować telewizję do jej odbiorcy. Kierując się koncepcją ATAWAD – any time, anywhere, any device – wdrożyliśmy projekt nc+ GO, który pozwala oglądać wybrane treści w dowolnym czasie, miejscu i na dowolnym urządzeniu - mówi Jacek Balicki, wiceprezes zarządu ds. marketingu w nc+.
Reklama
Takich rozwiązań będzie przybywać, bo zmienia się sposób w jaki konsumujemy treści. Chcemy je mieć natychmiast, wszędzie i w dobrej jakości. Nasza wyrozumiałość dla opóźnień i przeciętności staje się coraz mniejsza.
Jednak z drugiej strony często trafiamy na blokady regionalne i opóźnienia w premierach. Boleśnie przekonali się o tym użytkownicy wspomnianego wcześniej Netflixa, którzy po długo oczekiwanym starcie usługi w Polsce, dostali kubeł zimnej wody na głowę w postaci mocno okrojonej oferty programowej. Regionalne umowy licencyjne i prawa autorskie sprawiają, że to, co współczesny odbiorca uważa już za standard - natychmiastowy dostęp do treści z całego świata, w świecie VOD nie jest wcale tak oczywiste.
Ten stan musi się zmienić, bo przecież na wyciągnięcie ręki jest największa na świecie wypożyczalnia treści na planecie - torrenty.
Kino domowe ver. 2.0
VOD rozwija się dynamiczne, ale dalsza przyszłość skrywa jeszcze ciekawsze rozwiązania. Co byście powiedzieli na możliwość obejrzenia filmu w zaciszu własnego domu, na równi z premierą kinową?
Sean Parker, współzałożyciel słynnego serwisu Napster, ma chrapkę na wywrócenie do góry nogami kolejnego przemysłu, tym razem filmowego. Amerykański biznesmen chciałby postawić w domach swoich rodaków małą skrzyneczkę wartą 150 dolarów, która pozwalałaby na wypożyczanie filmów w dniu ich kinowej premiery. W zaciszu własnego salonu, z popcornem na kolanach, przerwami na toaletę lub telefon do mamy. I za "jedyne" 50 dolarów od filmu wypożyczanego na dwie doby. Nazywałoby się to Screening Room (ang. sala projekcyjna).
Model biznesowy usługi Screening Room jest uczciwy, zrównoważony i zapewnia znaczącą wartość dla przemysłu, który wszyscy kochamy - skomentował ten pomysł Brian Grazer, producent filmowy współpracujący z reżyserem Ronem Howardem, z którym w 2002 roku wspólnie zdobył Oscara za film Piękny umysł.
Projekt wspiera też sieć kin AMC Theatres, ale jeszcze więcej organizacji krytykuje go. Co jest zrozumiałe, biorąc pod uwagę potencjalne odciągnięcie widza od kin i ułatwienie procesu "piracenia" filmów.
Pomysł jest rewolucyjny, ale nie do końca oryginalny. Już od kilku lat podobną usługę oferuje firma Prima Cinema. Jej odtwarzacz daje dostęp internetowy do wybranych premier kinowych w jakości Full HD ze znakomitym dźwiękiem i zabezpieczeniem systemu za pomocą odcisku palca. Jedyny, oczywiście mało istotny, problem, to cena. Sprzęt potrzebny do obsługi usługi Prima Cinema kosztuje 35 000 dolarów, a wypożyczenie jednego filmu na dobę 500 dolarów. Na starcie użytkownik musi zapłacić za minimum 10 tytułów, więc koszt całości zamyka się w przyjemnie okrągłych 40 000 dolarów.
Jednak kto by się przejmował takimi szczegółami...
Sprzęt, którego nie ma
Telewizję próbują zmienić również producenci sprzętu. W ich przypadku widać jednak boleśnie brak dalekosiężnej wizji.
Najlepsze na co możemy obecnie liczyć, to usługi VOD Smart TV oraz wbudowane w telewizor nagrywarki treści. Wystarczy podłączyć odbiornik do Internetu i mamy prywatną platformę telewizyjną. Niektóre modele agregują nawet informacje z wielu źródeł (np. YouTube, aplikacje Smart TV itd.) i ułatwiają wyszukiwanie ulubionego tytułu.
Brzmi znakomicie, ale w praktyce niestety wybór telewizora pod kątem Smart TV jest jak kupowanie sezonowego piwa o limitowanym smaku. W danej chwili może nam ono smakować, ale lepiej się do niego nie przyzwyczajać, bo istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że za rok nie będzie już dostępne. Producenci często odcinają się od usług, ich dostawcy podpisują umowy na wyłączność, przestają rozwijać aplikacje itp.
Idealnego telewizora czy odtwarzacza dla telewizji nowej generacji nie ma i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie pojawiło się coś bardziej praktycznego niż po prostu komputer podłączony do odbiornika jednym kablem.
Telewizja do lamusa?
Satelitarni i kablowi dostawcy zwykłej telewizji zbankrutują, kina zostaną wyburzone, a na ich miejscu powstaną potężne serwerownie obsługujące ruch internetowy dla miliardów odbiorców telewizji nowej generacji na całym świecie.
Kto wie... Być może... Za 20 lat.
Póki co telewizja się zmienia i za sprawą nowych usług oraz imponujących rozwiązań adoptuje nowe technologie. Przy okazji zmieniamy się my, widzowie. Powoli przekonujemy się, że bycie pasażerem samolotu nie jest tak zabawne, jak jego pilotowanie. Bierzemy stery we własne dłonie, rozpędzamy maszynę i startujemy w dowolnym kierunku.
Nikt nam nie będzie mówił jak, gdzie i kiedy mamy podróżować. Tym bardziej, jeśli robimy to z najwygodniejszego miejsca na świeci - własnej kanapy.
Zgłoś swój pomysł i wygraj na Zmienimy Świat albo w komentarzach poniżej:
Foto pushing icon on media screen via Shutterstock.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu