Gry

Star Wars - gigantyczne kompendium wiedzy o grach (1/3)

Grzegorz Marczak

Rocznik 74. Pasjonat nowych technologii, kibic wsz...

Reklama

Gwiezdne Wojny to do dziś największy fenomen kultury popularnej. Zapoczątkowany w 1977 roku, zdobył miliony fanów na całym świecie i żyje obecnie na wszystkich możliwych frontach współczesnych mediów - także w formie interaktywnej. Najwyższy zatem czas przyjrzeć się grom spod znaku Star Wars, począwszy od czasów "starożytnych". Tym bardziej, że mamy tu do czynienia wahaniami poziomu o niezwykłym wręcz natężeniu.

Tym wstępem chcielibyśmy przypomnieć wam absolutnie rewelacyjny cykl Marcina Drewsa jaki opublikował na Antywebie dwa lata temu. Okazja do odświeżenia tych treści jest oczywisty, premiera najnowszego epizodu gwiezdnych wojen. oddaję więc głos Marcinowi

Reklama

Nim rozpoczniemy niemalże archeologiczną przygodę, dwa słowa wstępu. Próby odszukania wszystkich produkcji komputerowych spod znaku SW to zadanie równie fascynujące, co trudne. Źródła różnią się między sobą - dla przykładu według PC World pierwsza gra stworzona została dopiero w 1982 roku - a przy tym okazuje się, że powstało wiele produkcji niszowych (np. gra zręcznościowa wydana tylko w Japonii), o których dziś po prostu zapomniano. Niniejszy cykl na pewno nie będzie pełną historią gier Star Wars. Niektórych bowiem igieł w stogu siana znaleźć się po prostu nie da. Jeśli więc pominę tytuł, który jest Wam znany, będę niezmiernie wdzięczny za informację w komentarzu po tekstem!

Era dinozaurów

[a_cover img="https://static.antyweb.pl/wp-content/uploads/2015/11/2196716-bobafett.jpg"]

Według Wikipedii pierwsza gra pojawiła się już rok po premierze Nowej nadziei, czyli w 1978, z przeznaczeniem na platformy RCA Studio II (drugi na świecie programowalny system gier wideo po Fairchild Channel F) oraz Mustang 9016 Telespiel Computer. Nie udało mi się jednak dotrzeć do żadnej informacji, która potwierdzałaby, że gra była produkcją oficjalną, licencjonowaną. Można przypuszczać, że ledwie rok po premierze George Lucas nie zdążył zastrzec sobie wszelkich możliwych praw.

Na pewno natomiast rok wcześniej, ledwie trzy miesiące po premierze filmowej, niejaki Robert J. Bishop napisał fanowską grę na komputer Apple-II. Program stworzony został częściowo w Basicu, częściowo w kodzie maszynowym, a cały listing wydrukowano w czasopiśmie (do którego nazwy nie dotarłem, choć podejrzewam, że było to amerykańskie Micro lub Kilobaud Microcomputing). Udało mi się jednak zdobyć fatalnej jakości skany, w których wyczytać można:

W tej wersji Gwiezdnych Wojen jesteś jednym z pilotów myśliwców X-wing zaangażowanym w bitwę z myśliwcami Tie należącymi do Galaktycznego Imperium. Twoją misją jest zniszczyć jak najwięcej wrogich statków kosmicznych, nim skończy się czas.

Wiadomo też, że w 1979 roku kupić można było w cenie 15,95$ grę Super StarWars (najpewniej na wspomniany Apple-II) - tak przynajmniej wynika z informacji zamieszczonej w piśmie Micro z kwietnia '79.

Kolejną ciekawostką, której jednak nie sposób dziś dokładnie umiejscowić w czasie, są dwie gry niejakiego Chrisa Freunda - X-Wing Fighter (prawdopodobnie 1978 rok) i X-Wing II (prawdopodobnie 1979 rok; screeny poniżej) wydane na mikrokomputer TRS-80.

Reklama

Owszem, grafika na kolana nie powalała, jednak pamiętać należy, że wspomniany komputer miał tylko cztery kilobajty pamięci operacyjnej! Lepiej natomiast prezentowała się reklama gry, zamieszczona w piśmie SoftSide z października 1979 roku.

Być może nie powinienem wspominać, ale również w 1979 roku pojawiła się gra na automaty, której nie firmowano nazwą Star Wars, jednak produkcja ta - Star Fire - bezczelnie kopiowała z Gwiezdnych Wojen nie tylko logo, ale i wygląd wrogich myśliwców. Jak się potem okaże, to nie jedyny taki klon...

Reklama

Wszystkie wspomniane gry były praszczurami dzisiejszych space shooterów - klasycznymi "celowniczkami". Jedynym naszym zadaniem było strzelać do wrogich statków, co oczywiście w tamtych czasach stanowiło całkiem sporą atrakcję.

Lata osiemdziesiąte, wraz z postępem technologii, przyniosły nowe, choć niewiele ciekawsze firmy rozrywki. W 1982 roku świat ujrzał tytuł The Empire Strikes Back na konsolę Atari 2600 (rok później na Mattel Intellivision).  Gra była tak naprawdę niezbyt dynamicznym klonem kultowego Defendera (scrolling shooter), a jedynym naszym zadaniem było sterowanie kupką pikseli udającą snowspeeder podczas walki o Hoth i strzelanie do maszyn kroczących AT-AT. Co ciekawe, transportery po każdym trafieniu zmieniały kolor, a i potrafiły walić do nas, za przeproszeniem, z tyłka, co widać na załączonym filmie.

Rok 1983 to czas dobrych zbiorów. Oto pojawia się Star Wars (arcade) ze stajni Atari - bodaj najsłynniejszy w czasach 8-bitowych space shooter osadzony w realiach Gwiezdnych Wojen. To gra, która przez kilka najbliższych lat będzie przekładana na różne platformy, takie jak Amiga, Atari ST, Amstrad CPC, ZX Spectrum, Acorn Electron, BBC Micro czy Enterprise 64. To właśnie na ten tytuł natknął się na Polconie młody Adrian Chmielarz, co miało mieć niebanalny wpływ na jego przyszłość.

15-letni Adrian po raz pierwszy zetknął się z grami wideo w 1986 r. na Polconie, zjeździe fanów fantastyki. Nigdy wcześniej nawet nie dotknął komputera. Zupełnie przypadkiem trafił do sali, w której grano w „Star Wars”. – Okazało się, że to jest to. Doświadczeni gracze, których tam spotkałem, mieli problem z przejściem pierwszego etapu, ja doszedłem do trzeciego – wspomina. – Wtedy, po jednym razie, złapałem takiego bakcyla, że jeszcze pod koniec liceum zacząłem handlować grami. (źródło)

Gra urzekała wówczas modelami 3D, dynamiką rozrywki i możliwością przeżycia słynnej bitwy o Yavin, w której zniszczona została pierwsza Gwiazda Śmierci. Walczyć mogliśmy w trzech lokacjach - w przestrzeni kosmicznej, bezpośrednio nad powierzchnią stacji Imperium oraz w słynnym kanale, gdzie Luke Skywalker celnie odpalił torpedy protonowe. Śmiało można dziś uznać tę produkcję za wzorzec, wedle którego stworzono już w innej epoce tak kultowe tytuły, jak X-wing czy Tie Fighter. Sama gra z kolei doczekała się dwóch kontynuacji zbieżnych z tymi filmowymi (The Empire Strikes Back i Return of The Jedi), ale o tym opowiem Wam w kolejnej części już za tydzień...

Reklama

Prehistorii ciąg dalszy

[a_cover img="https://static.antyweb.pl/wp-content/uploads/2015/12/is-anakin-skywalker-is-still-alive-in-star-wars-episode-vii-the-force-awakens-389125_jpg.png"]

Jak wspomniałem tydzień temu, rok 1983 okazał się czasem dobrych zbiorów, choć stwierdzam to z lekkim przymrużeniem oka. Obok znakomitej produkcji Star Wars Arcade pojawił się zdecydowanie dziwaczny tytuł Jedi Arena - podobnie jak omawiany poprzednio starwarsowy "biedaklon" Defendera - przeznaczony na konsole Atari 2600. Obejrzyjcie najpierw reklamę (na własną odpowiedzialność):

Gra była koszmarna pod każdym możliwym względem, a jej gameplay pomyślano chyba jako symulator kiwania palcem w bucie. Oficjalnie miał to być pojedynek na miecze świetlne, które w grze wyglądają jak samochodowe wycieraczki na tylnej szybie. Naszym zadaniem jest odbijanie promieni elektrycznych emitowanych przez lewitującą kulę-robota znaną z filmowego epizodu Nowa nadzieja (scena, gdy Luke ćwiczy z mieczem na pokładzie Sokoła Millennium). Grać można było z komputerem lub żywym przeciwnikiem.

Produkcja ta miała poza tytułem tyle wspólnego z Gwiezdnymi Wojnami, co koń z koniakiem. Jak widać, metodę odcinania kuponów znano już u zarania dziejów rozrywki elektronicznej.

Za koszmarek ten odpowiadała firma Parker Brothers, która - czy tego chcemy, czy nie - rozmiłowała się w uniwersum George'a Lucasa. W tym samym roku wydała bowiem jeszcze Return of the Jedi: Death Star Battle. To klasyczna zręcznościowa gra, gdzie piksele strzelały pikselami do... pikseli. Przy całym moim wielkim sentymecie do tamtych czasów i starych produkcji, nie jestem w stanie przełknąć tego, co oferowano na Atari 2600. Dość powiedzieć, że Gwiazda Śmierci wygląda w grze jak skrzyżowanie podsufitowej kuli disco z poszarpanym przez psa papierowym lampionem z IKEA.

W grze sterowaliśmy podobizną Sokoła, a strzelać mogliśmy do tie interceptorów oraz premiowanych ekstra imperialnych wahadłowców. W 1984 roku, rok po konsolowej premierze, tytuł zawitał na ZX Spectrum. Bracia Parker nie dali za wygraną i postanowili wydać Return of the Jedi: Ewok Adventure. Na szczęście zakończyło się na prototypie - tytuł nigdy nie ujrzał światła dziennego, więc możemy odetchnąć.

Tymczasem jeszcze w 1983 roku pojawiła się równie "szalona" produkcja właśnie na wspomniany komputer od sir Clive'a Sinclaira - Return of the Jedy. Nie, to nie jest literówka. Naprawdę oryginalnie na końcu wyrazu zamiast "i" postawiono tu "y" - zapewne z uwagi na prawa autorskie. Dlatego też mamy tu R2 (a nie R2D2) oraz D. Vadera (w miejsce Dartha Vadera). Gra wydana została w Wielkiej Brytanii przez kompletnie nieznaną firmę M.K. Circuits. Nazwa okazała się anagramem nazwiska twórcy - Micka Curtisa, który spłodził tytuł w Basicu... Gra kosztowała sześć funtów i okazała się kolejną bezczelną "podróbką", która najwyraźniej uszła uwadze prawników George'a Lucasa, który przecież z czasem stał się młotem na czarownice.

Reklamy w Your Computer i Popular Computer Weekly (1983 rok)

Specjalnie dla Was (jest piąteczek, możemy się pośmiać!) przetłumaczyłem instrukcję:

Znajdujesz się na arenie gier Jedy uzbrojony w działko laserowe. Obraca się ono tylko zgodnie z ruchem wskazówek zegara, kontrolowane klawiszem 0. Od działka prowadzi osiem torów. Na końcu każdego może pojawić się D. Vader. Jeśli go zobaczysz, obróć się w stronę jego toru i szybko strzel laserem, inaczej stracisz jedno ze swych pięciu żyć. Jeśli zobaczysz R2, nie strzelaj do niego, bo... zostaniesz wyeliminowany. Po zabiciu około dwudziestu Vaderów przejdziesz do następnego etapu gry. Jest osiem etapów - każdy z nich szybszy od poprzedniego.

Tak, ten czarny robal po prawej to sam D. Vader!

Żeby było śmieszniej, gra ta wcale nie jest taka zła - na poły bezmyślne klikanie w dwa klawisze często daje więcej przyjemności niż wspomniane produkcje na Atari 2600 (sic!).

Tymczasem we wrześniu 1984 roku pojawił się automat do gry (coin-op) ze stajni Atari (nie mylić, broń Boże, z konsolą 2600!) z grą Return of the Jedi (licencjonowaną już przez Lucasfilm).

W sumie wyprodukowano 800 takich maszyn, a cena detaliczna każdej z nich wyniosła 2095 dolarów. I tu ciekawostka - japońska wersja zwała się Jedi no Fukushuu, co przekłada się nie na Powrót Jedi a na Zemstę Jedi (pierwotny tytuł VI sezonu Star Wars, który został przemianowany ze względów ideologicznych - wszak rycerze Jedi nigdy nie szukają zemsty!).

Wierzcie lub nie, ale ta grafika powalała wówczas na kolana! Tytuł prezentował nam rozgrywkę w rzucie izometrycznym (fenomenowi temu poświęciłem niedawno aż pięć artykułów!) opartą na wydarzeniach filmowych. Sterować mogliśmy speed bikerami, machiną AT-ST oraz Sokołem Millennium. Wersja na ZX Spectrum pojawiła się tym razem aż pięć lat po premierze oryginału, czyli w 1989 roku - ze zgrabną, choć oczywiście znacznie zubożoną grafiką (do dziś mam niepokojące podejrzenia na temat tego, co tak naprawdę robią Ewoki na końcu etapu):

W tej chwili ktoś zapyta, czy nie zapomniałem o arcade'owej "egranizacji" epizodu piątego. Otóż nie - i jest to kolejna ciekawostka. The Empire Strikes Back pojawiło się na automatach dopiero po Return of the Jedi - w roku 1985 - jako tzw. conversion kit do już istniejących automatów Atari. W sumie wyprodukowano 544 zestawy w cenie 595 dolarów każdy. Sama gra stworzona została jako wektorowy shooter - dokładnie taki, jak zręcznościowa poprzedniczka, opisywana tydzień wcześniej Star Wars Arcade.

W grze mogliśmy walczyć podczas ataku na Hoth - naszymi przeciwnikami były imperialne sondy oraz machiny kroczące (AT-ST i AT-AT). Mogliśmy też zasiąść za sterami Sokoła Millennium i walczyć w przestrzeni kosmicznej. Finałowy etap to szalony pościg poprzez pole asteroid...

W 1988 roku gra doczekała się wersji na ZX Spectrum, Commodore C64, Amstrad CPC, Atari ST oraz Commodore Amiga. Uważny Czytelnik dostrzeże więc, że w przypadku ZX Spectrum przywrócono arcade'owej serii właściwą chronologię (Return of the Jedi pojawił się na tej platformie w 1989 roku).

Od starożytności do jesieni średniowiecza

[a_cover img="https://static.antyweb.pl/wp-content/uploads/2015/12/169547.jpg"]

Tymczasem powróćmy jeszcze na chwilę do złotych lat osiemdziesiątych, bowiem oto czeka na nas azjatycka perełka. W 1987 roku tylko i wyłącznie w Japonii (na szczęście!) pojawia się gra Star Wars na platformę Nintendo Entertainment System (NES - w Japonii znany jako Famicom). Tytuł był hybrydą platformówki i celowniczka. To jedyna produkcja na świecie, w której Luke Skywalker jest brunetem, walczy mieczem świetlnym z ptakami i kieruje Sokołem Millennium! A to wszystko mało, bo Darth Vader - teraz trzymajcie się ramy! - podczas pojedynku zamienia się w skorpiona, rekina i pterozaura!

Polecam Wam do obejrzenia reakcję youtubera znanego jako Angry Video Game Nerd. Sami zresztą możecie spróbować szczęścia na online'owym emulatorze tutaj. Uprzedzam jednak uczciwie - nie chcecie w to zagrać...

W 1991 roku japoński eksperyment niczym zaraza zombie wydostał się z wysp i na NES trafiła kolejna platformówka Star Wars - tym razem oficjalnie firmowana przez Lucasfilm, a wydana przez JVC. Niestety, równie nieudana, co azjatycki protoplasta.

Graficznie co prawda lepsza, merytorycznie jednak pozostawała głupawą grą zręcznościową, na siłę podciągniętą pod markę. Dość powiedzieć, że na początku biegamy Skywalkerem po jaskiniach, a naszym pierwszym przeciwnikiem są... zielone gluty kapiące z sufitu. Tytuł jest frustrująco trudny, bowiem niezależnie od tego, jakie podłoże mamy pod nogami, nasz bohater się ciągle ślizga. Zagrajcie sami tutaj!

Gra doczekała się kontynuacji. W tym samym roku 1991 (a wedle innych źródeł rok później) na NES trafił tytuł The Empire Strikes Back. Opisywać gry nie ma sensu. Jeśli macie odwagę i stalowe nerwy, zapraszam do zabawy tutaj.

Tymczasem znana w Japonii od 1990 roku konsola nowej generacji - 16-bitowa Super Nintendo (SNES) - w 1991 roku podbija Stany Zjednoczone, a rok później Europę. Zgodnie z nazwą platformy w 1992 roku pojawia się Super Star Wars, kolejna... platformówka (choć z elementami shootera 2D i 3D). To bodaj pierwszy raz w historii Gwiezdnych Wojen, kiedy to Lucasfilm ustępuje w czołówce nazwie LucasArts.

Ponownie mamy do czynienia z opowieścią "apokryficzną" (znów skorpiony i zielone gluty!!!), jednak lepsza grafika i sterowanie, ciekawsze lokacje i przygody, wszystko to sprawia, że choć tytuł frustruje, chcemy grać dalej.

Jak można się spodziewać, Super Star Wars (1992) doczekało się dwóch kontynuacji - Empire Strikes Back (1993) i Return of the Jedi (1994). Kliknijcie na wybrany tytuł, by zagrać za darmo online.

Złoty wiek Jedi

[a_cover img="https://static.antyweb.pl/wp-content/uploads/2015/12/Vebb_Grievous_Fisto.jpg"]

Niewiarygodne, ale nagle nastało oświecenie i świat ujrzały pierwsze najlepsze tytuły spod znaku Star Wars! Nie oznacza to, że winniście teraz oczekiwać szczytu możliwości graficznych czy najlepszego gameplaya. Chodzi raczej o mariaż wszystkich cech i jednocześnie poziom realizmu i wierności oryginalnej filmowej trylogii.

W 1993 roku pojawia się Rebel Assault jako zwiastun zmian. Tytuł, pierwotnie wydany na platformę Sega CD, dla pecetowców stał się natychmiast motorem napędowym do zakupu drogiego wówczas CD-ROM-u. To jeszcze nie był moment, w którym komputer PC mógłby wyświetlać ładnie oteksturowaną grafikę 3D, renderowaną w czasie rzeczywistym. Rebel Assault był więc bardziej filmem interaktywnym niż grą, albo - jeśli wolicie - tzw. rail shooterem, czyli celowniczkiem, w którym użytkownik miał niewielkie pole do manewru, bowiem miał do czynienia z prerenderowanym środowiskiem gry (tuszę, że czytają to gracze - dla pozostałych osób powyższe zdanie będzie branżowym bełkotem).

Jak na klasyczny „rail shooter” przystało, gracz nie ma wielkiego wpływu na ruch swojego statku, może tylko nieznacznie odchylać się przy próbie uniknięcia kontaktu z przeszkodą, celować i niszczyć nadciągających przeciwników. Oczywiście tyczy się to tylko plansz, w których nasz statek obserwujemy z perspektywy pierwszej lub trzeciej osoby. W Rebel Assault pojawiają się bowiem także etapy, gdzie nasz bohater, z wiernym blasterem w ręku będzie anihilował żołnierzy przeciwnika. Tutaj z kolei mamy w pełni statyczne tła a jedyna możliwość ruchu to wychylenie się i oddanie strzału. W trakcie gry będziemy mogli poszaleć na Tatooine w kabinie T16 Skyhopper, walczyć z TIE Fighterami w polu asteroid, próbować zniszczyć maszyny kroczące AT-AT a także odtworzyć słynny rajd w „kanale”, którego celem jest zniszczenie Gwiazdy Śmierci. (źródło)

Jak napisał dziennikarz portalu gry-online.pl, tytuł trudno nazwać programem wybitnym, trzeba uczciwie przyznać, że niegdyś szokował, zwłaszcza tym co można było zobaczyć na ekranie. Była to jednak dopiero zapowiedź tego, w którym kierunku podąży LucasArts i jak szeroko rozwinie skrzydła. Prawdziwy król nadszedł po cichu wcześniej tego samego roku i wkrótce miał zapanować na długi czas…

Ps. W najbliższych dniach przypomnimy wam kolejne części tego cyklu

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama