Recenzja

Pompatyczny, pełen patosu, ale ludzki i zjawiskowy. Ad Astra - recenzja

Konrad Kozłowski
Pompatyczny, pełen patosu, ale ludzki i zjawiskowy. Ad Astra - recenzja
8

Sci-fi jest ostatnio w modzie, a teraz otrzymujemy intrygującą mieszankę: Brad Pitt, Tommy Lee Jones, piękne ujęcia, rodzinna tajemnica i czeluście kosmosu. Czy po seansie Ad Astra powoduje wstrzymanie oddechu, podobnie jaki robiły to zwiastuny? Widzieliśmy film w kinie IMAX i mówimy wprost.

Gdy tylko ujrzałem pierwsze materiały promocyjne filmu Ad Astra, byłem pewien, że jest to film, który muszę zobaczyć. Eksploracja kosmosu, niedaleka przyszłość, dalekie loty, a do tego fantastyczna obsada i James Gray, jako reżyser, którym mógł świetnie wstrzelić się w oczekiwania lub dramatycznie przestrzelić. Pierwsze recenzje Ad Astra były umiarkowanie dobre lub dobre - produkcji zarzucono to i owo, a teraz wiem dlaczego, chociaż z drugiej strony wiem też, dlaczego Ad Astra trzeba po prostu zobaczyć. I to w najlepszych możliwych warunkach, więc zalecany jest seans IMAX. Oto dlaczego.

Ad Astra - Brad Pitt i Tommy Lee Jones razem na ekranie

Akcja Ad Astra (Ku gwiazdom) rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, w której anteny sięgają poza chmury, a Księżyc i Mars to miejsca skolonizowane przez człowieka. Nasza rasa przeniosła się tam ze swoją rozwiniętą technologią, ale i problemami oraz konfliktami. To wymowne, że w większości produkcji traktujących o bazach zbudowanych na powierzchni (lub pod nią) naszego naturalnego satelity, wspomina się o braku granic, nieporozumieniach, zbrojnych konfliktach i walce o surowce. Nieco spokojniej jest na Marsie, ale Czerwoną Planetę trapią też inne problemy. Ludzkość zdołała przygotować technologię, która jest w stanie przeanalizować nasze wypowiedzi, zachowanie i reakcje organizmu, by ostatecznie wydać ocenę o gotowości do lotu w kosmos, a wyprawa na Srebrny Glob wygląda niczym dzisiejszy rejsowy lot samolotem na inny kontynent. Bardzo ciekawa i piękna wizja.

Brad Pitt, Roy McBride, jest synem najsłynniejszego astronauty w historii ludzkości. Jego ojciec (Tommy Lee Jones) dotarł jako pierwszy do Jowisza, Saturna, a później Neptuna. Jego badania i poszukiwania obcej cywilizacji trwały kilkanaście lat, po czym kontakt się urwał. Z tego powodu Roy poproszony został o pośrednictwo w próbie nawiązania kontaktu - po króciutkim zastanowieniu zgadza się, być może dlatego, że niedawno uniknął śmierci w wypadku. W wyniku podobnych zdarzeń na Ziemi zginęło blisko 50 tysięcy ludzi, dlatego niezwłocznie należy poznać przyczynę i zapobiec kolejnym takim sytuacjom.

Fabuła Ad Astra nie jest zbyt zawiła, ale przekonująca

Fabuła Ad Astra nie jest nazbyt skomplikowana, a narracja prowadzona przez Brada Pitta pomaga odnaleźć się w niektórych zawiłościach. Jego spokojny, acz pod spodem pełen emocji głos nie wyjaśnia wszystkiego, ale wystarczająco. Za scenariusz odpowiadają James Gray oraz Ethan Gross i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że od samego początku wiedziano, jakim budżetem będzie dysponować produkcja. Gdyby nie zjawiskowe obrazy i śliczne ujęcia, Ad Astra straciłby dużą część swojego uroku. Bliskie, niekomfortowe wręcz kadry, a także spokojna i melodyczna muzyka powodują, że momentami można poczuć się jak jeden z uczestników wydarzeń. Podobny zabieg zastosował Damien Chazelle w Pierwszym człowieku, co mi się bardzo podobało, więc delikatna powtórka wcale mi nie przeszkadzała. Ad Astra to też widowiskowe ujęcia planet Układu Słonecznego, Księżyca i przestrzeni kosmicznej - jest na co popatrzeć.

Oprócz przecudownej warstwy audio-wizualnej, Ad Astra kładzie nacisk na przesłanie. Roy McBride wyrusza (ponownie) w kosmos, jako człowiek niewzruszony i niestrapiony emocjami. Zarzuca to sobie, ale nie wie, w jaki sposób miałby odwrócić proces, który w nim zaszedł. Cieszę się, że po raz kolejny twórcy filmu sci-fi przypominają, jak tego typu wojaże (dalekie, długie i pełne niebezpieczeństw) wpływają na życia nie tylko biorących w nich udział astronautów, ale także, a może przede wszystkimi ich rodziny. Te misje zawsze mają swoje konsekwencje, choć każdy z uczestników będzie starał się to ukryć i wyprzeć - tutaj ogromne znaczenie ma narracja głównego bohatera i w kluczowych momentach bardzo ją doceniłem.

Nie będę oczywiście umniejszał w ten sposób występu Brada Pitta, na którym skupia się akcja. Złość, rozżalenie, bezradność i smutek widnieją na jego twarzy, jak na zawołanie i są bardzo łatwe do odczytania. Trudno mi jednak wskazać choćby jedną równie udaną kreację innego aktora, ale w ostatecznych rozrachunku nie ma to większego znaczenia. To Brad Pitt Show.

 

Wobec Ad Astra mam tylko jeden zarzut. Mimo, że Pierwszy człowiek czy Interstellar miewały chwile, w których akcja zwalniała, wcale nie było to tak dla mnie odczuwalne. W przypadku filmu Jamesa Graya spadek tempa może sprawić, że widz stanie się niecierpliwy. To zaskakujące, bo w niektórych scenach budowanie napięcia wychodzi mu znakomicie, lecz w innych niestety mnie zawodzi. Wiąże się to z solidną dawką patosu, jaką serwuje Gray, więc może to razić niektórych widzów, lecz wiem, że inni wyjdą z kina przejęci. Ja jestem po środku.

Ocena Ad Astra - czy warto obejrzeć?

Nie ulega jednak wątpliwości, że Ad Astra to kolejny udany filmu z kategorii sci-fi, chociaż oprócz nauki i fikcji ogromną rolę odgrywa tu także coś innego. Wybaczcie, że użyję tu angielskiego słowa humanity, ale za chwilę zrozumiecie dlaczego. Wspomnę jedynie, że oprócz osiągnięć cywilizacyjnych, jak rozwinięta technologia, w parze z tym wszystkim muszą być pielęgnowane ludzkie wartości i emocje. Ad Astra nazwę więc jednym z lepszych filmów z kategorii sci-fi-hu.

Ocena filmu Ad Astra: 8/10

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu