Felietony

Dokąd Polacy spieszą się na święta? Na cmentarz - dosłownie

Jakub Szczęsny
Dokąd Polacy spieszą się na święta? Na cmentarz - dosłownie
94

Osobisty bilans w ciągu 4 dni: 1500 kilometrów, 2 x trasa z Sandomierza do Stargardu + miejscowe dojazdy. Standardowa w okresie świątecznym dla mnie wędrówka to zawsze okres refleksji nad tym, co potrafię ja, mój zmiennik za kółkiem i inni użytkownicy drogi. Nikt idealny nie jest, ale statystyki są nieubłagane. 41 ofiar śmiertelnych w ciągu Wielkanocy to liczba, która wiele mówi o tym, co dzieje się w Polsce.

Mnie na szczęście udało się nie uczestniczyć w tej statystyce. Widząc jednak to, co działo się w trakcie świąt na drogach jestem w stanie wytypować (dosłownie) osoby, które ciężko pracowały na to, aby w znaleźć się chociaż w kręgu rannych (tak, jakby to był jakiś szczególny wyczyn). Mnie nauczono się spieszyć powoli. Za każdym razem, gdy wyjeżdżam w trasę, szczególnie w okolice Szczecina, wiem, że czeka mnie przynajmniej 10 godzin jazdy. Czym więcej, tym paradoksalnie lepiej. Prędkość, brawura i brak przerw w trakcie podróży to bodaj najgorsi sprzymierzeńcy kierowcy.

Będę pierwszy

Teren niezabudowany, ładna droga. Linia przerywana, średni ruch - idealne warunki do tego, by komfortowo przejechać dany odcinek. Niech pierwszy rzuci kamień ten, kto nigdy prędkości nie przekroczył. Ja swój kamień dalej trzymam w kieszeni. Nie rozumiem jednak tych, którzy nawet na takiej szosie potrafią jechać grubo ponad 150 kilometrów na godzinę, wyprzedzając kilka samochodów jednocześnie. W przypadku kontroli drogowej skończy się to koncertowym "zabraniem lejców" i taki kierowca czasowo jest eliminowany z peletonu. Co jednak, gdy taki rajd kończy się na drzewie, albo dochodzi do wypadku dwóch (lub więcej) aut.

W radiu trąbi się o ostrożności na drogach, bo ruch, pogoda, rzucanie żabami. Co na to kierowcy? Nic sobie z tego nie robią. Notorycznie zdarza mi się, że ktoś niebezpiecznie blisko "siedzi mi na ogonie", nawet na autostradzie, gdzie prędkości to okolice 140 kilometrów na godzinę. W praktyce, rzadko się zdarza ktoś jadący poniżej ograniczenia, bardzo często jednak widać osobników, którzy prują mocno ponad zapisane w kodeksie wartości. Niemniej, jeżeli już decydujemy się na szybszą, niż pozwalają na to przepisy jazdę, miejmy na uwadze to, że musimy być jeszcze lepiej, niż zwykle przygotowani na to, że coś na drodze się wydarzy. Jazda "na ogonie" jest idiotyczna zarówno w przypadku jazdy w kolumnie przy prędkości ok. 50 km/h, jak i na autostradzie, gdy jedziemy prawie "półtorej paki". Wiele zdarzeń na drodze, które mogłyby się skończyć jedynie piskiem opon, wlicza się do smutnej w Polsce statystyki również dlatego, że ktoś zapomniał o bezpiecznym odstępie.

Odstęp - to nie nadmierna ostrożność, ale i wygoda

Mimo posiadania auta, które królem szos nie jest i raczej nie jest zdolne do osiągania wysokich prędkości w krótkim czasie (chyba, że z górki), nauczyłem się, że jeżeli już mam kogoś wyprzedzać, to wcale nie muszę trzymać się czterech liter poprzedzającego samochodu. Zauważcie - czym większy odstęp, tym lepsza widoczność z przodu. Jak już okaże się, że miejsce do wyprzedzania jest, mając margines odstępu, mogę się bezpiecznie rozpędzić i "wyskoczyć" na lewy pas po to, aby szybko zakończyć manewr. Sytuacja z kręgu tych win/win. Pamiętaj, że niemal w każdej sytuacji, gdy Ty wjeżdżasz komuś w bagażnik, wina orzekana jest na Twoją niekorzyść. To zbyt mała motywacja do tego, by nie jeździć komuś na ogonie?

Patrzę na niektórych kierowców i mam nadzieję, że wyprą nas autonomiczne auta

Patrzę również na siebie - z braku czasu wybieram raczej późne, wieczorne pory dojazdów w bardziej odległe miejsca. Na czym się łapię? Na zmęczeniu, które dla mnie (i innych użytkowników drogi) jest niemal tak niebezpieczne, jak jazda na podwójnym gazie (na co usprawiedliwienia już w ogóle nie ma). Nie zasnąłem co prawda nigdy za kierownicą, ale w duchu uznałem, że lepiej, żebym nie kierował, bo dzisiaj jestem w stanie odwalić coś niezwykle głupiego. Patrząc na margines błędów popełnianych przez sztuczną inteligencję na drodze jestem w stanie stwierdzić, że lepszego wynalazku dla branży nigdy nie będzie. Maszyna, której czas reakcji liczy się w niezauważalnych dla nas cząstkach sekundy, dostęp do ogromnej bazy informacji to coś, co jest nie do osiągnięcia dla ludzi. Eliminuje nie tylko nasze niedoskonałości wynikające wprost z biologii, ale również nasze błędy - zawinione lub nie.

Wyprzedzanie na trzeciego, brak dostosowania stylu i prędkości jazdy do warunków, olewanie znaków, ostrzeżeń to tylko kilka z kardynalnych grzechów kierowców na polskich (i nie tylko) drogach. Autonomiczne auto tak nie zrobi. Nigdy też się nie zmęczy. Nie uzna, że "ten z przodu" się nie podoba i koniecznie trzeba mu błysnąć długimi i wyprzedzić, bo wujek Staszek już zaczął drugą połówkę bez nas. Czym skutkuje taki pośpiech? Cmentarzem. A nie wieziemy przecież ziemniaków, tylko naszych bliskich. Do tego, na drogach jeżdżą też inni ludzie. Na koniec anegdotka z wczoraj:

Od Kalisza aż po Sandomierz albo rzucało śniegiem, albo w szyby walił deszcz. Warunki nieciekawe. Automat właściwie nie dobijał na tym odcinku już do najwyższych biegów, a oczy męczyły się od kontrowersyjnej w tym okresie pogody. Co jakiś czas jednak lusterko wsteczne ujawniało "króli", którym takie warunki nie przeszkadzały. Niech jadą. Ale mistrzem nad mistrze był taki jeden,
który zbliżył się do mnie z tyłu i błysnął światłami - z prawej strony linia ciągła i sporo miejsca.
Po co migał? Żeby mu ustąpić, bo koniecznie chce wyprzedzać. Zjechałem lekko na bok, bo przed chwilą Yanosik powiedział mi, że "stoją". Bolid wybierany często przez króli szos pomknął przede mną,
a już za chwilę widziałem, jak grzecznie zjeżdża na bok pochwycony za ucho przez drogówkę.
Koniec anegdoty.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu