Zabezpieczanie ebooków (ale przecież nie tylko ich, również innych multimediów, jak gry czy muzyka) to wciąż otwarta i dyskusyjna kwestia. Do niedawna...
Polski watermark idzie na podbój Portugalii i Czech. Czas DRMu dobiega końca?
Od dłuższego czasu w Polsce możemy zaobserwować odchodzenie wydawców i dystrybutorów od DRMu na rzecz watermarka, który jest mniej inwazyjny i nie wprowadza tylko ograniczeń. Znak wodny znajdziemy w ebookach zarówno od Virtualo, jak i Gandalfa, Empika, ale i innych cyfrowych dystrybutorów. Do tych pierwszych trzech technologię dostarcza poznańska firma Legimi, która wczoraj pochwaliła się sporym sukcesem.
Otóż opracowane przez Legimi zabezpieczenia wykorzystujące znak wodny zdobyły uznanie również poza granicami naszego kraju i mają trafić do portugalskiego koncernu medialnego i jednego z wiodących czeskich dystrybutorów e-treści. Niestety Legimi na razie nie chce ujawnić, o kogo chodzi. Wśród zalet swojego rozwiązania firma wskazuje, że implementacja ich technologii trwa zaledwie kilka tygodni, ale ja postanowiłem nieco pociągnąć Legimi za język, na ile oczywiście to było możliwe i dopytać się, w czym ich znak wodny jest lepszy od konkurencji.
Poza pogratulowaniem Legimi, że udało im się wyeksportować tę technologię, warto również spojrzeć na zmieniający się trend w kwestii zabezpieczeń ebooków. Jak pisałem na początku, bardziej inwazyjny DRM spotyka się ze sporym sprzeciwem użytkowników, którym ogranicza się możliwość chociażby wyboru liczby urządzeń, na których będą odczytywać daną e-publikację. Sam watermark, choć nie jest zabezpieczeniem idealnym (o takie trudno), nie jest tak inwazyjny i jest tańszy. Znak wodny nie zniechęca do kupowania ebooków, co dla rozwijających się rynków, takich, jak chociażby polski, ma to ogromne znaczenie. Dlatego cieszy mnie, że ta technologia się rozwija i mam nadzieję, że kiedyś wyprze DRM, przynajmniej, jeżeli chodzi o ebooki.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu