Pływają pomimo braku elektroniki i mogą pomóc w badaniu środowiska wodnego. Te roboty wykonano z... karmy dla ryb.

Co widzisz oczyma wyobraźni po przeczytaniu słowa „robot”? Pewnie napakowaną elektroniką maszynę, z kamerami, czujnikami i wsparciem AI – a to krzywdzący dla robotów stereotyp. Te mogą być bowiem mechaniczne, hydrauliczne czy nawet chemiczne, więc niech nie zdziwi Was to, że obiekty przedstawione w tym wpisie będą nazywane robotami. Nie mają elektroniki (jeszcze), ale mogą poruszać się samodzielnie, dzięki ciekawej reakcji. Po wszystkim mogą zaś zamienić się w rybi przysmak, zupełnie bezpieczny dla środowiska.
Robot czy karma? Szwajcarscy naukowcy łączą jedno z drugim
Wyglądają jak miniaturowe łódki, są zrobione z karmy dla ryb i poruszają się po wodzie niczym nartniki. To prawda, brzmi dziwnie, ale to właśnie dzięki takiemu połączeniu cech mogą pomóc naukowcom w badaniu środowiska wodnego bez zaśmiecania. Mikroboty to nie nowość, ale monitorowanie wody urządzeniami wyposażonymi w materiały niebiodegradowalne wiązało się z koniecznością ich wyławiania, dlatego zespół naukowców z politechniki EPFL w Szwajcarii postanowił opracować rozwiązanie, które organizmom wodnym nie zaszkodzi w razie zgubienia.
Postawiono na niewielkie, mierzące 5 cm roboty, poruszające się z prędkością od pół do trzech długości swojego ciała na sekundę. W jaki sposób, skoro nie mają elektroniki? Wykorzystując tzw. efekt Marangoniego, czyli transfer masy wzdłuż granicy faz między dwiema fazami w wyniku gradientu napięcia powierzchniowego.
Jak roboty się poruszają?
Wiem, że powyższa definicja może nie być do końca jasna, dlatego postaram się wytłumaczyć ją prościej – efekt Marangoniego to zjawisko fizyczne polegające na przepływie cieczy wzdłuż jej powierzchni, spowodowanym różnicą napięcia powierzchniowego. Dzieje się tak wtedy, gdy ciecz „ucieka” z miejsca, gdzie napięcie powierzchniowe jest niższe, do miejsca, gdzie jest wyższe. Zanim przejdziemy do znaczenia tego efektu, przyjrzymy się najpierw budowie robotów.
Zostały wykonane ze zmielonych na proszek granulek karmy dla ryb, wymieszanych z biodegradowalnym spoiwem, a kształt nadano poprzez wlanie mieszanki do form przypominających łódeczki. W środku znajduje się komora wypełniona mieszaniną kwasu cytrynowego i sody oczyszczonej, niegroźna dla środowiska. Domyka ją żelowy korek, a całość połączona jest z mikrorezerwuarem wypełnionym glikolem propylenowym, czyli górną partią robota.
Robot waży tylko 1,43 grama, więc z łatwością utrzymuje się na wodzie. Celem było jednak nie tylko utrzymanie, ale też poruszanie się po jej tafli, więc tu z pomocą przychodzi ciecz wypływająca z robota po zetknięciu z wodą.
Woda miesza się z proszkiem w komorze i dochodzi do reakcji chemicznej, w wyniku której powstaje dwutlenek węgla – jak dowiadujemy się z artykułu w Nature. Gdy gaz się rozszerza, wypycha glikol przez otwór z tyłu, a ten zmniejsza napięcie powierzchniowe wody wokół robota, powodując ruch. Najlepsze jest jednak to, że w ten sposób może poruszać się przez kilka minut w głąb akwenu, by na koniec rozpuścić się i zamienić w karmę dla ryb.
No dobra, ale jakie to ma zastosowanie? Badacze podają co najmniej dwa. Przede wszystkim robo-łódeczki mogłyby w rozległych farmach rybnych bezpiecznie dostarczać leczniczą karmę, w naturalny sposób. Drugi pomysł wydaje się nawet bardziej intrygujący, bo przy pomocy robotów można by zbierać dane do badań naukowych na temat jezior, rzek czy innych akwenów i przesłać je bezprzewodowo, choć to wymagałoby stworzenia biodegradowalnych komponentów.
„Zastępowanie elektronicznych odpadów materiałami biodegradowalnymi to temat intensywnych badań, ale materiały jadalne o określonych wartościach odżywczych i funkcjach są wciąż niemal nietkniętym obszarem. To otwiera ogromne możliwości” – prof. Dario Floreano, współautor badania.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu