Niedługo minie pięć lat od dnia śmierci Michaela Jacksona. AW to raczej nie miejsce na wspominki poświęcone tej postaci (chociaż nie ukrywam, że chętn...
Niedługo minie pięć lat od dnia śmierci Michaela Jacksona. AW to raczej nie miejsce na wspominki poświęcone tej postaci (chociaż nie ukrywam, że chętnie przeczytałbym tekst na temat technologicznych aspektów teledysków i koncertów króla popu), ale jeden wpis wypada mu poświęcić. Jest ku temu okazja – Jackson wystąpił wczoraj w Las Vegas. Przynajmniej tak donoszą światowe media. A wszystko za sprawą nowych technologii.
Amerykański gwiazdor jest jedną z tych postaci, którym show biznes długo nie pozwoli odejść. Jackson umarł, ale to nie oznacza, że nie można na nim zarabiać pieniędzy – był już film, mamy kolejną pośmiertną płytę, możliwe, iż niedługo piosenkarz ruszy w trasę koncertową. Wczoraj, podczas gali Billboard Music Awards zorganizowanej w światowej stolicy hazardu, uczestnicy imprezy mogli usłyszeć piosenkę Slave to the Rhythm z albumu Xscape (wydany niedawno). Na tym jednak nie koniec wrażeń – Jacksona można też było zobaczyć, a wszystko za sprawą hologramu.
Czy pokaz wyglądał naturalnie? Trudno odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ oglądając film z występu, wiedziałem, z czym mam do czynienia. Wyglądało to całkiem nieźle, możliwe, że gdybym siedział na widowni i zobaczył nagle Jacksona na scenie, to zrobiłbym wielkie oczy i bił brawo na stojąco. Lata temu spore wrażenie wywarł na mnie oglądany w kinie koncert U2 w formacie 3D, podejrzewam, że robiący moonwalka hologram przebiłby tamten pokaz. Jednocześnie nie mogę jednoznacznie ocenić tego, co wydarzyło się w Las Vegas.
Z jednej strony, inicjatywy tego typu kuszą. Dałbym sporo za możliwość przeżycia np. koncertu Queen, ale w pełnym składzie. A to mi "nie grozi". Okazuje się jednak, że sprawa jest do rozwiązania i pewnie niedługo ktoś wprowadzi ten pomysł w życie. To nie będzie idealny zamiennik, ale już sama namiastka show legendarnej grupy zrobiłaby pewnie spore wrażenie i na długo pozostała w pamięci. W ten sposób do życia można powołać całą plejadę zespołów i solistów. Nawet tych, którzy nie żyją od dobrych kilku dekad. Opowieści dotyczące żyjącego Elvisa nabrałyby nowego znaczenia.
Jest też druga strona medalu. Wielu z Was uzna pewnie, że kombinuję na siłę i szukam dziury w całym, ale nie do końca odpowiada mi eksploatowanie nieboszczyków. Wypuszczanie kolejnych płyt z ich twórczością, śpiewanie piosenek przez inne zespoły/osoby to też zarabianie pieniędzy na spuściźnie gwiazdy, ale jednocześnie prowadzące do podtrzymywania pamięci o artyście. To samo można nawet powiedzieć o szukaniu dodatkowych materiałów, które można wydać, choć to już stąpanie po cienkim lodzie – skoro utwór lub jego fragment nie trafił na rynek za życia piosenkarza, to pewnie były ku temu powody. Tworzenie hologramów stanowi już inną bajkę: wizerunek artysty jest eksploatowany do granic możliwości, ale nigdy nie osiągniemy wiernego odwzorowania postaci.
To jedynie "wariacja na temat", za którą stoją autorzy hologramu. Pojedyncze show może jeszcze wyglądać ciekawie, gorzej, gdy okaże się, że Jackson czy jakikolwiek inny artysta pójdzie w ślady Lenina i stanie się wiecznie żywy. To dobry sposób na zarabianie grubej kasy, ale jednocześnie prosta droga do uśmiercenia legendy. Nagle może się okazać, że Jackson śpiewa w każdym kinie, teatrze i domu kultury. Podejrzewam, że to nie spodoba się fanom (tym zagorzałym) artysty, ostatecznie doprowadzi do całkowitego rozmycia spuścizny piosenkarza. I brutalna prawda jest taka, że Jackson nawet po śmierci będzie kukiełką w rękach rodziny/producentów/menedżerów. Niby nie robi mu to różnicy, ale niesmak pozostaje.
Źródło grafiki: hi-tech.mail.ru
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu