Wielkiego pecha ma ten, kto straci życie w wyniku wypadku lotniczego. Jedna ofiara śmiertelna przypada bowiem na siedem milionów lotów. W ciągu ostatnich dziesięciu lat ginęło w wypadkach lotniczych nie więcej niż tysiąc osób rocznie. Dla porównania, w kolizjach drogowych traci życie co roku grubo ponad milion osób. Łatwiej pożegnać się z tym światem w drodze na lotnisko, niż w samolocie. Tu prawdopodobieństwo nie jest jednak rozłożone równomiernie, bowiem prawie połowa wypadków ma miejsce w trakcie końcowego podejścia (final approach) oraz lądowania. Oprócz tego, że sam manewr posadzenia maszyny jest obiektywnie złożony, piloci muszą zmagać się z innymi przeciwnościami. Wśród nich także z amatorami tyleż taniej, co ryzykownej rozrywki, polegającej na celowaniu w nich za pomocą lasera. Chińskiej taniej zabawki za marnych kilkanaście złotych, w samolot wiozący niekiedy kilkuset ludzi i kosztujący nierzadko kilkaset milionów dolarów.
Kiedy kilka lat temu dwudziestoparoletni Sergio Rodriguez bawił się laserem, kierując go w stronę amerykańskiego helikoptera policyjnego, prawdopodobnie nie spodziewał się, że przejdzie na długo na państwowy wikt. Początkowy wyrok za bezmyślny wybryk był bardzo surowy, bowiem Rodriguez miał spędzić za kratami aż czternaście lat. Po apelacji wyrok skrócono do pięciu lat pozbawienia wolności. Co roku Sergio Rodriguez znajduje w samych Stanach Zjednoczonych kilka tysięcy naśladowców, ale również w naszym kraju tego rodzaju “rozrywka” staje się coraz powszechniejsza, zagrażając poważnie bezpieczeństwu ruchu lotniczego. Tyleż poważnie, co bezmyślnie. Zwyczajny laser potrafi zaburzyć pole widzenia pilotów nawet na wysokości 3.000 metrów. Kiedy samolot jest trzysta metrów nad ziemią, skierowana weń wiązka lasera powoduje wręcz oślepienie. Badająca sprawę FBI porównuje to do wyzwolenia lampy błyskowej w zupełnie zaciemnionym pomieszczeniu. Czy jest jakieś remedium na tego typu zagrożenie?
Urząd Lotnictwa Cywilnego kontra lasery
Jak walczyć z bezmyślnymi żartownisiami? Sprawa nie jest tak beznadziejna, jak mogłaby się z pozoru wydawać. Doświadczenia innych krajów, chociażby Wielkiej Brytanii, Kanady i Stanów Zjednoczonych pokazują, że kampanie edukacyjne uświadamiające społeczeństwu stopień zagrożenia przez tego typu “zabawy” przynoszą wymierny skutek. Po ich przeprowadzeniu liczba incydentów wręcz maleje, odwracając wyraźnie rosnący trend z poprzednich lat. Urząd Lotnictwa Cywilnego (ULC), państwowy organ regulujący polski rynek lotniczy, uruchomił z początkiem kwietnia kampanię “Laser to nie zabawka”. Dodajmy, że towarzyszy jej udany materiał wideo, przyprawiony dawką gorzkiego humoru. Autorom udało się uniknąć nachalnej moralizacji, ujmując w kilkadziesiąt sekund kwintesencję problemu “Im większy samolot, tym więcej zabawy”.
https://youtu.be/lXkHGcJMQ2E?t=7s
Od kiedy ULC prowadzi statystyki tego typu (2009 r.), liczba zdarzeń związanych z użyciem lasera w ruchu lotniczym w Polsce wzrosła ponad 10-krotnie, tzn. do poziomu ponad 130 incydentów w ubiegłym roku. O ile w latach 2015-16 nastąpił niewielki regres, o tyle w 2017 roku został pobity niechlubny rekord z 2014 roku.
Nie zaskakuje informacja o rozkładzie zdarzeń na poszczególne miesiące, bowiem szczyt laserowych wyczynów przypada na okres sprzyjającej letniej aury z apogeum w lipcu w postaci 87 incydentów. To wtedy ma miejsce dwie trzecie laserowych “pojedynków” z płatowcami. Nie myli nas również intuicja podpowiadająca, że to podczas lądowania ma miejsce większość zdarzeń z użyciem laserów. Samolot obniżający stopniowo pułap jest bowiem stosunkowo najłatwiejszym celem. Ta sama intuicja można nas jednak zwieść na manowce, kiedy będziemy chcieli wskazać na port lotniczy najbardziej dotknięty plagą laserowych żartownisiów. To bowiem nie Warszawa z największym wolumenem ruchu lotniczego, a Kraków. Nie lada problem z oślepianiem pilotów notuje również Poznań.
Co niewątpliwie sprzyja w Polsce wyczynom miłośników laserowych zabaw w pobliżu lotniska, to stosunkowo mało dokuczliwe sankcje, przynajmniej w porównaniu z innymi krajami. Tymczasem żartowniś może zostać ukarany w naszym kraju grzywną (średnio to zaledwie 500 zł) oraz pozbawieniem wolności do jednego roku. Wydają się to igraszką w porównaniu z Niemcami, gdzie mandatowi nawet do 50 tys. euro może towarzyszyć dziesięć lat za kratkami. Planowane są jednak zmiany polskiego prawa lotniczego, zaostrzające górną granicę grzywny do 100 tys. złotych.
Urząd Lotnictwa Cywilnego komunikuje jasno przesłanie swojej kampanii - laser to nie zabawka. I kieruje je głównie do mężczyzn w szerokiej grupie wiekowej, od kilkunastu do nawet pięćdziesięciu lat. Dlaczego celują zabawkowymi laserami w stronę samolotów? Bo nie boją się konsekwencji, chcą się zabawić i zaimponować rówieśnikom. Co ciekawe, ULC wskazuje na obecność pasjonatów nowości technologicznych pośród osób kierujących wiązkę lasera w statek powietrzny.
Trudno ich pojmać, ale można
Poczucie bezkarności usypia czujność. Może to o sobie powiedzieć z pewnością mężczyzna, którego policjanci zatrzymali w kilkanaście minut po tym, jak na ulicy Wrocławskiej na warszawskim Bemowie oślepiał laserem pilotów lądujących na Okęciu. Prokurator postawił 34-latkowi zarzut spowodowania niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym, za co grozi do ośmiu lat pozbawienia wolności.
W ubiegłym roku policja zatrzymała 49-latka, który oślepiał pilotów maszyn startujących ze stołecznego portu. Również i tego sprawcę udało się błyskawicznie zlokalizować dzięki współpracy z Polską Agencją Żeglugi Powietrznej. Piloci przekazywali na bieżąco zatrudnionym w tej instytucji kontrolerom ruchu lotniczego przypuszczalne miejsce emitowania wiązki laserowej. Aresztowany w Ursusie mężczyzna posiadał ponadto broń hukową bez pozwolenia oraz pochodzący z przestępstwa telefon komórkowy.
W ręce Straży Granicznej wpadł również pewien nastoletni poznaniak, który oślepiał pilotów samolotów lądujących na wielkopolskim lotnisku Ławica. Sprawcę udało się szybko zlokalizować dzięki wskazówkom podanym przez pilotów tureckiego i włoskiego samolotu, którzy w przybliżeniu podali źródło emisji oślepiającego ich światła.
O tym, że proceder kierowania wiązki laserowej w stronę samolotów trwa nie od dziś, świadczy incydent z 2012 roku. Wtedy to pilot samolotu linii JetBlue został oślepiony na tyle, że jego oko zostało uszkodzone, na szczęście w niewielkim stopniu i nie na trwałe. Co znamienne, doszło do tego na pułapie aż półtora kilometra nad ziemią. Po przebyciu tak dużej odległości światło emitowane przez amatorski laser nie tworzy już skupionej wiązki, a rozproszoną plamę, która rozświetla cały kokpit.
Piotr Samson, prezes Urzędu Lotnictwa Cywilnego, tłumaczy zagrożenie związane z laserami następująco: “Pilot podczas podchodzenia do startów i lądowania musi być maksymalnie skupiony na przyrządach i w momencie, kiedy dostaje ostry sygnał laserem w oczy, traci orientację i widzialność. Szczególnie w ostatniej fazie lądowania, kiedy lot wykonywany jest manualnie, nie w automacie, kiedy wszystko jest w rękach pilota”.
Technologia w sukurs oślepianym pilotom
Czy mamy zatem w końcu jakieś remedium? Z jednej strony kampania edukacyjna, podnosząca poziom świadomości zagrożenia wynikającego z nieodpowiedzialnego używania laserów, którą prowadzi Urząd Lotnictwa Cywilnego. Z drugiej strony zaostrzenie sankcji karnych za tego typu przestępstwa i skuteczne namierzanie sprawców, jakkolwiek gros z nich umyka karzącej ręce Temidy. Okazuje się jednak, że pilot nie musi być bezbronny wobec oślepiającej go wiązki lasera.
George Palikaras, założyciel i prezes firmy Metamaterial Technologies Inc. zaproponował rozwiązanie technologiczne w postaci filtrów, które blokują wiązki laserowej nie wpływając jednocześnie na widzialność. Technologia ta powstaje we współpracy pomiędzy MTI oraz europejskim Airbusem. Rozwiązanie to nazwane “metAIR” zostało zaprezentowane na ubiegłorocznych targach lotniczych w Farnborough:
Na marginesie warto dodać, że laser nie musi być w kontekście samolotu synonimem bezmyślnej destrukcji. Katedra Robotyki i Mechatroniki Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie pracuje nad systemem diagnozowania uszkodzeń w płatowcach (ale także np. jachtach) z wykorzystaniem lasera. Chodzi tutaj przede wszystkim o uszkodzenia poszycia zbudowanego z materiałów kompozytowych . Metoda ta nie wymaga ingerencji w materiał, ani nawet bezpośredniego kontaktu z nim. Jak to działa? W stronę kompozytu wysyłany jest impuls laserowy trwający ułamkową część sekundy, podgrzewający na chwilę materiał o kilkadziesiąt stopni Celsjusza. Po rozszerzeniu materiału wnika weń fala sprężysta, a informacje o drganiach materiału zbierane są wibrometrem laserowym. Analiza odbitej wiązki pozwala na stwierdzenie, czy i jak kompozyt uległ uszkodzeniu.
A może trochę kultury, czyli “Just Culture”
Bezpieczeństwo jest traktowane w lotnictwie absolutnie priorytetowo. O tym, że nie jest to pustosłowie, przekonują nas statystyki ruchu lotniczego, które donoszą niezmiernie rzadko o ofiarach śmiertelnych ginących w wypadkach lotniczych. To efekt wypracowanej przez dziesięciolecia praktyki drobiazgowego badania incydentów, opracowywania i stosowania wynikających z nich zaleceń. “Lessons Learned” pasuje do lotnictwa jak do mało której innej dziedziny gospodarki. Dlatego istotne jest raportowanie wszelkich uchybień, nawet jeżeli nie wystąpił żaden incydent. Bo następnym razem to samo uchybienie może do incydentu doprowadzić.
Według Urzędu Lotnictwa Cywilnego "Just Culture" polega na tym, że jeśli ktoś zgłosi błąd, niedopatrzenie, nieprawidłowość to nie powinien zostać ukarany. Chodzi bowiem o wypracowanie działań, które pomogą rozwiązać problem i w przyszłości wyeliminować pojawianie się podobnych błędów. Jako przykład braku lub źle działającej kultury bezpieczeństwa ULC wskazał sytuację, gdy pracownik zgłosi błąd polegający np. na tym, że z uwagi na presję czasu nie wykonał zadania zgodnie np. z kartą obsługi, co w konsekwencji mogło doprowadzić do jakiegoś zagrożenia, za co zostanie ukarany zwolnieniem z pracy.
Kilkanaście dni temu do sygnatariuszy deklaracji “Just Culture” dołączyły firmy LS Airport Services oraz LS Technics, zajmujące się odpowiednio obsługą naziemną samolotów oraz ich serwisowaniem. To ważne dla nas pasażerów, aby wszyscy gracze rynku lotniczego, nie tylko sami przewoźnicy, stosowali zasady, dzięki którym zgłaszanie błędów i nieprawidłowości nie będzie obarczone piętnem donosu.
Czy “Just Culture” może pomóc w zwalczaniu zagrożeń związanych z oślepianiem pilotów? Formalnie deklaracja stosuje się do profesjonalnych uczestników rynku lotniczego. Ale przecież można sobie wyobrazić, że jej duch i przesłanie może dotyczyć nas wszystkich. Jeśli np. będziemy wyznawać zasadę braku tolerancji dla zabawy w “laserowego snajpera”, chociażby był nim nasz kolega.
Ty hałasujesz, ja oślepiam?
Kampanie informacyjne edukujące o zagrożeniach wynikających z oślepiania pilotów laserem zdają się przynosić pozytywne skutki. Pokazuje to przykład innych państw, chociaż akurat w USA spadek nastąpił, owszem, ale po prawie dwukrotnym wzroście. Czyżby kampania w Stanach Zjednoczonych nie tyle edukowała, co stanowiła zachętę do nowej, nieznanej przedtem rozrywki?
Na szczęście wyniki w Kanadzie jednoznacznie potwierdzają skuteczność działań informacyjnych, co pozwala mieć nadzieję na podobny obrót sprawy w naszym kraju.
Stany Zjednoczone posuwają się najdalej w walce z “laserowymi snajperami”, stosując wobec sprawców przepisy do walki z terroryzmem. Zmienia się również praktyka prokuratorska w naszym kraju. Nominalnie Prawo Lotnicze stanowi dla oślepiającego o grzywnie, karze ograniczenia lub pozbawienia wolności do roku. Jedna prokuratura sięga u nas coraz częściej po art. 174 kodeksu karnego, który mówi o “sprowadzeniu bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, wodnym lub powietrznym”. A ten czyn zagrożony jest już karą do ośmiu lat więzienia, zwłaszcza jeżeli był popełniony umyślnie. Tak jak wybryki laserowych snajperów.
W konkluzji warto sobie zadać pytanie - dlaczego oślepiają? Urząd Lotnictwa Cywilnego wskazuje na chęć zabawienia się, zaimponowania rówieśnikom i wypróbowania nowinek technologicznych. Przytłaczająca większość osób komentujących wiadomości o oślepianiu pilotów jest jednoznaczna w swym potępieniu wobec sprawców, proponując niekiedy drastyczne kary rodem z kodeksu Hammurabiego. Pojawiają się wszakże głosy, że przynajmniej część z “laserowych snajperów” działa z zemsty, ponieważ mieszkają na terenach, których spokój zakłócają operacje lotnicze. To może powodować krańcową frustrację, a nawet chęć odwetu. Takie nastroje wydaje się, niestety, potwierdzać jeden z komentarzy opublikowanych pod artykułem omawiającym incydent oślepiania pilotów: “Biorąc pod uwagę ten koszmarny hałas 24/7 z powodu remontu pasa 15-33 [na lotnisku Chopina, przyp. aut.], to powinni to uwzględnić jako element łagodzący. Mi sie juz śniło, że zestrzeliwuję samolot z armaty z dachu, a sąsiadowi się śniło, ze samolot mu spada do ogródka na parterze”.
Źródła zdjęć i grafik w tekście - Grafika tytułowa: Pixabay/SD-Pictures, Wykresy: Urząd Lotnictwa Cywilnego
Zobacz wszystkie wpisy poświęcone lotnictw
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu