Dlaczego ludzie wychodzą z kina podczas filmu? Mógłbym odpowiedzieć, że na znak protestu, ale to chyba nie wyczerpuje tematu - wątpię, by spore grupy widzów chciały coś zakomunikować światu opuszczając seans. Bardziej prawdopodobne wydaje się to, że spodziewali się innego filmu. I nie chodzi tylko o to, że miał być lepszy - on miał być inny. Zrozumiałbym nieporozumienia 10 lat temu, lecz jakim cudem dochodzi do nich dzisiaj, gdy film można szybko zweryfikować?
Kino jako sztuka może i jest uniwersalne, ale nie oznacza to, że każdy film będzie uniwersalny - spora część obrazów przeznaczona jest do określonej grupy odbiorców: fanów gatunku, miłośników reżysera/aktora, osób lubujących się w obrazach niezależnych czy pochodzących z egzotycznych państw. Mogłoby się wydawać, że na takie filmy wybierają się przede wszystkim ludzie zorientowani w temacie. Czasem okazuje się jednak, że w sali kinowej przebywa grupa osób, dla których film jest niespodzianką. Niemiłą niespodzianką. Spodziewali się czegoś zupełnie innego, dostali materiał, który wywołuje na ich twarzach straszny grymas.
Mniej więcej dekadę temu zostałem namówiony na film "Wielka cisza". Obraz prezentuje życie zakonników i, jak sam tytuł wskazuje, główną rolę odgrywa cisza. Prawie trzy godziny ciszy. Nie napiszę, że to były najlepiej spędzone trzy godziny w moim życiu. Sali jednak nie opuściłem, walczyłem do końca. I byłem zszokowany, gdy zapaliły się światła - sala była prawie pusta, a zaczynaliśmy z pomieszczeniem wypełnionym ludźmi. Widziałem, że widzowie się wymykali, ale nie sądziłem, że ewakuowało się 95%.
Sytuacja miała miejsce w połowie poprzedniej dekady - Internet nie był tak rozwinięty, jak dzisiaj. Podkreślam to, by pokazać, że kiedyś możliwości weryfikacji było mniej. Ludzie mogli nie wiedzieć, na co się wybierają. Chociaż to naciągane wytłumaczenie. Ale zostawmy odległą przeszłość, spójrzmy na teraźniejszość. Jakiś czas temu wybrałem się na seans "Song to Song" w reżyserii Terrence'a Malicka. Ile osób wytrzymało do końca? 3. Słownie: trzy. Na początku grupa była znacznie większa, w trakcie się wykruszała. Dlaczego? Bo to trudny film (mnie się bardzo podobał, daję 8/10). Nie byłem zbytnio zaskoczony tym, co dostałem. Tego samego nie można chyba powiedzieć o reszcie widzów. Możliwe, że część z nich zobaczyła "song" w tytule, dostrzegła, że jedną z głównych ról gra Ryan Gosling i stwierdziła, że to kolejny film muzyczny (skojarzyli z La La Land). A te obrazy łączy naprawdę niewiele. Rozmowa dwóch kobiet siedzących za mną dotyczyła tego, jak długo będą walczyć i kiedy najlepiej wyjść.
Przyznam, że jestem zdziwiony: jak w dzisiejszych czasach, erze wszechobecnej informacji, można tak przestrzelić? Wiem, z trailerami trzeba uważać, ale wiele osób i tak je ogląda. Są opisy filmu, recenzje, analizy, głosy widzów. Przecież w prosty sposób można się dowiedzieć, czy to jest film dla nas. Parę miesięcy temu okazało się np., że "Milczenie" może wypłoszyć z kina sporą grupę ludzi. Przyznam, że gdy wszedłem do sali, byłem trochę zdziwiony. Ktoś mi zrzuci szufladkowanie ludzi, ale nie myliłem się zbytnio: ludzie, których obecność mnie zaskoczyła, opuścili seans. Jak tu trafili? Może zobaczyli plakat z Liamem Neesonem, przypomnieli sobie niektóre filmy z jego udziałem i doszli do wniosku, że znowu dokona zagłady na ekranie? A tu niespodzianka...
W jakimś stopniu może to oczywiście wynikać z opcji abonamentu w kinie (z której sam korzystam): ludzie idą na jakikolwiek seans, bo i tak już za to zapłacili. Problem polega na tym, że tracą czas, a ten ma jeszcze większą wartość. Chyba, że wymęczonej godziny przed ekranem i ewakuacji w połowie filmu nie uznają za marnotrawstwo. Nie zdziwiłbym się, gdyby dla niektórych była to nawet forma rozrywki: wyjdę ostentacyjnie (bo część widzów robi to głośno i widowiskowo), niech widzą, że nie oglądam każdego filmu. Nowa świecka tradycja.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu