Felietony

Internet to najlepsze, co mogło przytrafić się muzyce

Paweł Winiarski

Pierwszy komputer, Atari 65 XE, dostał pod choinkę...

Reklama

Podobno gdyby nie internet, Zbigniew Hołdys byłby dziś drugim Claptonem. A wszystko przez piratów, których działania zniwelowały sprzedaż milionów pły...

Podobno gdyby nie internet, Zbigniew Hołdys byłby dziś drugim Claptonem. A wszystko przez piratów, których działania zniwelowały sprzedaż milionów płyt. Ale nie o piractwie chciałem dziś napisać. Jeśli interesujecie się muzyką w stopniu większym niż słuchanie tego, co akurat leci w radio, pewnie tak jak ja, uważacie internet za jedną z najlepszych rzeczy, jaka mogła przytrafić tej gałęzi sztuki.

Reklama

Pierwszą kasetą, którą w pełni świadomie kupiłem, było Ride the Lightning Metalliki (mówi się, że w dopełniaczu tak właśnie powinno się tę nazwę odmieniać). Rok 1990, bazar w Piszu na Mazurach. O czymś takim, jak oryginalna kaseta nikt w Polsce nie słyszał. Jeśli więc można było ją normalnie kupić, niewiele osób szukało dziury w całym.

W taki sposób zebrałem praktycznie całą dyskografię zespołu, jak również wydawnictwa, które były swoistymi kompilacjami. Ale były, głupio więc było nie posiadać ich na półce. Potem zaczęły pojawiać się w okolicy sklepy z kasetami, wprowadzono hologramy. Z drugiej strony mieszkanie w małym mieście oznaczało, że po nowe wydawnictwa albo trzeba wybierać się do większego miasta, albo zamawiać je wysyłkowo. Wciąż jednak wszystko kupowało się w ciemno, szczególnie jeśli chodzi o niszową muzykę. Nie było jej w radio, nie było w telewizji. Wspominam te czasy bardzo ciepło, wspólne zamawianie kaset i płyt ze znajomymi, żeby tylko wysyłka wyszła taniej. Przegrywanie sobie wzajemnie posiadanych kaset, by mieć w domu jak najwięcej interesujących mnie płyt. Ale mówiąc szczerze, chciałbym być nastoletnim miłośnikiem muzyki dziś.


Scenę metalową (wybaczcie, że nie poruszam innych gatunków muzycznych) śledzę do dziś. Tyle tylko, że nie muszę już zamawiać papierowych gazet by czytać wywiady, ani pytać kogokolwiek czy warto zainwestować kilkadziesiąt złotych w nowe wydawnictwo. Wszystko jestem w stanie sprawdzić w sieci. Nie mówię o pobieraniu spakowanych w rarze przedpremierowych wersji płyt zamieszczanych na rosyjskich forach z muzyką. Muzycy sami podtykają mi materiały pod nos, zachęcając do zakupu nowego albumu.

Przedpremierowe streamingi całych płyt na portalach (na ogół przez Soundcloud), umieszczanie pełnych krążków na Bandcampie. Do tego jeden, dwa przedpremierowe utwory na YouTubie, filmy z próbkami na Facebooku. Doskonale wiem, na co przeznaczyć pieniądze, nie kupuję już kota w worku. Dzięki mediom społecznościowym fani mają kontakt z zespołem. Oczywiście nie ma pewności, że po drugiej stronie nie siedzi wynajęty student opiekujący się profilem, ale nie trzeba już pisać papierowych listów do ulubionych twórców.

To samo z zakupami. Sklepów z płytami już praktycznie nie odwiedzam, czasem zdarza mi się kupić coś w Empiku. Praktycznie wszystko zamawiam przez sieć. O krążków, aż do koszulek. Cyfrowej dystrybucji muzyki nie lubię, dlatego przynajmniej raz w miesiącu wyczekuję paczki z płytą CD, która trafi do pobliskiego paczkomatu. A zakup trwa przecież chwilę i nie wymaga ruszania się sprzed ekranu.


Reklama

Do tego dochodzą jeszcze amatorskie produkcje. Dzięki sieci jest do nich dostęp, młode zespołu nie potrzebują wielkich pieniędzy i znajomości do nagrania płyty czy jej sieciowej promocji. Muzycy mają natomiast dostęp do darmowych filmów, w których ludzie uczą jak grać na instrumencie, jak nagrywać, masterować, czy miksować muzykę.

Internet to najlepsze, co przytrafiło się muzyce, niestety nie każdy artysta jest w stanie to wykorzystać. Dla zespołów z oddanymi fanami, YouTube to forma promocji, Facebook pozwala pomóc w organizacji koncertu, ogarnąć spotkanie z fanami. Pozwala też informować ich na bieżąco o pracach nad płytą czy przygotowaniach do jakichś wydarzeń związanych z zespołem. Ale widzę, że wielu polskich artystów ma wielomilionowe odtworzenia na YouTubie, a sprzedaż płyt niezależnie od tego, czy format jest cyfrowy, czy analogowy - zwyczajnie kuleje. I często jako źródło problemu wskazuje się internet. Wcześniej piractwo, dziś usługi streamingujące muzykę i YouTube. A może po prostu trzeba nagrywać dźwięki, na które ludzie będą chcieli wydać swoje ciężko zarobione pieniądze. Ja też słucham wielu utworów czy płyt tylko w sieci, właśnie na YT i Spotify. Dlaczego ich nie kupuję? Nie dlatego, że mogę je mieć w abonamencie czy serwisie z filmami. Po prostu są za słabe, bym wydał na nie pieniądze.

Reklama

grafika: 1

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama