Gry

Zaczynamy tydzień, ale ja czekam już na weekend. Ekscytujący weekend

Maciej Sikorski
Zaczynamy tydzień, ale ja czekam już na weekend. Ekscytujący weekend
Reklama

Weekend, weekend i po weekendzie. Nie pozostaje nic innego, jak tylko… czekać na kolejny. Podejrzewam, że nie jestem jedyną osobą, której chodzą po gł...

Weekend, weekend i po weekendzie. Nie pozostaje nic innego, jak tylko… czekać na kolejny. Podejrzewam, że nie jestem jedyną osobą, której chodzą po głowie myśli tego typu, choć oczywiście pracę swą bardzo lubię ;) Tym razem czekam na piątek szczególnie, można rzec podwójnie. Do klasycznej potrzeby wypoczynku dojdzie inny powód: Intel Extreme Masters. Zamierzam odwiedzić imprezę, chociaż fanem e-sportu nie jestem. Co zatem ciągnie mnie do Spodka?

Reklama

Zacznę od dość istotnej informacji: nie jestem wielkim fanem gier stanowiących filary e-sportowej imprezy. Jeśli mam być szczery, to nawet nie do końca wiem o co w nich chodzi. Chociaż to trzeba doprecyzować: chodzi o to, by pokonać przeciwnika (przeciwników), zgarnąć puchar, kasę, uwielbienie fanów i numery telefonów fanek. Sam cel nie jest mi zatem obcy, ale drogi do niego nie potrafię już opisać. Zarówno LoL, jak i StarCraft II są dla mnie czarną magią. Nigdy nie grałem, w roku ubiegłym kolega tłumaczył mi podczas meczu w Spodku, co robią zawodnicy i czym jest zergling. O dziwo to jedno słowo zapadło mi w pamięć - opis musiał mną wstrząsnąć.

Do Katowic nie przyjeżdża mój idol, którego mecze oglądam godzinami w Sieci, nie zmierzam do świątyni polskiego sportu (i nie tylko sportu), by zobaczyć w jednym miejscu światową czołówkę graczy. Albo inaczej: nie stanowi to dla mnie nadrzędnego celu. Nie będę wiwatował/płakał, gdy któryś z zawodników wygra/przegra. Relacji z walki o grubą kasę też nie napiszę. Przynajmniej nie napiszę takiej, która obfitowałaby w szczegóły z potyczki. Pojawia się zatem pytanie: po co wybieram się do Spodka i dlaczego czekam na to wydarzenie? Powodów jest kilka, każdy dobry, razem tworzą zestaw, który nie pozwala siedzieć w domu. Zwłaszcza, że od jakiegoś czasu mieszkam w Katowicach.

Po pierwsze: emocje i autentyczność

Przyznam, że to, co zobaczyłem w ubiegłym roku w hali Spodka, zrobiło na mnie spore wrażenie. Tysiące ludzi przeżywających wirtualne potyczki, obserwujących graczy, ale przede wszystkim ich poczynania w cyfrowym świecie, wstrzymujących oddechy i ekspresyjnie wyrażających radość, rozczarowanie, smutek. Tam nie było udawania, sztucznych tłumów, licznych grup ludi, którzy z braku alternatywy przyszli popatrzeć, co też nowego zafundowało im miasto. Zdecydowana większość kibiców wiedziała, po co przyszła i korzystała z możliwości celebrowania e-sportowego święta.

Dopiero po wizycie w Spodku i zobaczeniu tłumów skandujących nicki swoich ulubieńców, przekonałem się, że e-sport nie jest hasłem-wydmuszką. Wcześniej niejednokrotnie czytałem na jego temat, zastanawiałem się, w którą stronę zmierza ta branża i czy ma szanse na rozwój. Próbowałem odpowiedzieć na proste pytanie: czy e-sport może się stać alternatywą dla tego tradycyjnego? I podczas IEM 2013 znalazłem na nie odpowiedź. Sport w formie cyfrowej nie sprawi, że ludzie przestaną się ekscytować Gran Derbi, Igrzyskami Olimpijskimi czy Super Bowl - przywołane symbole sportu nie znikną. To nie nastąpi (przynajmniej dzisiaj tak zakładam), ale do ich grona trzeba będzie dopisać kilka wydarzeń e-sportowych, ponieważ nie mamy do czynienia z jakąś jedno sezonową modą.

Emocje sportowców, ich menedżerów, kibiców, komentatorów są jak najbardziej prawdziwe, a to czyni wiarygodnym całe omawiane zagadnienie. Kibice nie oglądają potyczek Realu Madryt i Barcelony tylko dlatego, że w grę wchodzi olbrzymia kasa, temat pompują media, a na boisku nie brakuje sportowców-celebrytów. Miliony ludzi chcą na to patrzeć, ponieważ autentycznie skacze im ciśnienie i przez kilka godzin chcą się ekscytować tym wydarzeniem. Nierzadko te 90 minut meczu zapewnia im emocje, jakich przez długie miesiące nie doświadczają w codziennym życiu. Szukają igrzysk i je znajdują. Okazuje się, że w e-sporcie jest podobnie. Świat, w którym zawodnicy prowadzą walkę, kierowane przez nich jednostki czy inicjowane bitwy są cyfrowe, czyli „wyimaginowane”, ale sukcesy/porażki, okrzyki, łzy, uśmiechy i stres należy uznać za jak najbardziej autentyczne. A to przyciąga i elektryzuje.

Po drugie: organizacja i edukacja

Miło wspominam ubiegłoroczną odsłonę IEM w Katowicach, ale daleki jestem od stwierdzenia, że była to impreza idealna. Mam tu na myśli kwestie organizacyjne – o sportowych z wiadomego powodu nie będę się wypowiadał. W tym roku wybiorę się zatem do Spodka, by sprawdzić, jak poradził sobie organizator, jakie wnioski wyciągnął z poprzedniej odsłony wydarzenia. A wyciągnąć powinien – nie tylko dlatego, że zobowiązuje do tego ranga wydarzenia, czyli finał Intel Extreme Masters. Ważne jest także to, by pokazać zaangażowanie, zrozumienie własnych błędów oraz chęć udowodnienia, że jest progres, że przyłożono się do stworzenia naprawdę dopieszczonej imprezy, czegoś, co ludzie będą wspominać latami i to wyłącznie w pozytywach.

Wielu osobom katowicki IEM z roku 2013 kojarzy się zapewne z bardzo długimi kolejkami, koniecznością odstania w nich kilku godzin (w mrozie) i to bez pewności, że wejdzie się do środka. Zdecydowanie były to słaby element tamtego wydarzenia, ale organizator jest rozgrzeszony – takich tłumów chyba nit się nie spodziewał. W tym roku postanowiono rozwiązać sprawę trochę inaczej i pojawiła się opcja płatnych biletów. Jeżeli jednak ktoś nie chce płacić, to nie musi – takie rozwiązanie wiąże się po prostu z koniecznością wczesnego ustawienia się w kolejce. Jestem zatem ciekaw, jak sprawdzi się nowy pomysł i czy będzie go można uznać za złoty środek.

Reklama

Kolejna sprawa, moim skromnym zdaniem dość istotna, to gastronomia. Ubiegły rok był pod tym względem klapą. W dużej mierze wynikało to oczywiście z niespodzianki, jaką zrobili organizatorowi kibice, czyli z olbrzymiego zainteresowania wydarzeniem, ale w tym roku takie usprawiedliwienie nie zadziała. Osoba, która wybiera się do Spodka na cały dzień powinna mieć gdzie zjeść, napić się, odpocząć od zgiełku hali widowiskowej. I nie może czekać godzinę w kolejce po kanapkę z kotletem. Potrzebni są także dobrze zorientowani ludzie z personelu, którzy okażą się pomocni, gdy będzie tego wymagała sytuacja. Pisząc krótko: odwiedzam IEM 2014, by sprawdzić, jak przygotowano się do finału i czy dokonano postępu w porównaniu do roku poprzedniego.

Chcę się także dowiedzieć, czy katowicka impreza może być inspiracją dla firm i władz (różnych szczebli). Wielu urzędników było zapewne zaskoczonych tym, co przyniosła e-sportowa impreza z roku 2013. To mogło pobudzić wyobraźnię i zachęcić do dalszej pracy na tym polu. Okazało się, że temat jest poważny i warty eksploracji, że drzemie w nim olbrzymi potencjał. Zapewne nie zauważyli tego wyłącznie katowiccy urzędnicy. Jestem zatem ciekaw, czy pojawią się przedstawiciele innych polskich miast, którzy w roku ubiegłym mogli usłyszeć o sukcesie "imprezy komputerowej" w sercu Śląska. Czy przyjadą, by zweryfikować te informacje i sprawdzić, jak zagadnienie wygląda od podszewki? Czy potem sami zechcą spróbować zorganizować inne e-sportowe wydarzenie?

Reklama

Wspomniana kwestia nie dotyczy jedynie urzędników – te same pytania można odnieść do przedstawicieli biznesu. Czy przybędzie firm, które zechcą wyłożyć pieniądze na szerzenie idei e-sportu? Każdy sportowiec potrzebuje sponsora, a o tych czasem bardzo trudno. Fajnie byłoby mieć mocnych reprezentantów na e-sportowej arenie, lecz ci nie pojawią się po pstryknięciu palcami. Mam zatem nadzieję, iż nie zabraknie w Spodku ludzi z grubszym portfelem lub ich przedstawicieli, którzy postanowią przyjrzeć się całej sprawie z bliska.

Po trzecie: autopromocja ;)

Od gali rozdania Oscarów minął tydzień, ale temat cały czas powraca za sprawą słynnych selfie. Można się z tego śmiać, lecz jednocześnie trzeba brać przykład – w Spodku nie zamierzam odpuścić nikomu, kto będzie miał identyfikator. Gwiazd nie znam, a intuicja może mnie zawieść – nie ma sensu ryzykować, trzeba pstrykać fotosy z każdym. Zwłaszcza, jeśli jest Azjatą z kolorowymi włosami. Przecież to musi być jakiś koreański gwiazdor. Gorzej z LoLem, bo tam już chyba nie odnotowuje się takiej dominacji Koreańczyków. To jednak mały problem - skoro zakładam, że pyknę zdjęcie z każdym, to będę po prostu weryfikował albumy po imprezie...

PS Jeżeli jakaś firma jest w stanie (i chce) wyłożyć okrągłą sumkę (spokojnie, nie zażądam 20 mln) za zdjęcie sprzętu np. w towarzystwie Grzegorza Marczaka, to proszę o kontakt - najlepiej poza tekstem i AtyWebem, by zachować dyskrecję.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu

Reklama