Crowdfunding to słuszna koncepcja. Kibicuję temu zjawisku, bo stwarza ludziom możliwość rozwoju, realizacji planów czy marzeń. Na AW zwracałem już jed...
Crowdfunding to słuszna koncepcja. Kibicuję temu zjawisku, bo stwarza ludziom możliwość rozwoju, realizacji planów czy marzeń. Na AW zwracałem już jednak uwagę, że coraz więcej rzeczy zaczyna mnie razić w tym biznesie. Kickstarter, który zamienił się w sklep z przedsprzedażą, Indiegogo, na którym pojawiają się nierealne projekty (na Kick też), wzrost liczby naciągaczy czy plagiatorów wśród zbierających pieniądze. W USA federalni zajęli się oszustem z największego serwisu. Efekty ich działań nie napawają optymizmem.
Człowiek nazywa się Erik Chevalier i w roku 2012 zbierał pieniądze na grę planszową The Doom That Came to Atlantic City. chciał 35 tysięcy dolarów, zebrał ponad 120 tysięcy. Pieniądze wpłaciło prawie 1250 osób i, co łatwo policzyć, większość ludzi wsparła projekt sumą znacznie przewyższającą kilka dolarów. Jeśli traci się na takiej akcji 5 dolarów, to można się zdenerwować, ale zazwyczaj machnie się ręką. Jeśli jednak powierzyło się komuś 100 dolarów, to człowiek spodziewa się, że otrzyma coś w zamian.
W tym przypadku towar nie dotarł do darczyńców. Chevalier po jakimś czasie poinformował, że nie da rady tego zrealizować, ale pieniądze odda. Nie oddał. Do akcji wkroczyła w końcu Federalna Komisja Handlu. Niektórzy oszukani pewnie podkręcali już wąsa na myśl, że oszust trafi do wiezienia. Okazało się jednak, że nie trafi - podpisano ugodę, w której największą karą jest obowiązek zwrotu większości środków pozyskanych dzięki zbiórce na Kickstarterze. Sęk w tym, że oszust wydał kasę - przypomina to przypadek Jakuba Śpiewaka z fundacji Kidprotect. Pieniądze przepuszczone "na życie". Chevalier nie ma środków, by oddać wspomnianą sumę, więc sąd zawiesił tę karę. Ma być odwieszona, gdyby okazało się, że jednak ma kasę, ale ją ukrywa.
Sprawiedliwy wyrok? Cóż, darczyńcy powinni mieć świadomość, że podejmują pewne ryzyko wpłacając pieniądze na realizację projektu w ramach crowdfundingu. I nie żal mi ludzi topiących środki na akcjach, które już na pierwszy rzut oka wyglądają podejrzanie, a takich nie brakuje. Jeśli ktoś wierzy, że grupka zapaleńców zbuduje w garażu lepszy smartfon niż Apple w swoich pracowniach, to nie powinien być zdziwiony, gdy okaże się, że ekipa nie dotrzymała obietnicy. W tym przypadku chodziło jednak o grę planszową - skoro pojawił się pomysł, to jego realizacja nie była chyba poza zasięgiem osoby zbierającej środki. Ludzie mogli wierzyć w to, że otrzymają produkt.
Łagodny wyrok może zachęcić innych do robienia wałków w ramach crowdfundingu: zbierasz kasę, przepuszczasz ją albo ukrywasz, a gdy zrobi się gorąco pokazujesz puste kieszenie i mówisz, że nie masz z czego oddać. Tracą darczyńcy, tracą uczciwi twórcy. Czy ostry wyrok zlikwidowałby ten problem, bo inni baliby się odsiadki? Może i tak, ale to mogłoby też przestraszyć ludzi, którzy nie mają zamiaru kraść - bo co będzie, jeśli projektu po prostu nie uda się dowieźć, choć poświęci się mu wszystkie siły i pieniądze? Też więzienie? Jest problem.
Przyznam, że nie wiem, jak go rozwiązać. Może powinno się zacząć od zadania pytania, czy twórcy powinni używać takich platform jako sklepów? Jak już wspominałem utrata kilku dolarów boli zdecydowanie mniej niż utopienie kilkuset zielonych, a na to są narażenie ludzie kupujący nieistniejący towar. Twardy orzech do zgryzienia.
Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu