Militaria

Wojna i polityka w „Pierścieniach władzy” są jeszcze gorsze niż w „Rodzie smoka”

Krzysztof Kurdyła
Wojna i polityka w „Pierścieniach władzy” są jeszcze gorsze niż w „Rodzie smoka”
10

Tydzień temu opisałem, jak źle wygląda militarna strona „House of the Dragon”. Jak się okazuje, serial ten i tak błyszczy w porównaniu z drugą z „gwiazd” fantasy, czyli „Rings of Power”. W produkcji Prime absurd goni absurd i nie ratują go pozostałe elementy filmowego rzemiosła.

Uwaga! Spoilerów na kopy!

O zawieszeniu niewiary

Zacznijmy jednak od tego, co wielokrotnie w rozmowach dotyczących filmów i seriali się pojawia, czyli tłumaczeniach bezkrytycznych fanów danego dzieła filmowego, że „o co się czepiacie, to fantasy, tu wszystko wolno”.

Owszem, producenci od dłuższego czasu próbują wytresować bezrefleksyjnego widza, który ma być podatny jedynie na efekt „wow” i tanie efekciarstwo, ale choćby historia oryginalnej „Gry o Tron” pokazuje, że to niełatwe. Gdy „GoT” z superinteligentnego serialu zmienił się w głupkowaty blockbuster, stał się wręcz pośmiewiskiem, które mogło zamordować tę franczyzę.

Świat fantasy może mieć „na wyposażeniu” smoki, magię, jednorożce i co tam sobie jeszcze autorzy, scenarzyści i reżyserzy nie wymyślą. Jednocześnie jednak, w ramach zbudowanego uniwersum, twórcy powinni trzymać się reguł, które sami wymyślili. Powinni pamiętać, że w tych światach część zasad jest tożsama z naszym, więc zbyt frywolne podejście do tego aspektu wprowadzi do historii fałszywe nuty.

Co ważne, pojedyncze sceny, dla dramaturgi, wizualnego efektu czasem łamią te zasady nawet w dobrych produkcjach. I dobrze, zasady są od tego, żeby je łamać. Żeby to jednak robić, trzeba wykazać się wyczuciem i ostrożnością. Drobnych niespójności w oryginalnym „Władcy pierścieni” nie da się wyłapać, ponieważ 99% czasu mamy spójny wiarygodny świat. Nad 1% przejdziemy do porządku dziennego. Niestety w „Rings o Power” jest odwrotnie.

Miłe złego początki

Zaczęło się całkiem obiecująco, od wrzucenia nas w środek ogromnej bitwy w Śródziemiu. Twórcy nie bawili się w pokazywanie wodzów, taktyki, dostaliśmy chaotyczny obraz ze środka pola bitwy z dynamicznymi i efektywnymi ujęciami. Ten sposób kręcenia scen militarnych jest generalnie polecany wszystkim, którzy chcą zaoszczędzić kasy na konsultancie wojskowym.

Nie pokazujemy planu, nie silimy się na próby ukazania dlaczego dany bohater ma być doskonałym, a inny kiepskim dowódcą. Scenarzysta i reżyser unikają pułapek logicznych, a bitwa i efektywne pokazanie rzezi zawsze jakoś się sprzeda. OK, kupuję to. Niestety, twórcy z bitew, potyczek, pojedynków i wojny uczynili jeden z podstawowych elementów tego serialu.

Jeszcze w pierwszym odcinku otrzymaliśmy sceny oddziału zwiadowczego Galdrieli, w których mocno zaczęło zgrzytać. Zwiadowcy, najtwardsi wojownicy, po spotkaniu z byle trolem narzekają, że nie powinno ich tu być, mimo że znaleźli trop, za którym ganiali latami. Galadriela, nie patrząc na stan oddziału ani logikę, chce iść z garstką ludzi w nieokreślone coś na północy, zamiast „donieść do centrali”.

Elfi król z kolei ignoruje z równie niewyjaśnionego powodu ostrzeżenie, nagradzając elfy za bezowocne szwendanie się po Środziemiu. Co więcej, likwiduje elfie strażnice nawet tam, gdzie są ponoć mocne poszlaki mówiące, „że coś się dzieje”. Ale OK, rządzący bywają głupi, Galadriela jest narwana, a reszta elfów chce do domu. Na tym etapie wciąż można było mieć jeszcze cień nadzieji, że coś z tego będzie.

ADHD, schizofrenia, wino i polityka

Następnie Galadriela wyskakuje ze statku na środku morza (!) i cudowanie ocalona dociera do Numenoru. Tutaj dostajemy w końcu „wielką politykę” prowadzącą do wojny. Tyle że właśnie z tego powodu w wyspiarskim królestwie zaczyna się już totalny zjazd poziomu tego serialu.

Twórcy prowadzą rozgrywki polityczne z gracją słonia w składzie porcelany, czego najbardziej spektakularnym przykładem jest chyba wątek „zamieszek” w mieście, „stłumiony” przez kanclerza Pharazona czerstwą mową i butelką wina. Scenarzysta wyrąbał ten wątek dwuręcznym krasnoludzkim toporem.

Równie wspaniale rozbudowano tutaj główne postacie. Cudownie odnaleziony Halbrand, król Śródziemia (przeszły, przyszły, niedoszły - nie wiemy) przejawia cechy rozdwojenia jaźni, raz jest rozsądny, by potem wdawać się w idiotyczną awanturę. Galadriela dla odmiany wygląda, jakby uciekła z terapii dla osób nadpobudliwych. Jednak z jakichś powodów w Numenorze się nimi przejmują.

Być może dlatego, że rządzi tym cyrkiem nieogarniętą Tar-Miriel. Co prawda początkowo nie przekonują jej słowa przypadkowo odnalezionych rozbitków, że należy ruszyć na wojnę przeciw dawno niewidzianemu Sauronowi (czy Sauron jest teraz z wami w pokoju?), ale ostatecznie przez opad liści z drzewa zmienia zdanie. Tak, wiem, przeznaczenie, znaki...

W ramach wątku politycznego dostajemy jeszcze początki emancypacji domoniczno-komicznego kanclerza, które jednak nie przekonują nawet jego własnego syna, który ni z tego, ni z owego, w 5 odcinku zostaje wykreowany na romantycznego twórcę numenorskiej Międzynarodówki i wysadza jeden z przygotowanych do wypłynięcia okrętów, prawie przy tym ginąc. Tak nawiasem, okręty wojenne najwyraźniej mają tam w zwyczaju stać zupełnie niestrzeżone.

Kolejna ciekawostka, wyłowieni bezpośrednio po tym zdarzeniu syn kanclerza i Isildur, który na statek włamał się z innego powodu i uratował nieudolnego sabotażystę, nie stają się jednak z miejsca podejrzani, nawet przez sekundę. Dlaczego? Ano dlatego, że scenarzysta chciał Isildura wysłać na wojnę, a nie do paki, a nie mógł zapewne przeznaczyć na tę „intrygę” więcej niż 10 min. odcinka. Miało być szybko, za to widowiskowo.

Plan wojny

Plan wojny z Sauronem jest równie uroczy. Regentka Miriel wraz z Galadrielą oraz Halbrandem mają udać się na czele 500 jeźdźców do Śródziemia. Ot, takie rozpoznanie bojem z królową na czele, dość niespotykane w historii wojskowości. Swoją drogą, Halbrand opowiada na odprawie o orkach w Śródziemiu pokonujących jego ludzi, których najwyraźniej nie dostrzegli stacjonujący tam setki lat elfowie... Ci przecież akurat się wycofują.

Powiedziałem 500 jeźdźców? Na początku może i 500, ale ostatecznie 300. Wielki wyspiarski Numenor po spaleniu dwu okrętów najwyraźniej nie miał ich czym zastąpić i popłynęły tylko trzy. Straty marszowe na takim poziomie zapewne doprowadziłyby do odwrotu każdy taki oddział, ale co tam. Tak więc królowa w otoczeniu 300 konnych, bez zaplecza, rusza na Saurona, a wszyscy fani heroic fantasy muszą być wniebowzięci.

Z drugiej strony, jak się patrzyło na pokazane wcześniej działania orków, którzy goniąc po lesie przeciwników strzelali bez sensu z łuków, ale gdy Ci pierwsi wybiegli już na otwartą polanę (i z nieznanych nikomu przyczyn zatrzymali się w bezruchu), to okazało się, że łuczników ukradziono z planu „Rodu smoka”, z niewielkiej odległości nie potrafili ich trafić. Więc może faktycznie tych 300 konnych to aż nadto na armię Saurona?

Logistyka Numenoru

Sztuka logistyki Numenoru jest za to w tym serialu na tak wysokim poziomie, że Putin jeśli go ogląda z pewnością obgryza paznokcie z zazdrości. Na trzy malutkie statki zdołano jakimś cudem załadować bowiem trzystu chłopa w zbrojach wraz tylomaż końmi. Nie wierzycie? Popatrzcie poniżej na te piękne ujęcia.

Następnie cała ta konnica rzuca się całodziennym galopem przez góry. Nie wiem po co, ponieważ nie wiedzą gdzie konkretnie jechać, a same konie muszą być chyba mechatroniczne, żeby to wytrzymać. Żartuję oczywiście, wiadomo od razu po co są te sceny. W całym serialu mamy co chwilę do czynienia z ujęciami slow-mo, w których najwyraźniej reżyser jest kompletnie zakochany. Jak wiadomo konnica w slow-mo wygląda najlepiej w galopie i stąd takie rozwiązanie.

Oczywiście nasi bohaterowie z precyzją godną GPS trafiają do wioski, gdzie akurat inni nasi bohaterowie toczą nierówną walkę z orkami i zdradzieckimi sąsiadami. Skąd, jak i dlaczego akurat tam pojechali? To wie tylko scenarzysta.

I tak się ten serial deus ex machina toczy. Fabuła jest tylko pretekstem do tego, aby móc pokazać a to ujęcie w slow-mo, a to kawałek bitwy, ładnie wyrenderowane góry, okręty czy miasta. Nie ma budowy prawdziwych relacji między bohaterami, nie ma dbania o detale, nikt nie zastanawia się, czy dane rozwiązanie ma sens czy nie. Typowy blockbuster, tyle że w serialowej wersji.

Czy to wystarczy? Mam wrażenie, że i tak i nie. Serial ewidentnie nie zdobył pozycji nowej „Gry o Tron”, a opinie sna jego temat są mocno... podzielone. Nie znam chyba żadnego fana fantasy, Tolkiena, filmów Jacksona, które nie byłby nim zażenowany, z drugiej strony zapewne sprzeda się, podobnie jak „Wiedźmin”, na tyle, aby Prime uraczyło nas kolejnymi sezonami. Szkoda kolejnej straconej szansy.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu