VOD

Liczyłem na więcej, bo widowisko to nie wszystko. Recenzja Thor: Miłość i grom

Konrad Kozłowski
Liczyłem na więcej, bo widowisko to nie wszystko. Recenzja Thor: Miłość i grom
0

To już czwarte podejście do solowej historii Thora, a widzowie po naprawdę udanym “Ragnaroku” byli głodni nowej historii. Za kamerą ponownie Taika Waititi, który przygotował… więcej tego samego z drobnymi nowościami. Czy to wystarczyło, by “Thor: miłość i grom” był sukcesem?

“Thor” jest jedną z postaci, na barkach której budowano MCU. Pierwszy film sięga 2011 roku, więc bohater Chrisa Hemswortha jest z nami od ponad dekady. Udział w licznych solowych filmach oraz wspólnych projektach jak Avengers sprawił, że bóg piorunów podbił serca także tych, którzy komiksów nie czytali. Problemem stała się jednak pewna wtórność w historiach i jego poczynaniach, na co receptą ma być jeszcze szerszy udział Natalie Portman jako Mighty Thor i pojawienie się Christiana Bale'a jako Gorr. Ten drugi jest bardzo potrzebny powiewem świeżości i nadaje filmowi nieco innego wymiaru ze względu na wyjątkowość czarnego charakteru. 

Sporo tego samego, ale nie zabrakło iskry

Oczywiście nadal ma wiele cech wspólnych z typowymi bad guy’ami, jak chociażby przyświecający mu cel wyeliminowania wszystkich stojących na drodze do władzy, ale jednocześnie jest to dość skomplikowana i przywodząca na myśl horrory postać. Dobrą passę kontynuuje Portman, której dano szansę zaistnieć na ekranie w ciekawszy niż dotąd sposób, choć niektóre wątki są dość banalne i przewidywalne.

Dla równowagi udało się jednak zachować właściwy balans, bo wiele scen filmu potrafi rozbawić, wzruszyć i wciągnąć na maksa, dzięki czemu nowy “Thor: miłość i grom” jest sequelem poprzedników podkręconym do granic (aktualnych) możliwości. Historia jest nieco ciekawsza, postacie pozwalają sobie na więcej i są bardziej różnorodne, a momenty, gdy akcja zwalnia i można złapać oddech skutecznie angażują, bo nie mamy wrażenia, że trafiliśmy do lunaparku, gdzie przez cały czas musimy siedzieć z rozdziawioną buzią.

Taika Waikiki ma talent, ale potrzebuje więcej swobody

Duża w tym zasługa reżysera, który umiejętnie wykorzystuje angaż innych postaci, których obecność na ekranie można by z łatwością zmarnować, gdyby popadło się w schematy. Filmu MCU często nawiązują do popkultury i tym razem także kilka takich scen się znalazło w filmie, co po prostu daje czystą radość w trakcie seansu. Duży wpływ na dobry odbiór filmu mają też aspekty wizualne, bo Waititi ma znakomite wyczucie, w jaki sposób należy zaprezentować wybrane sceny, pociąć je i jaki dobór barw zastosować. Mimo, że film jest kolorystycznie płaski, jak wiele innych produkcji Marvela, to jest to mniej zauważalne dzięki talentowi reżysera, który w pewnych ramach robił, co mógł.

Dobrym gustem wykazał się też dobierając kawałki, które przygrywają w kluczowych scenach i świetnie komponują się z ogólną estetyką filmu. Coraz częściej mamy okazję usłyszeć rockową muzykę i kawałki z lat 80. w produkcjach takiego kalibru, co tylko cieszy, ale przecież nie jest to pierwszy raz, bo pamiętamy Thora z Led Zeppelin w tle, więc pewna ciągłość została zachowana.

Liczyłem na więcej, bo widowisko to nie wszystko

Największym problemem nowego Thora jest brak pewnej głębi tej historii, bo choć miewa ona swoje momenty, to przewidywalność scenariusza i kroczenie po wytyczonej przez lata ścieżce dla tego rodzaju filmów sprawia, że trudno maksymalnie zanurzyć się w tej historii i dać jej zapanować nad naszymi emocjami. Bo gdy mówimy o stronie wizualnej, żartach i dynamice, to nie wskażemy większych wad w “Thor: miłośc i grom”, ale film wciąż gra na podobnych nutach, co poprzednie odsłony, a tworząc kolejny element większej układanki nawet osoby o takiej wyobraźni jak Waititi muszą iść na ustępstwa i wpasować się w pewne ramy. “Thor: miłośc i grom” to dwie godziny czystej rozrywki, a przecież po to chodzi się do kina, więc czy możemy na cokolwiek narzekać? Owszem, bo ponownie dostajemy coś podobnego, więc można było śmiało liczyć na więcej.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu