Militaria

Nie technologia, a lobbyści. Jak stare firmy kosmiczne walczą o wojskowe zlecenia

Krzysztof Kurdyła

...

1

Kosmos kosztuje. To stwierdzenie nie będzie zaskoczeniem dla nikogo, kto interesuje się sprawami rynku kosmicznego. Jedne z najbardziej intratnych zleceń, szczególnie w Stanach Zjednoczonych, to te dokonywane przez Departament Obrony i wojsko. Trwa o nie ostra polityczna walka...

SpaceX wstawia nogę w drzwi

Zlecenia wojskowe przez długi czas były domeną „starych” firm z tej branży, ale SpaceX kilka razy dokonało w tym wygodnym układzie wyłomu. Najpierw nieoczekiwanie doprowadziło do końca projekt Falcona 1, zyskując trochę zaufania ze strony wojskowych. Następnie, dzięki blitzkriegowi na rynku cywilnym firma Elona Muska przejęła 40% zleceń z bardzo intratnego programu National Security Space Launch (NSSL).

60% zleceń w jego ramach zgarnął stary wyjadacz tego rynku, firma ULA, będąca joint-venture startowym stworzonym wspólnie przez Boeinga i Lockheed Martin, których chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. ULA i jej mocodawcy mogą się z tego cieszyć jedynie z pozoru.

Cena czyni cuda

Teraz przed otwarciem 3 fazy wspomnianego już programu NSSL, pojawiło się dla nich poważne zagrożenie. Organizacja House Armed Services Committee (HASC) w trakcie debat nad nową ustawą dotyczącą tych kwestii przekonująco argumentowała za otwarciem się wojska na zlecenia innych firm i inny, bardziej liberalny tryb ich zakupu.

Tymczasem za jeszcze bardziej elastycznym modelem opowiada się samo wojsko, a konkretnie nie tak dawno stworzone Siły Kosmiczne. Te są obecnie w fazie planowania wielu programów, ale nie cierpią (kto cierpi?) na nadmiar gotówki.

Dowolność wyboru dostawcy tego typu usług jest w ich ocenie remedium na dotychczas wysoki ceny wojskowych zleceń. Jeden z przedstawicieli sił zbrojnych powiedział ostatni bez ogródek, że wojsko za wszelką cenę chce uniknąć „cen z epoki Tirana”. Titan dodajmy, był jedną z flagowych rakiet ULA.

Zatrzasnąć drzwi

ULA i firmy za nią stojące, mające problemy z nową rakietą Vulcan, utrzymanie konkurencyjnych cen i czujące pod tym względem oddech rosnącej konkurencji z rynku „New Space” próbują z nowym trendem ostro walczyć, szkoda, że w gabinetach polityków.

Lobbyści Boeinga i Lockheeda przygotowali dla jednego z deputowanych do Izby Reprezentantów pismo, w którym domagają się, aby wojsko przy wybieraniu dostawców wymagało od dostawców, aby spełniali „pełne wymagania określane wcześniej przez armię”. Za tym kryje się wymóg posiadania dużej rakiety, zdolnej do wynoszenia obiektów na orbity LEO, MEO i GEO.

To wykluczyłoby wiele firm, które w najbliższym czasie będą wchodzić na rynek z tanimi rakietami latającym na LEO. Ze SpaceX ULA nie ma szans się pojedynkować, ale biorąc pod uwagę dotychczasową praktykę wybierania conajmniej dwu dostawców zablokowanie mniejszych graczy praktycznie gwarantowałoby im zlecenia 3 fazy.

Jedyny gracz z dużą, potencjalnie gotową rakietą to Blue Origin, ale ta firma musi najpierw dostarczyć silniki BE-4 dla ULA, zanim otrzyma je jej New Glenn. Inna rzecz, że dla ULA ta taktyka może skończyć się zupełną kompromitacją. Silniki BE-4 dopiero będą integrowane z Vulcanem i w branży ocenia się, że gotowość rakieta osiągnie może pod koniec 2023 r. Po warunkiem oczywiście, że nic się znów po drodze nie wysypie. ULA jednocześnie nie ma już backupu w postaci Atlasa V, rosyjski silniki zostały już rozdysponowane na sprzedane wcześniej misje.

Mam wrażenie, że najbliższe miesiące mogą ostatecznie przekreślić duże wpływy, jakie stare firmy wciąż mają w dziedzinie wynoszenie obiektów na orbity. Osobiście mam nadzieję, że Space Force przytrze im nadchodzącym przetargiem, a ULA w szczególności, nosa. Jeśli chcemy szybkiego postępu w tej dziedzinie trzeba wrzucić te kosmiczne tłuste koty z powrotem na konkurencyjną technologicznie karuzelę.

 

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu