Militaria

Z czym Polska wyszła „w pole” we wrześniu '39 i dlaczego poszło tak źle?

Krzysztof Kurdyła
Z czym Polska wyszła „w pole” we wrześniu '39 i dlaczego poszło tak źle?
84

Kampania wrześniowa to jedno z najbardziej traumatycznych wydarzeń w naszej historii. Nasza armia poniosła szybką klęskę, tłumaczoną najczęściej niemiecką przewagą w jakości i ilości nowoczesnego sprzętu. Czym walczyło wojsko II RP i dlaczego tak słabo wypadało na tle agresora?

Słowo wstępne

Ze względu na obszerność tematu, już na wstępie zaznaczę, że nie wymienię tu każdego rodzaju broni i sprzętu znajdującego się na wyposażeniu obu armii. W każdej z armii jednostki mniej ważne (np. Obrony Narodowej, dywizje rezerwowe, dywizje kolejnych niemieckich fal, oddziały tyłowe, graniczne etc.) potrafiły dysponować prawdziwą mozaiką sprzętu wyciąganego z głębokich zakamarków magazynów mobilizacyjnych.

Nie znajdziecie tu też opisów broni, która była w jednostkach w niewielkich ilościach, na przykład dopiero wprowadzanego przez III Rzeszę pistoletu maszynowego MP 38. Pamiętajcie też, że tam gdzie opisuję ilość posiadanego sprzętu dotyczy to jednostek nierezerwowych, a w przypadku III Rzeszy dywizji I fali. Nie wymieniam tu też, ze względu na chęć zachowania sensownej wielkości artykułu, różnych odstępstw, które występowały w każdej z armii. W tym artykule skupiam się wyłącznie na najbardziej podstawowym i masowo stosowanym sprzęcie.

Broń indywidualna

Najliczniejszym „elementem” każdej z armii jest oczywiście żołnierz piechoty. Piechur armii II RP wyposażony byłw karabin wz. 98 lub wz. 98a. Był to już wtedy prawdziwy ewenement, polskie wojsko, wbrew temu co robiły w tym czasie inne armie świata zdecydowało się w 1936 r. przywrócić  długie karabiny. Stosowane wcześniej krótsze, lżejsze i poręczniejsze karabinki wz. 29, pozostały na wyposażeniu jednostek specjalistycznych, np. saperów czy artylerzystów, były też etatową bronią naszych kawalerzystów.

Jest to broń powtarzalna z czterotaktowym zamkiem, strzelająca nabojami karabinowymi 7,92 x 57 mm Mauser. Były zasilane ze stałych magazynków o pojemności 5 naboi, które ładowało się ze specjalnych łódek. Broń była dobrze oceniana, choć nieco narzekań można było usłyszeć o jej podatności na zabrudzenia. Nie było to jakiś wielki problem, ale karabiny takie jak Mosin czy Lee-Enfield sprawowały się pod tym względem lepiej.

Nasz kraj rozpoczął ich produkcję w latach 20-tych, gdy dzięki Radzie Ambasadorów otrzymał wyposażenie i dokumentację fabryki Mauserów z Gdańska. Polskie kb i kbk w zasadzie nie różniły się od ich niemieckich odpowiedników, które w czasie II Wojnie Światowej były również podstawową bronią Wehrmachtu. Polscy konstruktorzy wprowadzali przez cały okres międzywojenny pewne zmiany, ale były to tylko drobne usprawnienia. Warto natomiast podkreślić wysoką jakość produkowanej u nas broni.

Z kolei polscy oficerowie posiadali krótką broń osobistą, którą w tym czasie był już najczęściej pistolet Vis wz. 35. Jeśli chodzi o wykonanie, była to broń rbardzo wysokiej jakości, a konstrukcyjnie... cóż, delikatnie mówiąc broń była mocno inspirowana konstrukcją Colta M1911. Wprowadzono tam kilka kosmetycznych zmian, ale opinie o tym, że jest to plagiat nie są rzadkością.

Broń wsparcia

O ile na poziomie broni indywidualnej różnic pomiędzy obiema armiami nie było, to już na broni wsparcia można było je już wyraźnie zauważyć. Polskie oddziały były wyposażane w ręczny karabin maszynowy wz. 28, czyli polską wariację na temat BAR-a (Browninga M1918). Polscy konstruktorzy amerykańską konstrukcję mocno poprawili, szczególnie w temacie ergonomii. Niestety, 20-nabojowe magazynki i niewymienna lufa (w polu) powodowały, że jego szybkostrzelność nie była zadowalająca.

Drugim „koniem pociągowym” był ckm wz. 30 z charakterystyczną dla broni chłodzonych wodą chłodnicą wokół lufy oraz zasilaniem taśmowym. Również on bazował na konstrukcji Browninga, w tym wypadku M1917. CKM był szeroko stosowany w wojsku, montowano go na niektórych pojazdach, na  umocnieniach stałych, miał wysoką szybkostrzelność, ale był jednocześnie skomplikowany w obsłudze i mało poręczny.

Obie konstrukcje wstydu nie przynosiły, ale w porównaniu do niemieckiego uniwersalnego karabinu maszynowego MG 34 wypadały po prostu blado. Zasilane z taśm lub dużych magazynków, pozwalające strzelać z dwójnogów lub ciężkich podstaw, poręczne, szybkostrzelne i wytrzymała ukmy zapoczątkowały erę nowoczesnej broni wsparcia trwającą do dziś.

Kolejną bronią wsparcia niższego szczebla był niezbyt udany granatnik wz. 36. Ze względu na niezbyt przemyślaną konstrukcję ciężko było prowadzić z niego skuteczny i celny ogień w warunkach polowych, a do tego jego granat był dość słaby. Jego niemiecki odpowiednik, przypominający moździerz granatnik 5 cm l.Gr.W.36 był znacznie lepszą i skuteczniejszą bronią.

Najbardziej drastyczną różnicę znajdziemy jednak w moździerzach. Na stanach polskich dywizji było po 20 szt. wz. 1931 o kalibrze 81 mm. Była to dobra broń, problem w tym, w niemieckich wielkich jednostkach, jego porównywalnego jakościowo odpowiednika, moździerza 8 cm Granatwerfer 34 posiadano po 54 szt. Ponad dwa razy więcej moździerzy może zrobić różnicę.

Broń przeciwpancerna

Na wyposażeniu polskiej armii mieliśmy dwa podstawowe środki obrony przeciwpancernej. Pierwszym był, niewciągnięty oficjalnie na etat z powodu utajnienia, karabin przeciwpancerny wz. 35 Ur. Zasada działania tego karabinu jest podobna do systemu Mausera, z czterotaktowym zamkiem i 4 nabojowym magazynkiem. Nabój 7,92 × 107 mm DS opracowano specjalnie dla tej konstrukcji. Na używane przez Niemców we wrześniu czołgi był wystarczający.

Trzeba jednak pamiętać, że choć można było przy jej użyciu zatrzymać czołg czy pojazd pancerny, to nie dało się go całkowicie zniszczyć. Jego głównym celem było porażenie załogi po przebiciu pancerza, bądź uszkodzenie jakichś ważnych elementów wozu. Należało jednak liczyć z tym, że takie maszyny wcześniej czy później powrócą na pole walki.

Znacznie potężniejszą bronią przeciwpancerną była 37 mm armata wz. 36, czyli popularny Bofors. Wysokie walory bojowe, niezawodność i skuteczność czyniły z niej jeden z najbardziej wartościowych sprzętów, jakim dysponowała polska armia. Stanowiła też główne uzbrojenie najlepszego polskiego czołgu, 7 TP. Armat tych było jednak zdecydowanie za mało, a te które posiadano, ze względu na trakcję konną używaną do ich transportu, nie miały wystarczającej mobilności.

Po niemieckiej stronie, choć rusznic przeciwpancernych PzB 38 i 39 było niewiele i używano je sporadycznie, sytuacja była o niebo lepsza. Ich odpowiednik Boforsa, armata 3,7 cm PAK 36 była równie dobra, ale znacznie liczniejsza, a co jeszcze ważniejsze, wszystkie oddziały je posiadające zostały zmotoryzowane.

Na poziomie dywizji Polacy dysponowali 24 armatami Bofors, a Niemcy 75 szt. PAK 36. Jeśli dodamy do tego przytłaczająco większą ilość posiadanych pojazdów pancernych i opancerzonych przez stronę niemiecką, to stanie się jasne, że mamy tu do czynienia z jedną z najpoważniejszych pięt achillesowych armii II RP.

Artyleria

To jednak i tak nic w porównaniu z niemiecką przewaga ilościową i organizacyjną w zakresie klasycznej artylerii. Najpierw suche liczby:

W większości polskich dywizji mieliśmy na stanie po:

  •  6 armat piechoty w kalibrze 75 mm - po 2 na pułk piechoty
  • 24 armat 75 mm (w pułku artylerii lekkiej)
  • 12 haubic 100 mm (w pułku artylerii lekkiej)
  • 3 armaty 105 mm (w dywizjonie artylerii ciężkiej)
  • 3 haubice 155 mm (w dywizjonie artylerii ciężkiej)

Część dywizji miała odwrotne proporcje lekkich haubic do armat.

 

Tymczasem dywizja niemiecka dysponowała aż:

  • 20 armatami 7,5 cm
  • 6 haubicami 15 cm
  • 36 haubicami 10,5 cm (w pułku artylerii)
  • 12 haubicami 15 cm (w pułku artylerii)

W samych lufach, nawet nie biorąc pod uwagę jakości dział, wychodzi 48 do 74 szt.

To jednak nie oddaje nawet w części niemieckiej przewagi w tym zakresie. Niemiecka artyleria miała bardzo sprawną łączność i logistykę. Choć ich dywizje piechoty wciąż opierały się na trakcji konnej, liczba samochodów była całkiem pokaźna (ponad 600 szt.). Do tego Niemcy posiadali w dywizjach jednostki pomiarowe artylerii, których działania umożliwiały lokalizowanie polskich armat i prowadzenie przeciw nim skutecznego ognia kontrbateryjnego.

Już to wszystko, w połączeniu z większymi kalibrami, jakością i zasięgiem ich dział powodowało, że przewaga była w tym zakresie przytłaczająca. Ale to nie koniec.  Niemieckie dywizje były grupowane w korpusach, które również miały własną dyspozycyjną artylerię, podobnie zresztą jak jeszcze wyższy szczebel, czyli armie. Przewaga w tej sytuacji robi się wręcz miażdżąca, a że artyleria to królowa wojen...

Obrona przeciwlotnicza

Sytuacja teoretycznie nie wygląda tu aż tak źle jak w artylerii, ale tylko na pierwszy rzut oka. Niemiecka dywizja dysponowała 12 holowanymi działkami przeciwlotniczymi 2 cm FlaK 30, które nie miały zbyt dobrej opinii. Polska dywizja miała co prawda tylko 4 szt., ale znacznie nowocześniejsze i zmotoryzowane działa OPL Bofors o kalibrze 40 mm.

Problem w tym, że nasze jednostki, ze względu na oparcie logistyki całkowicie o trakcję konną, były w marszu rozciągnięte znacznie bardziej niż niemieckie, a w czasie walk tendencja do rozpraszania się tylko wzrastała. W takich warunkach nawet obrona kluczowych punktów, np. mostów koniecznych do przejścia oddziałów była bardzo trudna, ponieważ było ich zbyt dużo, albo jednostki OPL był za daleko, albo jedno i drugie.

Jeśli dodamy do tego miażdżącą przewagę Niemców w powietrzu, to można zaryzykować opinie, że większość naszych wojsk nie miała sprawnej obrony OPL w żadnym zakresie. Wyjątki tylko i wyłącznie potwierdzają tę regułę. A zapomniałbym, były też ckm wz. 30 dostosowane do prowadzenie ognia OPL, ale... skuteczność tego rozwiązanie jest więcej niż dyskusyjna.

Element manewrowy

Już tylko na poziomie porównania dywizji piechoty, koni roboczych każdej armii widać, że polskie wojsko nie było przygotowane do prowadzenia intensywnej wojny.  Jeszcze gorzej sprawa będzie wyglądać, jeśli porównamy to, co w obu armiach miało odpowiadać za manewr. A przypomnę, manewr był u nas obowiązującą doktryną, wojsko odmieniało to słowo przez wszystkie przypadki.

W armii II Rzeczypospolitej manewrowy „komponent” składał się z 11 brygad kawalerii oraz 2 brygad pancerno-motorowych. Do tego mieliśmy jeszcze 3 bataliony czołgów lekkich (2 z 7TP, jeden z R-35), które miały być przydzielane przez Naczelnego Wodza np. dowódcom konkretnych armii. We wrześniu 1 i 2 bczl trafiły w ten sposób pod skrzydła gen. Dęba-Biernackiego, dowodzącego odwodową Armią Prusy, ale... nie zostały sensownie wykorzystane.

Nasze brygady kawalerii były jednostkami słabymi, liczącymi znacznie mniej żołnierzy od dywizji piechoty, przeliczeniowo porównywalnymi do pułku piechoty. Co gorsza, przez tabory wcale nie aż tak szybkimi. Ich element „pancerny” to przestarzałe samochody pancerne wz. 34 oraz tankietki TK i TKS w homeopatycznych ilościach. Oczywiście z tym pancernym to żart, jedyne do czego te pojazdy się nadawały, to ograniczone działania zwiadowcze.

Siłą naszej najlepszej jednostki, 10 Brygady Kawalerii, było głównie jej całkowite zmotoryzowanie. Ta słynna jednostka nie miała nawet na stanie jako tako nowoczesnych czołgów 7TP, tylko szkolne Vickersy. Jej nieprawdopodobne sukcesy są głównie zasługą fantastycznego dowodzenie przez, wtedy jeszcze pułkownika, Stanisława Maczka.

Widać to jaskrawo po losie, jaki spotkał Armię Lublin z Warszawską Brygadą Pancerno-Motorową i częścią 1 bczl w składzie. Dla gen. Piskora słabym usprawiedliwieniem jest, że WBP-M była dopiero w stadium organizacji, jeśli chodzi o broń pancerną i opancerzoną miał większe siły, niż wcześniej Armia Kraków. Klęska wynikała tu głównie z przecenienia wartości, i przez to nieumiejętnego użycia, posiadanych  czołgów.

Po drugiej stronie mieliśmy niestety o czynienia z prawdziwą, systemo zbudowaną pancerną pięścią w postaci 6 dywizji pancernych (+ improwizowany Kempf), 4 lekkich (niech was ta nazwa nie zmyli) i 4 dywizji piechoty zmotoryzowanej uzupełnianych przez samodzielne pułki, takie jak np. SS-Standarte „Germania”. Nie ma tu sensu opisywać ich struktury, tym bardziej, że występowały pomiędzy nimi spore różnice, ale... pojedyncza dywizja pancerna miała na stanie ponad 300 czołgów, co oznacza, że było ich tam ponad dwa razy więcej, niż Polska posiadała w sumie czołgów 7TP.

Nie ma tu znaczenia, że większość z nich to słabsze od 7TP PzKpfw I czy porównywalne PzKpfw II i czeskie PzKpfw 38(t). Niemcy mieli ich dużo, zapewnili im sprawną łączność i przez większość czasu odpowiednią logistykę. Używali ich systemowo do przełamań i przy dużym rozciągnięciu naszych wojsk oraz słabości naszej obrony ppanc było to więcej niż wystarczające. Nie byli w swoich działaniach bezbłędni, ale to systemowe myślenie pozwalało ewentualne błędy szybko naprawiać.

Łączność i dowodzenie

Skala niemieckiej przewagi w obu tych kwestiach we wrześniu jest wręcz ciężka do opisania. Polskie dywizje miały za mało sprzętu, za mało kabla, za mało specjalistów. Łączność oparto też cześciowo o sieci cywilne, które były prowadzone napowietrznie i wzdłuż dróg. W związku z tym były regularnie niszczone przez niemieckie lotnictwo.

Przepaść pogłębiała też niechęć wielu naszych dowódców do stosowania radia, nawet gdy łączność kablowa całkiem zawodziła. Jednocześnie przez narastające chaos i rozproszenie oddziałów, wysyłanie łączników często kończyło się ich utratą, zaś wycieczki samych dowódców, z chlubnymi wyjątkami jak w przypadku gen. Thommée, paraliżowały i tak kulejące dowodzenie.

Nie pomagała nam też niespójna struktura naszej armii, nie posiadająca elastycznego szczebla korpusu. To właśnie dzięki tym formacjom Niemcy wielokrotnie bardzo sprawnie żonglowali swoimi dywizjami w sytuacjach kryzysowych. Nie pomagała nam też wcześniejsza polityka kadrowa, dzięki której generalskie stopnie dostawali ludzie nie nadający się nawet na młodszych oficerów.

Kilka przykładów do czego to prowadziło. Kluczową dla sytuacji na północnym skrzydle katastrofę różańską, przez którą utraciliśmy niezwykle ważną linię Narwi, spowodowaliśmy sobie sami, właśnie przez chaos rozkazodawczy. Niemcy nie przeprowadzili tam żadnej błyskotliwej operacji, to nasze jednostki krążyły bez ładu i składu, nie wiedząc często komu na tę chwilę podlegają. W efekcie same zeszły z najważniejszych pozycji. To samo powtórzyło się potem nad Bugiem.

Innym przykładem polskich problemów był przypadkowo wykonany w tym samym czasie atak oddziałów z Warszawy na Okęcie i Armii Łódź na Pruszków i Ołtarzew z 12 września. Niemcy, którzy znaleźli się pomiędzy tymi jednostkami byli wtedy w ciężkim położeniu, oceniając zresztą, że to skoordynowany atak. Tymczasem naprawdę atak nie dość, że nie był skoordynowany, to polskie oddziały nic nie wiedziały o sobie. W Warszawie nie wiedziano w tym czasie gdzie w ogóle są jednostki gen. Thommée. Oczywiście obie operacje się szybko rozjechału i zakończyły niepowodzeniem. A gdyby tak na te dwadzieścia parę kilometrów funkcjonowała łączność...

Logistyka

Logistyka prowadzona głównie przy pomocy mobilizowanych koni i wozów była po prostu koszmarem, a ogon logistyczny naszych dywizji był jak już wspomniałem tak długi, że bez problemu padał celem ataków lotniczych. Do tego, w połączeniu z uciekającą na wschód ludnością korkował niemiłosiernie fatalne polskie drogi. Z tego powodu wielkie jednostki traciły tabory, a przez to kluczowe zapasy. Te braki wpływały zaś na małą prędkość i nikłą siłę przebojową jednostek, szczególnie piechoty.

Im dalej, tym było gorzej. Utrata taborów powodowała, że polskie jednostki nie mogły pozwolić sobie na prowadzenie odpowiednio intensywnego ognia przed natarciami. Nie miały zwyczajnie wystarczającej liczby amunicji, albo też nie były w stanie w odpowiednim czasie dostarczyć jej na stanowiska ogniowe. Z trafieniem gdziekolwiek też były problemy, nasz system logistyczny nie potrafił zabezpieczyć cofającym się jednostkom map, a rzadko które oddziały walczyły na znanym sobie terenie.

Lotnictwo

Ostatnim elementem, w którym Niemcy mieli chyba największą przewagę, było lotnictwo. Niezależnie czy mówimy o samolotach obserwacyjnych, myśliwskich czy bombowych, nie mieliśmy się po prostu czym sę tutaj postawić. Na własne życzenie zresztą. Przez całe lata 30-te Polska żyła mrzonką o zostaniu lotniczą potęgą i autarkią. Skończyło się tym, że nasi piloci musieli bronić nieba w PZL. P-11c, który nie był w stanie dogonić nawet własnego bombowca. Dopuszczenie do tak olbrzymiej zapaści w temacie myśliwców jest po prostu niewytłumaczalne.

Tragikomicznie wygląda na tym tle Łoś, który choć w miarę nowoczesny był praktycznie bezużyteczny, nie byliśmy mu w stanie zapewnić żadnej ochrony. Kilka bombardowań przeprowadzonych przy ich pomocy w ramach działań Brygady Bombowej nie miało znaczenia. Nie lepiej było z lekkimi bombowcami PZL.23 Karaś, które były... zbyt lekkie i zbyt wolne i poniosły straty oceniane nawet na 90%. Jeśli szukać gdzieś pozytywów, to w działaniach lotnictwa rozpoznawczego, które bardzo przydało się choćby Armii Kraków czy Armii Poznań.

Niemcy potrafili niestety wykorzystać swoje atuty w powietrzu bardzo dobrze, Luftwaffe w rozbiciu naszych wojsk odegrała nie mniejszą rolę, niż niemieckie czołgi. O roli lotnictwa w taktyce blitzkriegu zresztą bardzo często się zapomina, a jest jego nieodzownym składnikiem.

Brak systemu

Pisząc, czy czytając o Wrześniu '39, szczególnie jeśli zna się jednocześnie historię II RP i jej podejście do budowy armii można popaść w depresję. To, co jest w tym najbardziej przerażające, to że o wielu „dziurach” zdecydowały nie warunki obiektywne, ale typowo polski brak systemowego myślenia. Punktowo można było czasem zrobić coś ciekawego, ale nie myślano o tym, że musi to mieć wsparcie w innych miejscach systemu naczyń połączonych, jakim jest każda armia. Ta zresztą długi czas była przede wszystkim narzędziem polityki wewnętrznej.

Pozostaje więc postawić pytanie, czy z Września 1939 wyciągnęliśmy jakieś wnioski na przyszłość? Patrząc na ostatnie, wariackie działania MON, czy wypowiedzi decydentów o braku czasu na planowanie, mam wrażenie, że nie. Ale ciekaw jestem też waszego zdania. Zapraszam niniejszym wszystkich chętnych do, mam nadzieję, kulturalnego komentowania.

Zdjęcia: wikipedia

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu