Felietony

Wóda, narkotyki i hajs. Niestety, ale opłaca się być patoinfluencerem

Jakub Szczęsny
Wóda, narkotyki i hajs. Niestety, ale opłaca się być patoinfluencerem
9

Gdyby nie to, że szkoda mi odrobinę wątroby, a i nie jestem aż tak cyniczny: już dawno robiłbym streamy, na których kląłbym jak szewc, brałbym narkotyki wszystkimi możliwymi drogami i próbowałbym prać się w oktagonie. Moim jedynym dążeniem byłyby: fejm, lajki i jak najwyższe wskazania dramometru. Też zarabiałbym godnie (a nawet i godniej), przy okazji się nie przepracowując.

Nie ma co: nurzający się w progresywnym szambie świat ma ogromny problem z autorytetami. Może inaczej: nie tylko z ich występowaniem, co jakością. Nie chciałbym iść w skrajność i wieścić Wam tutaj, że naszym jedynym autorytetem - czy to moralnym, czy to popkulturowym powinien być jedynie papież, narodowym łakociem: kremówka, a jedyną dopuszczalną formą rozrywki: nieszpory. To nie o to chodzi. Popkultura jest potrzebna, żeby spuścić z siebie powietrze i trochę ochłonąć. Kiedyś darłem łacha z idoli mojej siostry drukowanych na plakatach w BRAVO. Przy ludziach, którzy obecnie są idolami młodych... zdaje się, że byli to asceci.

Kiedy zobaczyłem materiał z Sidneuke, influencerką, która zorganizowała streama w trakcie jazdy autem (i przy okazji - potrąciła biednego czworonoga) - potelepało mną. Ja rozumiem, że nie trzeba być szczególnie lotnym, żeby robić streamy. Ale, żeby być aż tak bezmyślnym i pozbawionym moralności, by za swoją ewidentną przewinę - obarczać właścicieli psów odpowiedzialnością za zdarzenie: to już wyczyn. Sidneuke stwierdziła bowiem po tym, że to właśnie oni nie pilnują swoich czworonogów i te wpadają pod koła. W mniemaniu Pani Sidneuke, kierowca najpewniej ma jedynie obowiązek operować pedałem gazu i trzymać kierownicę: patrzenie na drogę i MYŚLENIE za kółkiem jest poza zasięgiem jej percepcji.

Daniel Magical, któremu zwrócono niedawno wolność, ostatnio "zasłynął" odebraniem mu psa, którym opiekował się w nieprawidłowy sposób. Zabiedzone zwierzę pozbawione odpowiedniej interwencji weterynarza odpoczywa teraz w spokojniejszym miejscu, gdzie nikt nie zatacza się od ściany do ściany i gdzie nikt nie wysadza okien. Tak, u Magicala ostatnio ktoś podłożył ładunek wybuchowy i spowodował zniszczenie ramy wraz z szybą. YouTube (co mnie zaskoczyło: bo nie są to eksperci w prawidłowych i szybkich decyzjach) zbanował Magicala za kolejne "dymy" i unikanie bana. Na streamach w różnych platformach dalej jednak potrafi zarobić dobre pieniądze. Operujący w dysfunkcyjnym środowisku, dzięki swojej popularności - jest w stanie finansować w dalszym ciągu postępującą degradację swoją i ludzi wokół siebie.

Tacy ludzie właśnie są idolami młodego pokolenia. A jak się znudzą "typowi patusiarze", to zawsze można pooglądać śmiesznego pana w sweterku: Krzyśka Kononowicza. Człowieka uzależnionego od swojego "pana i władcy", właściciela kanału Mleczny Człowiek. Na tym kanale monetyzuje się smutny los człowieka z pewnymi problemami mentalnymi, operującego w również dysfunkcyjnym środowisku: wspieranym również przez swojego lokatora odurzającego się rozpuszczalnikiem. Wygląda na to, że nagrywanie takich ludzi jest złotym interesem. Zamiast myśleć o własnej spółce, inwestowaniu: mogę wynająć mieszkanie, zamknąć w nim dwóch alkoholików i ich nagrywać. Będą dymy, będzie nowe uniwersum i będą pieniądze z youtube'a. Przy odpowiedniej skali można dobrze zarobić: a kukiełki w moim prywatnym terrarium zadowolą się przecież parówkami i Starogardzką.

Sex, drugs, record and stream

A mogę przecież i zmonetyzować siebie. Mogę porzucić swoje ideały i spisać na straty swoją wątrobę. Mogę "dymić" do influencerów, robić sztuczne dramy i pić na umór. Mogę lżyć kogo popadnie i być niewspółmiernie bardziej szanowany: mieć fejm, mieć hajs, mieć lajki. Mogę nagrywać filmy, jak wysadzam w powietrze toalety, termomiksy, jak tripuję po OxyContinie, jak wrzucam kał do paczkomatu. Mogę pójść w bezkresny cynizm: wiedząc, że to społeczeństwo i tak jest stracone: bo przecież zadowoli się byle czym. Więc mogę dać mu byle co. Przecież i tak nie robię nic pożytecznego na tym świecie. Nikt nie zauważy różnicy: poza moim poczuciem przepracowania i portfelem.

Ostatecznie wyjdzie na to, że nie mogę. Gdybym naprawdę mógł i chciał, zrobiłbym to już dawno. Mogę jedynie biadolić teraz nad tym, że przecież patoinfluencerzy mają tak dobrze: nic nie robią, żyją "grubo" i zarabiają również grubo. Influencerska - czy to "pato", czy "niepato" - strona mocy nie ma jednak łatwo. Takie życie oznacza dużo pokus oraz tworzy złudne poczucie potęgi. I tak oto, ostatnio wiele się słyszy o "złotych strzałach", czy nagłych śmierciach w środowisku influencerów. Ponadto, wiele mówi się, że w Polsce lub poza jej granicami - ktoś znany z TikToka, czy Instagrama... po prostu czegoś nie dźwignął. Zabił się, lub zabić próbował. Z różnych powodów: wskazując na winę hejtu, używek, chorób psychicznych samych w sobie.

Młodzi widzą jednak tylko tą "ładną" stronę influencerskiego medalu: łatwe życie, atencję i pieniądze. Nie biorą pod uwagę tego, że gdy gaśnie czerwona lampka "REC", gdy nie patrzy już nikt: ci ludzie czasami są nieszczęśliwi, bardziej prawdziwi niż przed optyką kamery. Tworzy się fałszywy obraz rzeczywistości, która nie jest taka piękna i różowa. Czy bycie influencerem oznacza łatwe życie? Najpewniej nie. Takie refleksje mnie naszły w dniu, w którym stuka mi "trójka z przodu". Trzymajcie się tam. Obiecuję, patostreamów ze mną nie będzie.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu