Militaria

Nasza obrona przeciwlotnicza nie istnieje, musimy wydać miliardy na „Wisłę”

Krzysztof Kurdyła

...

15

Parę tygodni temu pisałem o przyjeździe do naszego kraju dwu baterii przeciwlotniczych dalekiego zasięgu Patriot oraz brytyjskiego zestawu średniego zasięgu Sky Sabre. Wycieczki oddziałów obrony przeciwlotniczej nie są przypadkowe, polskie zdolności w tym zakresie są... żadne.

Program Wisła

Pisząc „żadne”, mam tak naprawdę na myśli to, że polska nowoczesna obrona przeciwlotnicza praktycznie nie istnieje. Przez dłuższy czas o naprawie tego stanu rzeczy wyłącznie dyskutowano, a gdy tylko ktoś próbował pchnąć coś do przodu, szybko był stopowany przez innych polityków. Podstawowym problemem z nowoczesnymi systemami tego typu były oczywiście pieniądze. Bateria to nie tylko wyrzutnie i rakiety, ale też skomplikowane radary, systemy kierowania ogniem, wozy dowodzenia itd. Mówiąc krótko, dobre OPL jest horrendalnie drogie.

Gdy doszło w końcu do ruszenia programu Wisła „z posad”, zamiast ośmiu planowanych baterii zakupiono tylko dwie. Ponieważ to zdecydowanie zbyt mało jak na nasze potrzeby operacyjne, szybko pojawiły się przytyki, że jest to zakup czysto „defiladowy”. Trzeba jednak dodać, że przy okazji tego dealu, kupiliśmy też najnowocześniejszy system zarządzania IBCS (Integrated Air and Missile Defense Battle Command System).

Przynajmniej pod tym względem ktoś pomyślał przyszłościowo. Dzięki IBCS będziemy w stanie zintegrować wszystkie budowane obecnie podsystemy OPL w jeden sprawny wielopoziomowy „organizm”, potrafiący na bieżąco wymieniać się informacjami i decydować w przypadku zagrożenia o użyciu konkretnego efektora.

 

Szybciej i więcej

Wojna na Ukrainie oczywiście wywaliła stolik. Rosyjskie ataki, nawet te realizowane dość prymitywnymi rakietami, pokazały, że bez OPL z prawdziwego zdarzenia daleko się nie zajedzie. A trzeba pamiętać, że taka Ukraina posiadając m. in. poradzieckie systemy S-300 miała akurat tę działkę ogarniętą na znacznie wyższym poziomie niż nasz kraj.

Nie można się więc dziwić, że MON postanowił w tej sytuacji włączyć drugi bieg. Najpierw ogłoszono przyśpieszenie budowy pomostowych zestawów z programu Narew, teraz ogłoszono zamówienie 6 brakujących baterii. Co ważne, w ramach II fazy programu Wisła mają do nas trafić zestawy z nowymi radarami LTAMDS o polu obserwacji 360°.

Ile to będzie kosztować?

Ile dokładnie będzie kosztować 6 baterii? Nie wiadomo, MON nie podał jeszcze takich szczegółów. Ale nie miejmy złudzeń, od tej kwoty będzie mogło zakręcić się w głowie. Pierwsze dwa zestawy kosztowały nas około 4,75 mld dolarów (ich elementy mają zacząć docierać do Polski w tym roku), więc pewną skalę porównawczą mamy.

Pamiętajcie jednak, że nie da się tego w tak prosty sposób przeliczać, mnożąc koszt już kupionych baterii. W takich kontraktach jest ogromna ilość zmiennych, szczególnie gdy dochodzi do tego wymiana generacyjna części urządzeń (jak wspomniane radary) czy ujęte są tam zakupy systemu dowodzenia. Dopóki nie pojawi się papier z konkretną kwotą, możemy to przyjmować taki mnożnik jako bardzo przybliżony rząd wielkości.

Ważnym aspektem nowego kontraktu jest to, że razem z Patriotam ma się pojawić offset i transfer technologii. Trzeba pamiętać, że tego typu umowy nie są aż tak ważne w krótkim terminie, ale mogą znacznie ograniczyć koszt rozbudowy armii w przyszłości. Pod warunkiem oczywiście, że polski przemysł wykorzysta te możliwości i nabędzie umiejętność projektowania, produkcji i rozwoju transferowanego know-how.

MON enigmatycznie podało, że offset będzie dotyczyć technologii radarowych i systemów dowodzenia, ale czym się to w praktyce skończy, nie wiadomo. Sprawa wyjaśni się zapewne przy okazji ujawnienia ceny nowych zestawów. Jeśli więc chodzi o relacje kosztów do potencjalnych zysków, także musimy uzbroić się w cierpliwość.

Kto późno przychodzi...

Niestety wchodzimy w okres, kiedy w bardzo krótkim czasie będziemy musieli wydać kolosalne pieniądze na doprowadzenie wojsk operacyjnych do stanu, w którym powinno być od lat. Dekady oszczędzania na armii naprawdę mocno uderzą nas po kieszeni, ale sytuacja na Ukrainie pokazała, że mając takiego sąsiada jak Rosja, innego wyjścia nie ma.

Pozostaje mieć nadzieję, że Amerykanie którzy jak się wydaje widzą w nas coraz bardziej wiarygodnego sojusznika na wschodniej flance NATO, będą chciały pomóc naszym politykom i nam nie zbankrutować przy powiększeniu zdolności naszej armii. Mają do tego narzędzia, takie jak choćby Land-Lease 2.0, sporo wartościowego sprzętu w magazynach. Powinni też odpowiednio wycenić kontrakty na sprzedawany nam w dużych ilościach nowy sprzęt (Abramsy, Patrioty, F-35).

Jednym z pierwszych sprawdzianów ich podejścia może okazać się sprawa czołgów. Bezprecedensowe przekazanie Ukrainie ponad 200 naszych T-72 wytworzyło nam kolejną „dziurę”. Niemcy, deklarujący, że pomogą własnym sprzętem darczyńcom z Europy Wschodniej, ponoć próbują się wykpić niewielką ilością starszych modeli Leoparda 2 w nieznanym stanie technicznym. Ze słów przedstawicieli MON można jednak odnieść wrażenie, że w tej sprawie w grze są także Amerykanie.

Pytanie pozostaje, czy chodzić będzie tylko o przyśpieszenie kontraktu na nowe Abramsy M1A2 SEPv3, czy także o przekazanie / mocno „ryczałtową” sprzedaż Polsce starszych, ale sprawnych Abramsów ze składów strategicznych. Załatanie dziury choćby Abramsami M1A1 (np. 400 szt. wycofanych w ostatnich latach z oddziałów US Marines) znacznie poprawiłoby nasze możliwości, a nawet umożliwiło przekazanie Ukrainie czołgów PT-91 Twardy.

Najbliższe miesiące i lata zapowiadają się więc bardzo ciekawie i w dużej mierze zadecydują tak o militarnej, jak i ekonomicznej sile naszego regionu. Dla Polski to wielka szansa, ale i zagrożenie, ponieważ koniecznych do kupienia rzeczy jest tak dużo, że każdą złotówkę powinniśmy oglądać na wszystkie strony. Miejmy nadzieję, że rząd i MON będą umieli dobrze rozegrać tę ciekawą „sprzętową” partię.

Stock Image from Depositphotos.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu