Militaria

Futurystyczny niszczyciel Zumwalt ma problem z futurystyczną bronią

Krzysztof Kurdyła
Futurystyczny niszczyciel Zumwalt ma problem z futurystyczną bronią
7

Kiedy Amerykanie pokazali kilka lat temu swój „niewidzialny” niszczyciel klasy Zumwalt, wydawało się, że jest to początek nowej ery dla okrętów wojennych. Dość szybko okazało się, że przeraźliwie drogi okręt to ślepa uliczka, z którą Amerykanie nie wiedzą co zrobić.

Kosmiczny wygląd, kosmiczne koszty

Dla Stanów Zjednoczonych Zumwalt miał być okrętem wspierającym ataki wojsk lądowych. Miał im to umożliwiać miks niespotykanych wcześniej cech, konstrukcji utrudniającej jego radarowe wykrycie (180-metrowy okręt ma mieć sygnaturę 15-metrowej łodzi) oraz specjalnie zaprojektowanego działa AGS kalibru 155 mm o zasięgu nawet do 150 km (+ kilku innych rodzajów broni).

Futurystyczne kształty, specjalne powłoki, skomplikowany napęd z turbinami gazowymi i silnikami elektrycznymi, specjalnie projektowane działo o ekstremalnych osiągach - koszty R&D oraz produkcyjne galopowały tak bardzo, że marynarka szybko zaczęła obcinać ilość zamawianych jednostek. Ostatecznie z 32 planowanych jednostek zamówione zostały... 3 sztuki.

Działonowy kontra księgowy

Nie muszę chyba dodawać, że jest to zakup na alibi, żeby jakoś rozliczyć ponad 20 miliardów dolarów, które pochłonęło ich opracowanie i budowa. Zumwalt stał się kulą u nogi, koszt jednego pocisku LRLAP oscylował w okolicach 1 mln dolarów, co zdecydowało o zamknięciu tego projektu. Do głównej broni Zumwaltów amunicja nie jest produkowana...

Rozsypał się również projekt działa elektromagnetycznego (railgun), które rozważano jako jego alternatywę. Marynarka, chcąc jakoś wykorzystać te okręty, zmieniła ich przeznaczenie. Z jednostki wspierającej armie lądowe stały się niszczycielami okrętów. Jednym z elementów tego planu miało być ich dostosowanie do wystrzeliwania projektowanych przez firmę Lockheed Martin pocisków hipersonicznych.

Jak jednak donoszą amerykańskie źródła, z tym ostatnim marynarka również może mieć spory problem. Przy jedynie dwu okrętach, które są do jej dyspozycji (trzeci nie wejdzie do służby przed 2024 r.) testy mogą trwać na tyle długo, że sens tej modyfikacji i przebudowy stoi pod wielkim znakiem zapytani. Tym bardziej że US Navy rozpoczęła już program opracowania następcy niszczycieli rodziny Arleigh Burke o nazwie DDG(X). Inwestycja, tak czasowa, jak i finansowa w Zumwalty trąci na dziś absurdem.

Drogie, awaryjne i... zardzewiałe

Dodajmy jeszcze, że te „kosmiczne” okręty sprawiają problemy także na innych polach. Nowszy z nich, USS Michael Monsoor trapiły poważne awarie napędu i, kluczowego dla tego okrętu, systemu elektrycznego. USS Zumwalt zaczął z kolei mocno rdzewieć.

Samo zjawisko rdzewienia okrętów nie jest niczym zaskakującym, ale w przypadku konstrukcji typu „stealth” może mieć negatywny wpływ na jego kluczową cechę. Utrzymanie paneli zewnętrznych w odpowiednim stanie może jednak wymagać bardzo dużych inwestycji, na które marynarka chyba nie ma ochoty.

Wygląda więc na to, że we flocie nikt nie ma odwagi powiedzieć otwarcie, że utrzymywanie Zumwaltów w linii jest bez sensu. Także jakiekolwiek poważniejsze inwestycje w te trzy okręty są zwykłym przepalaniem dolarów. Za przyznanie się do porażki na ponad 20 miliardów ktoś musiałby jednak beknąć...

Przypomina to wszystko sytuację z NASA i rakietami SLS. Co US Navy ostatecznie z Zumwaltami zrobi i jak dużo będzie ją to jeszcze kosztować? Czas pokaże, ale kto wie, czy za jakiś czas nie powstanie o tych okrętach film w stylu „The Pentagon Wars”.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu