Felietony

Mychajło Fedorow — minister cyfryzacji, dzięki któremu Ukraina wygrywa cyberwojnę z Rosją

Patryk Koncewicz
Mychajło Fedorow — minister cyfryzacji, dzięki któremu Ukraina wygrywa cyberwojnę z Rosją
4

Po wybuchu otwartej wojny na Ukrainie szybko okazało się, że starcia będą toczyć się także w cyberprzestrzeni. Na czele internetowej armii stanął wicepremier Ukrainy.

Wojna na Ukrainie otworzyła ludziom oczy. Zburzyła aurę pozornego spokoju, który panował w Europie od lat. Zmieniła sposób postrzegania współczesnego konfliktu zbrojnego i przede wszystkim pokazała, że nie można oceniać książki po okładce. Prezydent Wołodymyr Zełenski – tak wyśmiewany za swą satyryczną przeszłość – stanął na wysokości zadania, przemieniając się z komika w głowę państwa. Ukraina postawiła na ludzi, którzy potrafią się dostosować, potrafią wykorzystać doświadczenie pozornie niezwiązane z polityką, do prowadzenia państwa w czasie tak trudnym jak wojna. Oczy całego świata skierowane są na Zełenskiego i jego bliską relację z armią, jednak wojna nie toczy się tylko na fizycznym froncie. We współczesnym konflikcie obrona przeciwlotnicza musi iść w parze z obroną cybernetyczną, morale żołnierzy z silną pozycją kraju w mediach, a skuteczna armia powinna walczyć nie tylko bronią, ale także informacją. Z tego wszystkiego doskonale zdaje sobie sprawę technologiczny guru Ukrainy – człowiek, który wyposażył obywateli w potężną broń. Broń, jaką jest internet.

Cybergenerał Ukrainy

Gdy przychodzi mi myśleć o wojennym dowodzeniu, zawsze wyobrażam sobie wąsatych, nadąsanych generałów w podeszłym wieku, którzy z ekspresją Clinta Eastwooda podejmują strategiczne decyzje w oparach papierosowego dymu. Chyba się jednak trochę za bardzo zasiedziałem przy drugowojennych filmach, bo główny bohater tej publikacji w niczym nie przypomina Montgomerego, a bardziej właściciela technologicznego startupu. I w sumie obraz ten dość spójnie łączy się z faktyczną naturą tego człowieka.

Mychajło Fedorow – bo o nim mowa – pomimo pełnienia funkcji ministra cyfryzacji i wicepremiera Ukrainy wygląda w tym wszystkim dość… ludzko? Nie zrozumcie mnie źle, nie chce porównywać roli Fedorowa do frontowych generałów z okresu drugiej wojny światowej, a bardziej obrazu narodowego bohatera, który zmienił się na przestrzeni kilkudziesięciu ostatnich lat. Niespełna 80 lat temu amerykanie szli za Pattonem, bo znał się na rzeczy. Jego niepokorna postawa i olbrzymie doświadczenie napawały żołnierzy spokojem. Wiedzieli, że decyzje generała nie są czczym gadaniem. I choć zarówno czasy jak i specyfika konfliktu istotnie się zmieniły, to podstawa tego założenia pozostała w zasadzie ta sama. Stworzenie iluzji. Poczucia trzymania ręki na pulsie. Wyobraźcie sobie jak potężną kreację sukcesu mógłby stworzyć Patton gdyby miał dostęp do internetu. Fedorow ma tę przewagę i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ją wykorzystać.

Geek, który został ministrem

Zawodowa historia Fedorowa daje po pierwszym rzucie oka pewien obraz, który kształtuje specyfikę jego działania. Wicepremier Ukrainy ukończył z dobrymi wynikami socjologię i zarządzanie. Prowadził własną agencję marketingową, specjalizującą się w reklamie internetowej i social mediach. Początkowe niepowodzenia w przebiciu się do polityki zmieniły swój bieg po tym jak Fedorow zorganizował skuteczną kampanię dla Wołodymyra Zełenskiego. Po jego wygranej objął stanowisko doradcy prezydenta i ministra do spraw cyfryzacji. To otworzyło przed Mychajłem zupełnie nowe możliwości i kanały komunikacji. Kto jak kto, ale były właściciel firmy marketingowej i absolwent socjologii z pewnością wie jak połączyć media społecznościowe z zasięgami wysoko postawionego urzędnika państwowego. Poza tym Fedorow sprawia wrażenie technologicznego geeka, dokładnie takiego jak Ty czy Ja.

Jeszcze przed wojną mocno starał się, aby Ukraina stała się krajem bardziej „smart”. To właśnie z jego inicjatywy powstał portal usług państwowych „Dija” – przypominający nasz profil zaufany – do zdalnego załatwiania spraw urzędowych. Wojna namieszała nieco w planach rozwoju Ukrainy, choć pozwoliła ministrowi cyfryzacji pokazać, że technologia codziennego użytku – muśnięta nutą marketingu – może stać się skuteczną bronią. Fedorow udowadnia to od samego początku konfliktu.

Ogniem, mieczem i Twitterem

Gdy pod koniec lutego Ukraińska infrastruktura sieciowa została zbombardowana atakami rosyjskich hakerów, stało się jasne, że bitwa toczyć się będzie w dwóch rzeczywistościach – fizycznej i wirtualnej. Mychajło wszedł w rolę cybernetycznego strażnika Ukrainy. Za pomocą Twittera informował o bieżących atakach hakerskich, które ukraińscy specjaliści od IT dzielnie odpierają.

Wtedy też powstał zamysł genialnego zabiegu marketingowego, jakim było powołanie ochotniczej armii hakerów. Działania te według specjalistów od cyberbezpieczeństwa nie były szalenie wydajne pod kątem zwalczania Rosjan, jednak odniosły zamierzony efekt wizerunkowy. Fedorow przekazał obywatelom pałeczkę inicjatywy. Pokazał, że każdy z dostępem do internetu i odrobiną chęci może przyczynić się do obrony kraju. To także świetny socjologiczny zabieg, stwarzający pozory wyjścia z kontrą. Jednym z zamysłów planu było bowiem wykonywanie ataków na rosyjską infrastrukturę i obnażanie propagandy na wielu płaszczyznach. Jeśli nie miałeś specjalistycznego doświadczenia, to zawsze mogłeś przydać się poprzez zgłaszanie dezinformujących treści czy pozycjonowanie komunikatów o sukcesach ukraińskiej armii. W akcję angażowały się dziesiątki tysięcy obywateli, dając poczucie jedności i wspólnego oporu.

Skoro już jesteśmy przy PR-owych sukcesach Fedorowa, to przejdźmy do mistrzowskiego wykorzystania mediów społecznościowych do osiągania wyznaczonych celów. Wicepremier wie gdzie uderzyć, kogo zaczepić i jak użyć tragicznych obrazów wojny na potrzeby obronnej narracji. Od samego początku konfliktu nieustannie naciskał na zachodnie korporacje technologiczne, aby te wycofały swoje usługi z Rosji. Używając poetyckich wręcz porównań, wymuszał współczucie na Samsungu, Apple czy SAP.

Bezpośrednie oznaczanie firm na Twitterze w akompaniamencie zdjęć zrujnowanych miast, z pytaniem w stylu „Ej Wy! Serio chcecie przykładać do tego rękę?” stawiało gigantów pod ścianą. Fedorow tworzył w ten sposób ultimatu: albo kończycie interesy z Putinem albo zaliczacie wizerunkowy strzał w kolano. Co tu dużo mówić, okazało się to diabelnie skuteczne.

Ukraiński minister cyfryzacji najzwyczajniej w świecie orientuje się w branży. Wie kto oraz co jest na topie i potrafi tę wiedzę wykorzystać. Udało mu się nawiązać współpracę nawet z Elonem Muskiem, dzięki której pogrążony w wojennej pożodze kraj otrzymał dostęp do systemu Starlink.

To oczywiście nie koniec. Jeśli w technologii miałbym wyróżnić coś, co nieustannie wywołuje skrajne emocje internautów i jest powodem do burzliwych dyskusji, to bez zastanowienia wskazałbym na NFT. Niewymienne tokeny weszły w buty kryptowalut, które po wsiąknięciu w popkulturę zeszły odrobinę z języków branżowych komentatorów. NFT to szybkie pieniądze, duże ryzyko i intrygujący dreszczyk hazardowego ducha. Można mieć w zasadzie pewność, że głośno będzie wszędzie tam, gdzie pojawiają się tokeny. Fedorow nie omieszkał tego wykorzystać. Czy jakiemuś innemu politykowi przyszłoby do głowy użyć tak kontrowersyjnej technologii do wsparcia politycznej narracji? Wątpię. Wprowadzając cyfrowe Muzeum Wojny w formie NFT, Mychajło upiekł trzy pieczenie na jednym ogniu. Zapewnił kolejne źródło finansowania armii, stworzył podwaliny pod przyszłe kreowanie tożsamości narodowej i przede wszystkim zadbał o rozgłos. Informacja błyskawicznie obiegła branżę, a międzynarodowe portale technologiczne zapełniły się artykułami.

To jak potężna jest siła informacji, Fedorow pokazał dobitnie wprowadzając w życie chatbota e-Voroh. Ochotnicy, używając specjalnego kanału na Telegramie, mogą przesłać zdjęcia i filmy rosyjskich wojsk lub sprzętu. Po pozytywnej weryfikacji dane przekazywane są do ukraińskiej armii, dzięki czemu każdy obywatel – wyposażony w smartfon i internet – może zostać członkiem wywiadu. Weryfikacja użytkownika odbywa się przez wspomnianą już wcześniej „Dija” i jest dostępna tylko dla obywateli Ukrainy.

Źródło: Depositphotos

Kolejny raz Fedorow mistrzowsko rozgrywa partię szachów. Daje zwykłym zjadaczom chleba poczucie przydatności. To wyraźny komunikat do ofiar wojny, który ma pokazać, że Ukraina stoi razem. Ludzie mają poczuć, że nie muszą być skazani na rolę biernego obserwatora. Ok, nie jestem żołnierzem, ale mogę dostarczyć niezbędne informacje, a wojsko zajmie się resztą. Nad zwykłymi poborowymi z Rosji ciąży natomiast widmo nieustannej kontroli. Nikt nie chce zostać zbrodniarzem wojennym, a to przecież Ukraina ma w sieci wizerunkową przewagę i to właśnie ukraińskie relacje są traktowane jako wiarygodne.

Przewaga w sieci leży po stronie Ukrainy

Rosja walkę w Internecie przegrała, przynajmniej pod kątem PR-owym. Cenzura, a w późniejszym etapie całkowita blokada zachodnich mediów przez Rosję sprawiły, że Fedorow może bez najmniejszych problemów realizować społecznościową kampanię. Ukraiński minister cyfryzacji doskonale porusza się w świecie cyberkultury, nastawionej na szybki przekaz, social mediowy wizerunek i wykorzystanie technologicznych gadżetów. Zapewne zupełnie inaczej wyglądałaby jego pozycja, gdy wojna przybrała bardziej agresywny charakter.

W obliczu globalnego blackoutu, którego tak mocno obawia się świat, techniki wykorzystywane przez Fedorowa nie miałby prawa bytu. To jednak tylko gdybanie. Fakt jest taki, że Mychajło Fedorow to właściwy człowiek na właściwym miejscu i choć ciężko wyrokować jak zakończy się ten konflikt, to już teraz można śmiało przyznać, że wojnę w cyberprzestrzeni Ukraina może uznać za wygraną.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu