Filmy

Lubicie teorie spiskowe? Wielka rozwałka na ekranie z gramem fabuły - Moonfall

Konrad Kozłowski
Lubicie teorie spiskowe? Wielka rozwałka na ekranie z gramem fabuły - Moonfall
8

"Moonfall" Rolanda Emmericha - weterana blockbusterów sci-fi - właśnie wchodzi do kin. My już go widzieliśmy! Czy warto się na niego wybrać?

"Gwiezdne wrota", "2012", "Pojutrze", "Godzilla" i "Dzień niepodległości" to tytuły, któe większość z Was na pewno kojarzy. To także jedne z najbardziej znanych filmów Rolanda Emmericha, choć zaskakująco mało osób będzie podejrzewało, że facet ma w swoim dorobku tak dużo hitów. No dobra, może określenie "hit" nie jest miarodajne w przypadku każdego z powyżej wymienionych oraz kilku innych prodikcji Emmericha, ale jego CV robi wrażenie.

Z dużą dozą zaufania można było więc podejść do jego nowego projektu, tym bardziej, gdy założymy, że wziął sobie do serca to, co wydarzyło się przy drugim "Dniu niepodległości". Niestety, potencjał na naprawdę efekciarski film sci-fi został tutaj zaprzepaszczony na poziomie fabuły. Efekty? Wy już doskonale wiecie, czego się spodziewać, bo reżyser dowozi ponownie dokładnie to samo.

Wybity z orbity Księżyc zmierza ku Ziemi. Kto nas uratuje?

"Moonfall" już swoim tytułem zdradza o czym będzie opowiadać film, więc odrobina angielskiego odsłania tajemnicę. Początek historii jest jednak nieco inny, niż sobie wyobrażałem, bo Emmerich umiejętnie wprowadza głównych bohaterów, zarysowując relacje i wartości, które są dla nich najważniejsze. Szkoda tylko, że wraz z upływem czasu każda z postaci wpada w rynnę stereotypów i schematów. W obsadzie znaleźli się Patrick Wilson i Halle Berry, Donald Sutherland i Michael Pena, a także wspominany John Bradley. Dla tego ostatniego to spory występ, bo wcześniej widywaliśmy go np. w "Grze o tron". Tym razem gra pierwsze skrzypce wcielając się w naukowca-amatora, który dorównuje (albo wyprzedza) spostrzegawczością agencję NASA. Jego teoria na temat pochodzenia Księżyca jest wyśmiewana, ale ten się śmieje, kto się śmieje ostatni.

Jeśli liczycie, że wybierając się na Spadający Księżyc będziecie się dobrze bawić, to jestem (prawie) gotowy powiedzieć, że tak będzie. Należy jednak podejść do filmu ze sporą rezerwą i dystansem, bo choć "Moonfall" stara się zachować powagę w sytuacji zagrożenia dla całej Ziemi, to w "Godzilli" czy "Dniu niepodległości" nie wyszło to tak karykaturalnie. Może zmieniły się po prostu czasy, a Roland Emmerich pozostał ten sam.

Moonfall powstał od niechcenia? Ta historia miała większy potencjał

Fabuła "Moonfall" leci na łeb na szyję, bohaterowie często znajdują się dokładnie tam, gdzie powinni być, by pchnąć ją naprzód, a stężenie nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności i farta wychodzi poza skalę. Pod wieloma względami film ten nie różni się od poprzednich dokonań Emmericha - wiemy, że główni bohaterowie znajdą jakieś rozwiązanie, by ocalić siebie i ludzkość - ale w tym przypadku nie do końca to się wszystko zazębia. Połączenie lekkości i humoru z krytycznej sytuacji, w jakiej się znaleźli bohaterowie jest dziwne. Brakuje też bardziej charakterystycznych bohaterów głównych - były astronauta Brian (PAtrick Wilson) i ambitna  pracowniczka NASA Jocinda (Halle Berry) są kompletnie bez wyrazu i najjaśniej ze wszystkich wypada KC Houseman wspomnianego Johna Bradley'a.

Efekty specjalne w Moonfall

Pomimo rozmachu, film nie zaskakuje i nie wprawia w osłupienie. Prawdę mówiąc efekty wizualne o robiły na mnie większe wrażenie podczas seansu "Wędrującej Ziemi", aniżeli "Moonfall". Kompletne pominięcie mieszkańców zalewanych terenów (naprawdę wszyscy zdążyli się ewakuować?!) i niszczonych miast wypada naprawdę dziwnie, podobnie jak przygody tych, którzy pozostali na Ziemi i musieli zmagać się ze zmieniającymi się warunkami grawitacyjnymi czy odłamkami Księżyca spadającymi na Ziemię. Poziom techniczny tych scen był... okej. Nie były to najbardziej wiarygodne obrazy, ale nie raziły tak po oczach, jak budżetowe produkcje telewizyjne o końcu świata.

Najtrudniejszym pytaniem, jakie może teraz paść, jest: czy warto pójść do kina na "Moonfall". Jeśli szukacie pomysłu na lekki, odmóżdżający seans z odrobiną humoru, to będą to nieźle spędzone 2 godziny. Jeżeli nie należycie do grona osób, które tolerują takie głupotki, to wybierzcie coś innego.

Hej, jesteśmy na Google News - Obserwuj to, co ważne w techu